Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Reportersko-literacka opowieść o hospicjum. Opisywana akcja, w której brałam udział, to sprzedaż płyty "Siebie Daj" sprzed trzech lat. Wszystkie sytuacje opisane podczas akcji są prawdziwe, jedynie historia kobiety jest fikcją literacką, aczkolwiek opierałam się na opowieściach wielu wolontariuszy, na historiach ludzi i własnych odczuciach.
(Swoją drogą, da się tutaj również zauważyć zabawę czasami - i jest to sytuacja jak najbardziej zamierzona i ma swoje głębsze znaczenie).
Dzięki poniższemu tekstowi wygrało mi się wyjazd do Hull, gdzie mogłam poznać funkcjonowanie angielskiego hospicjum stacjonarnego, a także lepiej zrozumieć problem chociażby eutanazji (o czym pisałam tutaj).
Poniższy tekst nie został zmieniony ani razu od momentu napisania i korekty kilka dni po. Nawet jeśli są tutaj błędy techniczne, które widzę, najzwyczajniej w świecie ich nie poprawiam, chcąc zachować w krystalicznej nie-idealności dwuletni twór, acz, mimo wszystko, z chęcią przeczytam krytykę i opinie.
Absurd istnienia…?
W pośpiechu ubraliśmy żółte koszulki i przeszliśmy przez bramki ochronne, nie chcąc tracić zbyt dużo, tak cennego przecież, czasu. Nieświadomie poprawiłam zieloną smycz z identyfikatorem, która wisiała na mojej szyi; to zabawne, jak jedna rzecz może nam przypominać o obowiązku, jaki na nas spoczywa.
…a spoczywał na nas nie tylko obowiązek, ale dziesiątki ludzkich spojrzeń, zdziwionych nieco naszą obecnością i – co zabawne – ilością osób wykazujących chęć pomocy.
Uśmiechnęłam się tylko na ten widok, i śmiało ruszyłam w stronę, gdzie pompowano balony – jeden z elementów promocyjnych płyty, której całkowity koszt przekazany został na budowę hospicjum stacjonarnego. Zabrałam stamtąd kilka i, razem z innymi, zaczęliśmy podchodzić do ludzi.
- Dzień dobry, zachęcam do pomocy żorskiemu hospicjum…
…akcja właśnie się rozpoczęła.
***
Kobieta zamyka oczy, oddychając ciężko. Zaczyna boleć ją głowa, czuje nieprzyjemne mrowienie na całym ciele; wydaje jej się, że na przemian to podróżuje po gorących piaskach Sahary, to kuli się z zimna przed mrozem Antarktydy.
Zaciska lekko pięści i napina wszystkie mięśnie, chcąc się podnieść… Nic z tego. Jest zbyt słaba, żeby chociażby usiąść. Nawet zwykłe podniesienie ręki wydaje się być zadaniem ponad siły; zadaniem godnym olimpijskiego medalu czy jakiegokolwiek innego, ważnego trofeum.
Przechyla lekko głowę w bok i podnosi powieki; jej wzrok zatrzymuje się na starej, ślubnej fotografii, w drewnianej ramce. Łzy dostają się do kącików oczu, ale jeszcze nie wydostają się na powierzchnię. Spogląda na młodego Mężczyznę i młodą Kobietę, uśmiechających się i wierzących, że czeka ich wspaniała przyszłość.
Kobieta chce krzyknąć, ale nie potrafi. Chce uciec, ale nie może.
Chce żyć… ale powoli umiera.
***
Biegałam po całym sklepie, podchodząc do ludzi. Rozmawiałam, śmiałam się, odpowiadałam na pytania. I nagle zdałam sobie sprawę, że balony otrzymywały tylko dzieci… A czy dorośli nie powinni czasem mieć w sobie coś z dziecka?
- Proszę – powiedziałam uprzejmie, podchodząc do pewnego pana i dając mu żółty balonik z napisem „Hospicjum im. Jana Pawła II w Żorach”.
Mężczyzna zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem; po zwęglonych i czarnych oczach bez problemu poznałam, iż jest górnikiem.
- I, przy okazji, zapraszam do kupna płyty…
- Jo tom Kościół wspirać nie byda – przerwał mi zniecierpliwiony.
Spojrzałam na niego, nieco zszokowana.
- Słucham…?
- Kościół! – powtórzył mężczyzna, pokazując palcem na imię Papieża-Polaka. – Łon mo kasy od gromu, a jyszcze od ludzi wyciągo.
