ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacieleNie myślę o tobie prologCoś-część prologu.PROLOGPolowanie na mrocznego elfa (szkic do czegoś dłuższego)Fragment czegoś co tworzeWiększe nabory w 2016 ?Czy zło wynika z przeznaczeniaWiększy budżet KGP w 2015 to wieksze naboryznalazłem tani zestaw... nie za tani?mandaty
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

Witam. Pierwszy raz zabrałem się do napisania czegoś własnego, problem polega na tym, że nie wiem czy jest to dobry kierunek. W związku z czym zamieszczam tu prolog swojego opowiadania, które z założenia ma się przemienić w coś większego. Proszę o jakieś komentarze odnośnie tego czy tekst wydaje się wam ciekawy, czy chcieli byście przeczytać więcej no i czy jest w ogóle sens pisania dalej. Z góry dziękuje za pomoc i wszelkie sugestie.

Czyste zło - prolog

Słońce dało dzisiaj o sobie znać od samego rana. Na zegarze była dopiero 7.30, a dopasowany kołnierzyk na szyi Jack-a już zdołał przyczynić się do powstania kilku spływających po jego umięśnionym gardle kropel potu. Ach to lato, nie przepadał za nim nadto, gorączka zbytnio go męczyła, nie tyle fizycznie, co psychicznie – nie był wtedy zbyt zmotywowany do tego aby usiąść i zająć się porządnie pracą, mimo iż z pewnością nie należała ona do najcięższych w tym mieście. Włożył palec wskazujący za kołnierzyk i rozciągnął go nieco, tak aby więcej powietrza dostało się między koszulę, a jego spocone ciało. Rozluźnił dodatkowo krawat, który nawiasem mówiąc był jego najnowszym zakupem, dosłownie ze wczoraj i zdjął marynarkę wieszając ją na krześle przy swoim stanowisku pracy. Nie usiadł jeszcze, pomimo iż większość jego współpracowników już zdążyła wziąć się do pracy. Jemu nigdzie się nie spieszyło, zawsze na wszystko miał czas, może dlatego nigdy nie zaszedł w swojej pracy wyżej niż teraz, chociaż z całą pewnością nie brakowało mu inteligencji. Rozejrzał się pobieżnie po pomieszczeniu i nie zastanawiając się dłużej ruszył w stronę automatu z napojami ustawionego w rogu sali przy wyjściu. To z pewnością trochę pomoże ochłodzić organizm, choć na chwile, tak aby zebrać myśli i w końcu zabrać się do roboty. Echo jego kroków wywołane przez błyszczące, dobrze wypolerowane buty od Armaniego rozlegało się dookoła, wydobywając jedyny charakterystyczny, miarowy dźwięk wśród chaotycznego szelestu sterty papierów, jakie przerzucała reszta pracowników firmy. Dochodząc do automatu zaczął przeszukiwać kieszenie spodni, mając nadzieje odnaleźć jakieś drobniaki, bo automat nie wiedzieć czemu nigdy nie przyjmował banknotów. Na szczęście coś zabrzęczało w kieszeni, pośpiesznie wyjął drobniaki i spojrzał na dłoń – 57 centów. Na puszkę starczy, pomyślał. Pięćdziesiątkę od razu wrzucił do automatu, resztę chowając z powrotem tam, skąd je wyciągnął. Wybrał z menu Colę i po dwóch sekundach wyciągnął z automatu zimną, pokrytą drobnymi kropelkami wody puszkę. To jest to, schłodzona, niezawodna i ponadczasowa Cola, bez której w takie dni jak ten nie da się przeżyć choćby kilku godzin. Bez dłuższego namysłu chwycił za blaszkę i głośnym otwarciem puszki oznajmił całej reszcie, że dla niego to jeszcze nie czas na prace. Uniósł puszkę do ust, przechylił i paroma głębokimi łykami opróżnił ją pozostawiając na dnie kilka kropel napoju, te kilka kropel które nigdy nie chcą trafić do gardła, choćby nie wiem jak manewrowało się puszką. Odwrócił się na pięcie i spokojnym krokiem udał w stronę biurka, przechodząc nieco naokoło, tak by zerknąć jeszcze przez wielkie okno biurowca w którym mieściła się siedziba jego firmy i zobaczyć co dzieje się na ulicach miasta, w którym mieszkał od małego. Za oknem panował niecodzienny spokój, ludzi jakby mniej, nikt na nikogo nie wpadał przechodząc przez na co dzień zapchane ludźmi przejście dla pieszych. Chodniki także gościły skromne ilości osób, tak jak by wszyscy zapomnieli o tym, że to dzień powszedni. Tylko w niedziele na ulicach tego miasta można było ujrzeć takie pustki jak dziś, a przecież był poniedziałek. Bez pośpiechu odwrócił głowę w stronę biurek ustawionych w pomieszczeniu i rzucił