Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Zimno było jak cholera, więc tłoczyli się wszyscy wokół niewielkiego ogniska. Ogień trzaskał raźno, co jakiś czas wyrzucając w górę garstkę iskier. Zbyt wiele ciepła nie dawał, ale jakie ognisko, takie grzanie. Nie chciało się nazbierać drew, to teraz trzeba marznąć, ot co.
Pora roku była już właściwie prawie zimowa. Niedawno, gdy przechodzili przełęcz, o mało co nie zastali tam śniegu. Dowiedzieli się od drugiego oddziału, że na północ stąd, całkiem niedaleko, śnieg przykrył już pola grubą warstwą. Na szczęście szli na południe. Tamci mieli gorzej - kazano im wracać. Na północ. Gorzej, albo i nie...
- Zimno, psia krew... - zauważył Onholt.
Nikt nawet na niego nie spojrzał. Nie ma się co dziwić, odkrywcze to specjalnie nie było.
- Ehhh... - stęknął po przydługiej chwili Korf, chyba po to tylko, by podtrzymać rozmowę.
Znów zapadła cisza. Tylko co jakiś czas coś tam trzasnęło w ogniu.
- Dorzuć, Kaven.
Tym razem to Boer przerwał milczenie.
Kaven popatrzył na niego z ukosa, albowiem wcale nie chciało mu się ruszać. Rad nie rad sięgnął jednak po drewno i wrzucił w ogień. W końcu miał najbliżej do opału. No i z Boerem się nie dyskutowało, to wiedział już od dawna.
- Kiedy mieli wrócić?
Boer popatrzył najpierw na Dwiksa, który zadał to pytanie, potem na niebo, a na końcu w stronę rysującej się w oddali linii boru i majaczącej przed nią garstki wiejskich zabudowań.
- Ze trzy pacierze temu.
- Wysłać takich po jadło... - Dwiks nie był wcale zachwycony. - Lepiej było samemu pójść tam, jadło wziąć, łomot spuścić, to by się człek i zabawił chociaż, a nuż i pochędożył...
Onholt uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową. Widać i jemu w smak byłaby taka rozrywka. Nie uszło to uwagi Boera.
- Nie czas na zabawę tera - zauważył rzeczowo. - Nie takie rozkazy nam dali. Cicho mamy przejść, ciekawości nie wzbudzać. Krotochwil nie czynić.
- Jeno rozebrać nie mogę, po co? - Zyvenna zawsze lubił wiedzieć, jak się rzeczy mają. - Po co idziem tam, skąd nazad będziem wracać, jak już dojdziem, hę? I nikogo bić po drodze nie możem? Nawet przejezdnych ździebko obłupić? - Tak ewidentny brak logiki nie mieścił mu się w głowie. A wiedzieć trzeba, że zazwyczaj potrafił wydedukować, co w trawie piszczy. - To nam na wschód każą iść, to na zachód. Jak im się odmieni, to na południe. A my tylko krążym po tych samych ziemiach. Co to, partol jakowyś?
- Słusznie prawisz - przytaknął Dwiks. - Ganiają nas po tych polach jak jakichś smarkaczy. A każdy z nas więcej bitew widział, niż oni słyszeli przy piwie. Do boju nam iść, nie buraki i rzepę oglądać. I jeszcze zabawić się nie można...
- I cicho iść kazali - dorzucił Korf.
Nie nam o tym rozprawiać - uciął Boer. - Kazali iść, to idziem. Będą kazali bić, to będziem bić. A póki co siedzieć mi tu cicho, bo gotówem stracić jeszcze cierpliwość, a wtenczas wyjaśniać zwykłem kułakiem.
- Heh, coś by się przynajmniej działo - Onholt spragniony był widać rozrywki.
Po tych słowach zapadła cisza, którą przerywały tylko ciche trzaski drew w ogniu i dujący coraz mocniej wiatr. Wiedzieli bowiem, że Boer, prócz kułaków, ma w zanadrzu i mocniejsze argumenty.