- Ale, proszę pana… Hospicjum i Kościół to dwie różne sprawy!
- Bzdury. – Machnął niecierpliwie ręką. – Jo wim lepij.
- Hospicjum daje nadzieję, pomaga ludziom nieuleczalnie chorym, ich rodzinie...
- A po co? – oburzył się. – Dzieciom bidnym pomagojcie, bidakom, a nie Kościół wspierać bydziecie!
- …ale Hospicjum to nie jest Kościół!
- Jak nie jak tak?
Westchnęłam cicho, czując, że dalsza konwersacja nie ma sensu.
- Ech... Ale, płytę pan może kupić? Szlachetny cel, naprawdę.
- Jo tam takij muzyki nie słuchom.
- Ja też, no ale pomóc można, prawda? – zapytałam z nadzieją. – Osobiście wolę Comę, Korna czy Nirvanę, ale...
- ...o! To je muzyka!
- ...ale pomoc dla Hospicjum to naprawdę coś wartościowego.
- Dyć jo godom, że Kościoła wspirać nie byda!
Zaśmiałam się – chyba trochę z bezsilności – zdając sobie sprawę, że niektórzy uparcie trwać będą przy swoim zdaniu; nawet tym nieprawdziwym. Zaczęłam rozmawiać z ów człowiekiem, o rzeczach ważnych i mniej ważnych, a na koniec, na pamiątkę, podarowałam mu żółty balonik. O dziwo, nie protestował, ale grzecznie i bez cienia ironii podziękował.
Uśmiechnęłam się na pożegnanie i podeszłam do kolejnego dorosłego.
- Dzień dobry, zapraszam do kupna płyty…
- Jo żech już kupiła, patrzaj – pokazała mi kobieta w średnim wieku i mrugnęła wesoło okiem.
***
Kobieta czuje, jak wzbierają się w niej emocje. Złość miesza się z radością, wspomnienia – z żalem. Przed oczami widzi obrazy ze swojego życia. Młodość, tę dziecinną wręcz naiwność… poznanie męża – rycerza porównywalnego do baśniowych książąt – i lata udanego małżeństwa…narodziny dzieci, wnuków…
Serce oddane zostało rodzinie… ba!, jej serce to rodzina! Tylko ona się liczy, tylko ona ma sens, tylko dla niej jest w stanie poświęcić wszystko, nawet życie.
…ale teraz nie ma nikogo obok. Odeszli z tego świata przed nią.
Zaciska mocno powieki, klatka piersiowa drga w nierównomiernym rytmie. Łka, po policzkach spływają jej potoki łez; potoki, których żadna siła nie potrafi powstrzymać.
***
- Zaraz zaczną się koncerty, chodźcie!
Podeszłam do pierwszego napotkanego człowieka, chcąc wręczyć mu ostatnią ulotkę, jaka mi pozostała – a ten, jak wielu jego poprzedników, wskazał palcem na koszyk, w którym była już płyta. Uśmiechnęłam się.
…uśmiech jest chyba wrodzoną cechą wolontariusza, wiecie?
Podałam więc ową ulotkę kolejnej osobie – tym razem trafiłam – i pobiegłam pod prowizoryczną scenę, na środku sklepu.
Przy okazji zaczepił mnie pewien dziennikarz – notabene, prowadzący audycję za pomocą sklepowego nagłośnienia, która to głoszona była podczas akcji. Po mojej uprzedniej zgodzie, przeprowadził ze mną wywiad „na żywo” puszczony bezpośrednio przez radiowęzeł. Nie czułam stresu, bo cóż jest stresującego w opowiadaniu o rzeczach, które wykonuje się z przyjemnością i wręcz pasją?
Wkrótce na scenę wyszły zespoły, a „żółta ekipa” zaczęła tańczyć, zachęcając też do tego innych. Zrobiłam kółko wokół siebie, z zamkniętymi oczami.
Czyżbym czuła… spełnienie?
***
Kobieta patrzy na zegarek. Za dwie godziny ktoś ma do niej przyjść, żeby podać potrzebne leki. Chyba już nie zdąży, przemyka jej przez głowę.
Czuje się samotna. Samotna wśród tylu milionów ludzi na ziemi. Czy to w ogóle możliwe? Tak… kto tego nie doświadczył, nie poznał jeszcze samego siebie.
Uspokaja się. Oddycha już cicho, równomiernie. Nigdy nie potrzebuje dużo czasu, żeby dość do siebie.