okiem na ilość ludzi jaka dziś do nich zasiadła – wcześniej tego nie zauważył, lecz rzeczywiście i tu było jakby trochę ciszej i puściej. Brakowało jakiś 4, może 5 osób. Co prawda nie była to jakaś nadzwyczajna liczba, ale w tej firmie każdy wiedział, że nie pojawienie się w pracy bez konkretnej przyczyny kończyło się w większości przypadków pożegnaniem z resztą współpracowników. Pewnie to przez tą gorączkę – przemknęło mu przez głowę – nawet mi nie chciało się ruszać z domu przy takiej temperaturze, a tym bardziej reszcie nieudaczników stąd, którzy zmieniają miejsce pracy jak rękawiczki. Dopiero teraz wyrzucił pustą, choć jeszcze zimną puszkę do kosza, który stał przy jego biurku i rozsiadł się wygodnie na obrotowym krześle. Co jak co, wiele można tej firmie zarzucić – mobbing, zastraszanie, traktowanie ludzi przedmiotowo i brak wyrozumiałości – ale krzesła załatwili rewelacyjne. Miękkie, elastyczne, pokryte prawdziwą skórą, nie jakimiś tam imitacjami w stylu skaju. Tak wygodne, że niejeden zamienił by na nie z chęcią nawet swoje łóżko. Oparł się wygodnie, odchylając oparcie maksymalnie do tyłu i na moment zamknął oczy, myśląc już o końcu tego dnia spędzonego za biurkiem. Nie ma co tu dużo rozmyślać, bite osiem godzin przede mną i tyle. Odbił się lekko plecami i wrócił do pozycji siedzącej biorąc do ręki stertę papierów, jaka czekała na niego dzisiaj. Dzień w dzień to samo, przepisywanie danych z papieru na komputer, setki stron, całe w tabelach i wykresach – szczerze mówiąc miał centralnie gdzieś co jego przełożeni z tym robią i po jaką cholerę w ogóle im te wszystkie zapiski, a przecież pracował tu już grubo ponad rok. To nie było jego spełnienie marzeń, nie była to ani wymarzona posada, ani wymarzone miejsce pracy, ale liczyło się jedno – dobrze płacili, a to wystarczało mu w zupełności, bo bądź co bądź, pieniądze były dla niego naprawdę istotne. Nigdy nie wierzył w te bujdy, że pieniądze szczęścia nie dają, że nie są potrzebne i da się bez nich żyć pełnią życia – powiedzcie to tym, których mija w rynsztokach idąc do i wracając z pracy. Choć nie był sknerą, ani magazynierem swojej „fortuny”, zawsze uważał że dobry pieniądz to najlepsza droga do realizowania swoich potrzeb i zachcianek, jedyna opcja by w pełni poczuć życie i cieszyć się kolejnym dniem, choć na tyle by w tym szarym, zabieganym świecie nie zgorzknieć do reszty.
Minęły już dobre dwie godziny monotonnej zabawy z liczbami i wykresami. Temperatura mimo włączonej klimatyzacji zamiast spadać, nieustannie rosła. Pot zaczął już spływać po jego karku małymi strużkami i nie pomagało nawet częste wycieranie go chusteczkami jednorazowymi, których zapas zawsze zabierał ze sobą z domu. Szybkie spojrzenie na zegarek i z powrotem na monitor i kartki. Wprawę w pisaniu miał całkiem niezłą, nie musiał nawet patrzeć na klawiaturę by wprowadzać kolejne dane, co bez wątpienia w dużym stopniu ułatwiało mu pracę. Czas na małą przerwę - pomyślał. Odsunął nieco krzesło i znów rozłożył się na nim wygodnie, tak by i plecy mogły nieco odpocząć od jednostajnej pozycji. Podniósł rękę i przejechał nią przez średniej długości, czarnych niczym noc włosach, które pielęgnował każdego ranka z niebywałą dokładnością. Dookoła panował ten sam dźwięk co zawsze – papiery przerzucane jeden za drugim i klawisze klawiatury wciskane z jak największą szybkością, cudowny relaks dla uszu. Zza okna nie dobiegało do nich zbyt wiele odgłosów, biuro mieściło się na czwartym piętrze biurowca, a ze względu na jego nowoczesną architekturę nie było w nim otwieranych okien. Stąd też klimatyzacja, która była ich jedynym ratunkiem w te gorące, letnie dni. Tym razem jednak zza okna dobiegł go dźwięk, którego nie słyszy się na co dzień, tym bardziej tu, w samym centrum miasta – dźwięk który wyraźnie przebił się nawet przez harmider w jego biurze. Fajerwerki, ale do cholery, przecież dziś nie 4 lipca – inaczej by mnie tu nie było… To musi być coś inne… Myśl przerwał mu kolejny identyczny odgłos, a zaraz po nim jeszcze jeden. Coś tam musi się dziać, bez wątpienia. Energicznym ruchem podniósł się z krzesła, które