Czekali dalej cierpliwie, rad nie rad, na powrót kamratów, choć cierpliwość ta była wielce wymuszona. Czas dłużył się niemiłosiernie, wiatr stopniowo przybierał na sile, a bladość ponurego jesiennego dnia powoli przeistaczała się w szarówkę ponurego jesiennego wieczoru. Nic się nie działo i to w tym zimnie było najbardziej dokuczliwe.
W pewnej chwili siedzący do tej pory w ciszy i zupełnym bezruchu Ethiss odwrócił głowę ustawiając się prawym uchem w stronę wioski.
- Co jest, Ethiss? - Boer wiedział, że nie stało się to bez powodu. Ethiss miał najlepszy słuch z całego oddziału. Powiadali nawet, że potrafi śpiewać. Cóż, że tylko po pijaku... - Coś usłyszał?
Ethiss nie odpowiedział. Wszyscy siedzieli cicho. Wiedzieli, że nie lza mu teraz przeszkadzać.
- Coś nadepnęło na gałązkę - powiedział wreszcie prawie szeptem.
- Zwierz jakowyś? Jak daleko?
Ethiss wciąż nasłuchiwał.
- Niedaleko.
- Może dzik?
Pokręcił głową.
- Coś... lżejszego.
Jakaś dziwna była to odpowiedź, z silnym akcentem na „coś”. Tak , że prawie wszystkim zrobiło się nieswojo. Jedynie Agrik nie odczuł nic specjalnego, ten jednak, od urodzenia przygłuchym będąc, w zasadzie niewiele teraz słyszał z konwersacji. Wada, z którą żył, nie przeszkadzała mu bynajmniej młócić nieprzyjaciela młotem, kiedy tylko była okazja. Toteż teraz, choć złowił półsennym okiem jakieś niewielkie poruszenie wśród towarzyszy, pewien swej siły przeciągnął ręką po stylisku broni, jakby chcąc upewnić się, że cały swój warsztat ma wciąż przy sobie. Znajomy kształt, na jaki natrafiła ręka, w oczekiwany sposób upewnił go w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. A ogólny spokój i cisza, że jeszcze okazji nie ma.
Ethiss nasłuchiwał. W pewnej chwili odwrócił się i popatrzył Boerowi w oczy. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Fannven, jedyny z oddziału, prócz Agrika, który do tej pory się nie odezwał, zbladł nagle i zaczął się dusić. Nie odzywał się wcześniej, bo zdolność milczenia leżała zawsze w jego naturze. Zwykł słuchać, miast mówić, a kiedy już przemówił, zawsze miało to sens. Boer nie raz w duchu przyznać musiał, że Fannven mądrzejszy jest od niego. A teraz, ni z tego ni z owego jakby stracił zdolność oddychania.
- Fannven, co ci? - Dwiks klepnął go w ramię. Nie pomogło.
- Nie czas na krotochwile... - Kaven spróbował przywołać go do porządku.
Nie wyglądało to jednak na krotochwilę. Fannven naprawdę nie mógł zaczerpnąć tchu. Zaczynał powoli sinieć. Nikt nie mógł mu pomóc, bo nikt nie wiedział, co się w takich wypadkach robi. Ratowanie życia nie było ich najmocniejszą stroną.
Ethis spojrzał w inną stronę. Znowu coś usłyszał. Sądząc po kierunku, w którym nasłuchiwał i jego zdolnościach, nowe źródło musiało być spory kawałek oddalone od poprzedniego.