Patrzy w sufit, licząc czarne kropki, które miała w niedługim czasie zamalować. Właśnie – miała. I gdy patrzy na ciemne punkciki, uświadamia sobie, że to, iż nie zrobiła w życiu wszystkiego, wcale nie oznacza, że żyła źle.
Cicho wypowiada słowa, które powtarzała przez całe swoje życie i które chciała powiedzieć na łożu śmierci – a teraz może udowodnić swą prawdomówność:
- Jeśli miałabym zacząć od początku… moje życie wyglądałoby tak samo…
Po szepcie schorowanej Kobiety następuje cisza.
Cisza przerywana brzęczeniem komara.
***
- Właśnie puszczali muzykę z płyty, a w międzyczasie na niej nagrane są takie monologi… Czy jeden z nich nie był przypadkiem twój?
Potwierdzam skinieniem głowy, nie chcąc wdawać się w dalsze dyskusje. Już samo słuchanie swojego głosu wydało mi się wystarczającą karą; niezbyt za tym przepadam.
Zaczęłam iść w niewiadomym nawet mi kierunku, razem z innymi dziewczynami, bawiąc się trzymanym balonem. Przed nami stała matka z dzieckiem; dziewczynka patrzyła na mnie niebieskimi oczami.
Kucnęłam przy niej, wyciągając ku niej balonik.
- Proszę – powiedziałam wesoło.
Ta spojrzała na mnie tym swoim dziecięcym wzrokiem, i zrobiła coś, na co nie byłam przygotowana – podeszła do mnie i przytuliła się mocno; tak mocno, na ile pozwalała jej siła w tych małych rączkach.
- Oj, kochanie… - chciała skarcić ją rodzicielka, ale ton jej głosu wskazywał, że wcale nie ma ochoty tego zrobić.
Niezdarnym ruchem odwzajemniłam uścisk, po raz pierwszy od początku akcji nie wiedząc, co zrobić ani powiedzieć. Nie wiedzieć czemu, byłam tak rozczulona, że straciłam zdolność racjonalnego myślenia.
Ileż w dzieciach jest mocy, takiej wewnętrznej siły, energii do życia, o której dorosły może tylko pomarzyć…!
- Musimy już iść. - Mama dziecka delikatnie dotknęła ramienia dziewczynki, ale ta nie ruszyła się. – Kochanie…
- Nie kcem.
Uśmiechnęłam się – któryż to raz w tym dniu? – i lekko odchyliłam głowę, żeby spojrzeć w te dziecięce oczy. I w tej samej chwili poczułam, że się topię… topię w oceanie niebieskich tęczówek.
Nie pamiętam, jak to się skończyło. Pamiętam, że patrzyłyśmy na siebie, a potem ta wyszczerzyła do mnie mleczaki, ukazując swoją radość. Pokazując, że na tym świecie istnieje krystaliczna dobroć. Dobroć w postaci dziecka, jeszcze nie zepsutego przez ten świat – czy też niedoświadczonego złem i nieświadomego niebezpieczeństw na nie czyhających.
***
To zabawne, na jak wiele sposobów człowiek przygotowuje się do śmierci. Jedni chcą umierać w samotności, z dala od spojrzeń innych ludzi. Drudzy wręcz przeciwnie; pragną czuć bliskość drugiego człowieka. Niektórzy godzą się z tym, inni – próbują protestować; próbują walczyć, choć z góry skazani są na porażkę.
Ale wszyscy – wszyscy! – zasługują na pomoc.
Kobieta gładzi kciukiem krzyżyk, który trzyma w dłoni. Czuje, że jej życie właśnie się kończy, że jest to kwestia chwil. Przyjmuje to ze spokojem, w milczeniu wsłuchując się w odgłos tykającego zegara; odgłos odmierzający czas do… właśnie. Do czego…?
***
Zrobiłyśmy sobie małą przerwę i zamówiłyśmy coś do jedzenia.
- A przepraszam… - pyta nieśmiało jakiś mężczyzna siedzący przed nami. – A gdzie jest to hospicjum?
Szybko podajemy adres, przy okazji tłumacząc różnicę pomiędzy hospicjum stacjonarnym – które ma dopiero powstać w naszym mieście – a domowym, które już istnieje.
Zdaję sobie sprawę, że dzięki tej akcji wielu ludzi dowiedziało się, że może pomóc i ową pomoc uzyskać.