natychmiastowo odskoczyło nieco w gorę, zwolnione z ciężaru jego ciała. Zrobił kilka kroków i już stał przy oknie obserwując to, co miało miejsce tam na dole, coś co z pewnością nie należało do zdarzeń określanych mianem codzienności. Kilka samochodów zatrzymało się przed pasami z jednej i drugiej strony, niektóre z otwartymi drzwiami. Widać było kierowców stojących tuż przy samochodach i próbujących dostrzec to, co działo się kilka metrów przed nimi. Na pasach niewielki tłum gapiów skoncentrowany wokół jednego miejsca, na chodnikach popłoch, ludzie biegali w te i z powrotem. To nie był normalny widok, ale uwagę Jack-a przykuło najbardziej to, co interesowało większość ludzi skupionych w kółku na pasach. Mimo, że obserwował wszystko z czwartego piętra, bez problemu dostrzegł to, czego z pewnością nie miał ochoty widzieć. Zaraz koło krawężnika znajdującego się bliżej jego biurowca leżała jakaś postać, sądząc po długości włosów – kobieta. Co ważniejsze w typowym, niebieskim mundurze, w jakich zwykli chodzić struże prawa. W ręku trzymała jakiś niewielki przedmiot, z tej odległości raczej ciężko w stu procentach stwierdzić co to, ale można podejrzewać, że to służbowa broń. Z pod jej ciała wylewała się spora plama ciemnoczerwonej, gęstej cieczy, która z każdą sekundą wydawała się powiększać, zalewając coraz to większy obszar jezdni pokrytej pasami. Wszyscy skupiali się wkoło niej, jednak nikt nie próbował jej pomóc – to pewnie stąd te odgłosy, musiała do kogoś strzelać – pomyślał. Ale do kogo? Dopiero teraz zauważył, że przestrzeń między żądnymi sensacji ludźmi jest większa, niż mu się poprzednio wydawało. Zaraz obok pasów, bliżej środka ulicy, leżała druga osoba – początkowo nie zauważył jej, ze względu na ubiór – odziana cała w ciemne rzeczy, niezbyt duża kobieta, która niemal zlewała mu się z asfaltem. Jedna rzecz rzuciła mu się w oczy od razu – to co trzymała w ręku. Połyskiwało na słońcu niczym lustro, odbijając promienie prosto w kierunku okien zza których całe zdarzenie obserwował on sam. Ale to raczej nie było lustro, nikt przecież nie produkuje ich na długich, grubych, drewnianych trzonkach, z których jeden kurczowo trzymała w prawej dłoni. Nie trzeba być geniuszem żeby zorientować się co to za przedmiot – kto normalny biega z siekierą po ulicach o 9.30 i to jeszcze w kiecce? Od razu narzucił mu się w głowie prawdopodobny schemat akcji, jaka miała miejsce przed jego biurowcem kilkadziesiąt sekund temu. Kobieta z siekierą musiała rzucić się na policjantkę, ta zareagowała, wyciągnęła broń z kabury i oddała pierwszy strzał – może celny, może nie, ale najprawdopodobniej nie przyniosło to oczekiwanego skutku. Stąd te dwa kolejne strzały. Jednak w międzyczasie ostrze siekiery musiało dojść do ciała policjantki, raniąc ją na tyle mocno, by zdążyła niemal całkowicie wykrwawić się na asfalt. Jedno dobre, że i psycholka z siekierą nie wykazuje żadnych oznak życia. Trzeba przyznać, ja też nie przepadam za niebieskimi, ale żeby od razu na nich z siekierą… To raczej nie jest normalne. Wrócił wzrokiem do pomieszczenia swojego biura, dopiero teraz spostrzegł, że nie jest jedynym, który zainteresował się wydarzeniami za oknem. Przy nim stało jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden grubawy, niski, w okularach i z wielkim wąsem, w szarawym garniturku, raczej karykatura człowieka, aniżeli prawdziwy facet. Drugi młody, przystojny, choć nieco chuderlawy i widać dość przestraszony całą sytuacją. Dobre sobie – pomyślał - nawet nie mam pojęcia jak mają na imię. Chyba jako jedyny zagrzałem w tej firmie miejsce przez tak długi okres. Nie miał zbytniej ochoty nawiązywać z nimi rozmowy, więc spojrzał ponownie przez okno, by sprawdzić czy aby coś nie uległo zmianom. Rzeczywiście, na miejsce zdążył już podjechać patrol policji. W pośpiechu zaczęli odsuwać ludzi i zabezpieczać miejsce zbrodni. Ciekawe czy usłyszę o tym w dzisiejszych wiadomościach…


Bardzo mi się podobało ...
Niezbyt lubię czytać zdarzeń w biurowcach, lecz tu robie wyjątek . Bardzo mi się podobało to opowiadanie .
Czekam na dalsze losy mężczyzny z biurowca