Boerowi zaczęło już świtać, dlaczego wysłani po jadło Koeg i Nigvelen spóźniali się już dobre kilka pacierzy. Domyślił się, że to, co nadepnęło na gałąź, nie miało bynajmniej pokojowych zamiarów, oraz że nadepnięcie to nie było przypadkowe. Kopnął w wątpliwej jakości ognisko, rozrzucając tlące się polana, płonące żywiej zaczął gasić zasypując ziemią. Inni przyszli mu z pomocą, dzięki czemu w kilka chwil później przestali stanowić łatwy cel, jakim byli do tej pory. Powoli rozejrzał się po całym polu widzenia i sięgnął po miecz.
Fanvenn charczał coraz głośniej.
Widząc, że Boer dobywa miecza, jego towarzysze również sięgnęli po broń. Nawet Agrik ożywił się nieco i bacznie lustrował otoczenie, otworzywszy drugie oko.
- Gdzie są? - zapytał Boera wzrokiem.
Ten wskazał kierunek, w którym nasłuchiwał Ethiss.
- Rozproszyć się - szepnął. - Utworzyć koło.
Kamraci posłusznie wypełnili rozkaz. Każdy odwrócił się plecami do towarzyszy, przypadł do ziemi i bacznie lustrował to, co miał przed oczami.
Ethis w tym momencie znowu odwrócił głowę i zaczął nasłuchiwać z trzeciego, całkiem odmiennego kierunku. Nikt nie wiedział, jak on to robi, zwłaszcza, że Fanvenn rzęził coraz mocniej. Swoją drogą dziwne było, że ten jeszcze do cna się nie udusił.
Boer szybko popatrzył w tamtą stronę. Nie dostrzegł nic, bo zaczynało robić się ciemno.
- Otaczają nas - szepnął Dwiks.
Nie odpowiedział. Domyślał się, że nie byli otaczani. Że przeciwnik nie jest w stanie ich otoczyć. Patrzył w zapadający coraz szybciej zmrok próbując odganiać uporczywe myśli krążące wokół opowieści nielicznych zabijaków, jakich znał, którym udało się ocalić skórę z takich okoliczności. Niewielu ich było, a to, o czym opowiadali w oberżach, bynajmniej nie napawało optymizmem. Opowiadali po kryjomu i tylko zaufanym, albo w stanie zupełnego upojenia alkoholowego, kiedy nie wiedzieli już co ani komu mówią. Opowiadali o wrogu, przed którym nie ma ucieczki.
A jeśli dodać do tego plotki, jakie od jakiegoś czasu krążyły wśród dowództwa...
Nagle zrozumiał co było celem ich misji. Dlaczego musieli tygodniami krążyć po niewielkim w sumie terenie, pozornie bez ładu i składu. I choć nazbyt religijny dotąd nie był, wygrzebał z zakamarków pamięci jakiś stary pacierz i zaczął go teraz w myślach powtarzać.
Celem ich misji było bycie przynętą.
***
Śmierć przyszła szybko i cicho, prawie bezszelestnie. Najpierw dosięgnęła Dwiksa, i Korfa, chwilę później Zyvennę. Wszyscy trzej padli na ziemię, a pod ich ciałami pojawiły się szybko rosnace plamy krwi, wyróżniające się nawet w tym mroku. Nikt nie był w stanie zauważyć nic ponad jeden, ciemny kształt, który znikąd pojawił się wśród nich. Nikt nie zauważył cięć, jakie zostały zadane. I choć wszyscy obeznani byli z polem walki, nie byli w stanie nic zrobić.
Zanim Ethiss zdążył zareagować, dostał cięcie przez pół twarzy. Agrik nie zdążył nawet unieść młota. Pozostali przy życiu Onholt i Kaven zaatakowali jednocześnie, z dwóch stron, próbując rozpaczliwie wykorzystać chwilę, jaka im została. Żaden z mieczy nie dosięgnął jednak postaci. Błyskawiczne ruchy, ciemność i przewaga zaskoczenia pozwoliły napastnikowi zadać dwa ostatnie ciosy bez skrzyżowania z nikim broni. Onholt i Kaven padli na ziemię.
- Zimno, psia krew... - Onholt tyle tylko zdążył wyszeptać przed śmiercią.