Jak dobrze żyć w świadomości, że nawet przed śmiercią – w, wydawać by się mogło, beznadziejnych przypadkach – możemy liczyć na drugiego człowieka…
***
Kobieta spojrzała na białą pościel, na której leżała. Zawsze czysta, zawsze zmieniana. Dotychczas nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ludzie jej pomagają, choć wiedzą, że nie ma dla niej żadnego ratunku i wkrótce umrze.
…ale teraz już wie.
Śmierć to tylko moment, zaledwie chwila, o której powinniśmy wiedzieć, ale nie możemy się od tej myśli się uzależnić, powtarzać i żyć, budząc się każdego dnia ze świadomością, że być może to moje ostatnie godziny i w sumie nieważne, jak je spędzę – i tak nie ma żadnego sensu istnienia. Cóż za łgarstwo… cóż za absurd! Życie każdego człowieka kończy się śmiercią – ale od nas, i tylko od nas zależy, czy pokażemy sobie i światu, czy będziemy potrafili żyć. I tylko od nas zależy, czy śmierć będzie zaledwie momentem, czy też okresem życia.
Kobieta, chcąc odpędzić ponure myśli, spogląda za okno i zaczyna obserwować ptaki siedzące na drzewie, słuchać ich wesołego trelu. Po raz pierwszy tak naprawdę im się przygląda. Po raz pierwszy nie patrzy, ale widzi. Nie słucha… ale słyszy.
***
Wracałam do domu. Opierałam czoło o zimną szybę i nieobecnym wzrokiem spoglądałam na krajobraz za nim. Noc wdarła się wszędzie, księżyc i gwiazdy tylko akcentowały jej obecność – jedna z najcudowniejszych momentów doby.
Nie miałam jak dotąd kontaktu z nieuleczalnie chorymi, ale wierzę, że to ma sens, że pomagam, że nie stoję bezczynnie, ale działam. Że naprawdę daję nadzieję.
Nadzieję, na którą zasługuje każdy… bez względu na to, kim jest.
***
Do małego pokoiku z tykającym zegarem wchodzi młoda kobieta, pełna optymizmu i radości. Dziwi się, że jej powitanie pozostaje bez odpowiedzi. Tknięta niepokojem, czuje, jak dreszcz strachu przechodzi przez jej ciało. Wiatr, który dostał się do pomieszczenia z otwartego okna, wnosi do środka lodowate powietrze. Lekko przerażona, z bijącym sercem, które ma ochotę wyskoczyć z klatki piersiowej, podchodzi do osoby leżącej na łóżku i dotyka jej dłoni; jest przeraźliwie zimna. Szybko sprawdza tętno, ale z góry wie, że to niepotrzebne.
Pada na kolana i chowa twarz w prześcieradło, trzymając wciąż rękę na zimnej dłoni; czuje metal krzyżyka, który ta zawsze ze sobą nosiła. Nie wie, co myśleć, co czuć, jak się zachować… W sercu pozostaje tylko przeraźliwa pustka, której już nic nie będzie w stanie zapełnić. Z oczu kobiety zaczynają płynąć łzy; była na tą śmierć przygotowywana, ale nie gotowa.
Tylko czy istnieje człowiek gotowy do tego, by umrzeć sam albo być śmierci świadkiem…?
październik, 2008
Bardzo, bardzo pozytywnie, widać po tym opowiadaniu, że poświęcanie czasu dla potrzebujących może przynieść wiele radości, pokazać, że nie popadanie w obojętność, lecz empatia, wrażliwość na ludzkie losy może stać się sensem istnienia. Temat trudny, wielu osób bało by się zajrzeć do hospicjum. A tu kadry z tego miejsca oznajmiają wyraźnie, że chorzy w rzeczywistości naprawdę marzą o tym, żeby ich odwiedzić, aby mogli zachować kontakt ze światem w tych ważnych, ostatnich dla nich chwilach, by podarować im uczucie spełnienia przed odejściem. I oczywiście tekst jeszcze podpowiedział, że nawet niewielki odruch serca ma znaczenie, iż bohaterka "nie stoi bezczynnie, ale działa. Że naprawdę daje nadzieję."
Podobało mi się niezmiernie, taki społeczny ten tekst, napisany z wrażliwością, z otwartością wobec innych ludzi. Kompozycja spełnia swoją rolę, podkreśla znaczenie zadania. Umożliwia wczucie się w tak mało znaną nam sytuacje - staranie się godnie przejść na drugą stronę. Jeszcze raz stwierdzę, że bardzo pozytywnie.