Chwilę potem skonał Fanvenn. Widać, już nie miał sił dłużej walczyć. Albo nie był już dłużej potrzebny.
Cała akcja nie trwała dłużej niż kilka uderzeń serca. Boer nigdy w swym nie tak długim jeszcze, lecz burzliwym życiu nie był do tego stopnia zaskoczony ani przerażony walką. Przed chwilą rozmawiał z nimi przy ogniu, teraz leżeli we własnej posoce, a zabójca - mroczny kształt w ciemności - stał o krok od niego, zaś Boer nic nie był w stanie zrobić. A tamten mógł zrobić wszystko, czego przed chwilą dowiódł.
Opadł z sił. Uznał, że nie ma sensu trzymać dłużej w dłoni miecza, broń z brzękiem upadła na ziemię.
// Nie zginiesz - usłyszał w myślach. - Nie do tego jesteś potrzebny.
Ulżyło mu nieco.
// Miałeś rację, byliście przynętą. Ale ci, którzy ją zarzucili, już zostali wyeliminowani.
Mówiący zrobił chwilę przerwy.
// Nie próbujcie tego więcej. Nie próbujcie nas szukać. Nie próbujcie nas zabijać. Nie uda wam się. Choćbyście przysłali całą armię, wymordujemy was w mroku. Wszystkie z dziesięciu wysłanych oddziałów gryzą już ziemię. Twój był ostatni i dlatego ty przeżyjesz. Zaniesiesz swemu panu wiadomość.
Znowu chwila przerwy, jakby upewniając się, że Boer rozumie.
// Wiadomość brzmi: nikt nie wygra z Przeznaczeniem.
Boer rozumiał.
Po tych słowach postać rozpłynęła się w ciemnościach. Boer zaś stał tam długo jeszcze, zupełnie bez ruchu, wpatrzony w miejsce, z którego niedawno płynęły do niego te słowa.
Wow, zapowiada się naprawdę ciekawie...
Gdy tylko zaczęłam czytać, nie mogłam się oderwać. Wartkie dialogi, scena wspaniale opisana, przez co doskonale działa na wyobraźnię czytelnika Archaizmy, których w zasadzie obecnie usłyszeć ani wyczytać nigdzie nie można, dodają tylko specyficznego klimatu całemu fragmentowi. Dodatkowo napięcie odpowiednio stonowane i rosnące z każdym kolejnym zdaniem sprawia, że nie tylko nie sposób się oderwać od czytania, ale aż chce się dotrzeć jak najszybciej do ostatniej kwestii...
Aż zastanawiam się, co będzie dalej i podejrzewam, że gdybym dorwała w swe dłonie całość, nie wypuściłabym opowiadania, dopóki bym go nie przeczytała
Pozdrawiam cieplutko i życzę powodzenia w dalszym tworzeniu bądź czekam na kolejne fragmenty
Hej,
Dzięki za ciepłe słowa
Na razie nie ma tego dużo, a i to nawet, co jest, jest na bieżąco poddawane edycji. Nawet ten fragment będzie musiał być podrasowany, żeby sprostać wymaganiom
Spróbuję wrzucić jakiś jeszcze fragmencik za jakiś czas, ale chwilę mi pewnie zejdzie, bo nie mam dużo czasu na pisanie. No i muszę przecież jeszcze sporo czytać, żeby wypracować warsztat:)
Musisz więc chyba uzbroić się w cierpliwość, niestety.
--
Pozdrawiam
Siso
Na szczęście należę do osób cierpliwych, więc mam nadzieję, że przejdę i tę próbę ognia
Zrozumiałe, autor zawsze pragnie i wszelkich starań dokłada, żeby jego dzieło osiągnęło możliwe najwyższy poziom Widzę też, że choć masz stosunkowo mało czasu na pisanie, podchodzisz do tego poważnie
Pozdrawiam cieplutko