ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacieleStarsza suczka Nana-dostała szansę na życie.Odeszła za TM[*]to prawda, że życie musi toczyc się dalej...Ale nie od razu.Nowy świt - nowe życieLimba- pomóżcie ocalić jej życiesny ratujące życie lub zdrowieINNE PeeFowe życieJakieś inne życiePeeFowe życieTakie jest życieZmarnowane życie.
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

„Nigdy nie zastanawiałam się jak umrę, ale umrzeć za kogoś kogo się kocha wydaje się dobrą śmiercią” – ten cytat ze Zmierzchu, który czytałam tak niedawno przyszedł mi do głowy mimowolnie tuż przed tym jak to się stało. Pomimo odgłosów uderzanego miecza o tarczę lub o broń przeciwnika, pomimo przeraźliwych krzyków i innych odgłosów walki usłyszałam coś jeszcze. Krzyk mego jedynego brata. Był bardzo charakterystyczny. Zawsze miał cieńszy głos od pozostałych mężczyzn. To ten odgłos wydobyłam wśród fali umierających i walczących ludzi. Wezbrał we mnie potężny gniew. Schowałam krótki sztylet i wyjęłam długi miecz. Zabrałam go tak na wszelki wypadek. Łatwiej walczyło mi się sztyletem. W walce z nim byłam bardziej doświadczona. Wzięłam duży zamach do tyłu. Tarczą osłoniłam resztę kruchego niczym szkło ciała. Ktoś krzyknął za mną powalony na ziemię. Nie miałam zamiaru sprawdzić czy trafiłam we wroga czy w sprzymierzeńca. Teraz liczyło się tylko to, że moja klinga mknęła ku sercu wroga. Trafiłam w dziesiątkę. Miecz przebił cienkie ubranie i zatopił zimne ostrze w potężnym ciele wroga. Czerwony płyn wytrysnął z niego niczym kolorowa fontanna i większość ów cieczy spłynęła na mnie. Przeciwnik uderzył z całej siły w ziemię. Był martwy. Wszystko to zrobiłam szybkim, płynnym ruchem. W pośpiechu wzięłam jego poplamiony krwią drewniany łuk oraz skurzaną, czarną pochwę ze strzałami. Moja unikatowa kusza zepsuła się kilka dni temu, jeszcze przed walką. Może i łuk nie był taki dobry jak moja dawna broń daleko zasięgowa, ale pozwoliłam jej mi służyć na czas kupienia czegoś lepszego.
Wstałam pospiesznie i niczym wicher pognałam przed siebie. Nic się teraz dla mnie nie liczyło prócz umierającego brata. Nie zważałam na nic, byle trafić do rannego sprzymierzeńca i towarzysza każdej wędrówki. Po drodze raz po raz odpychałam walczących ze sobą ludzi. Nikt mnie nie gonił. Mogłam biec w tym tempie do woli. Najciekawsi sytuacją przerywali rozglądanie się za nowym przeciwnikiem, by popatrzeć na mój zwinny, a zrazem lekki bieg.
Wreszcie dotarłam do brata. Pochyliłam się i delikatnie odgarnęłam jego jasne, zakrwawione włosy. Spojrzałam na niego czule, a następnie z mojego gardła wydobył się krzyk. ‘Nie umrzesz! Rozumiesz?! Nie umrzesz!’ - mój wrzask niósł się echem po polu bitwy. Ci co wcześniej obserwowali mój bieg, teraz podeszli, by przyjrzeć się sytuacji. ‘Czego się gapicie?! Nie macie co robić?! Won mi stąd parszywe lenie!! Ruszcie się i idźcie walczyć’ – krzyczałam do nich. Poczułam, że trochę przesadziłam, lecz cóż miałam zrobić, gdy obudził się we mnie instynkt przywódczy? Nie słuchali mnie, więc rzuciłam dodatkowo: ‘Ludzie! Trwa wojna!’. Nie posłuchali mnie ponownie. Nie zamierzałam dalej krzyczeć tym bardziej, że zaczęło mnie od tego boleć gardło. Jak wróg ich zaatakuje to trudno, będą mieli za swoje.
Podłożyłam rękę pod głowę brata i spytałam go smutnym głosem: ‘Słyszysz mnie?’. Chłopak lekko podniósł głowę, następnie powieki i uniósł lekko kąciki czerwonych ust na znak, że słyszy. ‘Zaraz zabiorę Cię do namiotu’.
Byłam dość silną osobą. Włożyłam brata na barki po czym ruszyłam do bezpiecznego miejsca. Droga wcale mi się nie dłużyła. Modliłam się w duchu, by brat jeszcze żył, gdy dojdę do namiotu.
Uchyliłam klapę zamykającą wejście i weszłam do środka. Do moich nozdrzy dotarł drażniący zapach różnych leków i maści. Od razu podeszła do mnie pani Magdalena. Położyłam brata na miękkim łożu. Chwilę posiedziałam przy ciele prawie martwego brata. Trwa wojna – mówiłam sobie w duchu – muszę pójść walczyć. Z wielką niechęcią wstałam i pomimo wielkiej rozpaczy ruszyłam na pole bitwy, by tam z powrotem zamienić się w maszynę do zabijania. Tliła się we mnie chęć zemsty, ponieważ niewiele brakowało, a jedyna osoba z mojej rodziny, która pozostała na tym świecie, umarłaby. Pozostali jej członkowie dawno zginęli w wojnach z Deanelczykami.
Ręce aż mnie drażniły od tego, by chwycić sztylet i zranić, zabić. Wbiegłam w krąg walki z wysoko uniesioną bronią. Z moich płuc wydobył się głośny okrzyk bitewny. Chciałam natrzeć na napastnika stojącego niedaleko mnie. Przyspieszyłam. Chciałam go dopaść i zanurzyć pokrwawione ostrze broni w jego nikczemnej skórze. Zanim to zdążyłam zrobić, poczułam jak coś metalowego przeszywa głęboko moje ramię. Syknęłam głośno i szybko się odwróciłam. Po moim ramieniu zdążyły już spłynąć pierwsze krople ciepłej krwi. Podniosłam zdrowe ramię i z nową falą gniewu natarłam na napastnika. Nie patrzałam na to gdzie uderzam. Zdałam się tylko na instynkt wojowniczy. Niestety coraz bardziej traciłam świadomość. Zamgliło mi przed oczami. Kolejne zanurzenie stali w mym ciele. Wszelkie zmysły opuściły mnie. Serce nagle stanęło. To niewinne, wrażliwe na cierpienie serce, które tyle przeżyło.
Przez zamglone oczy widziałam jak napastnik stoi jeszcze w pozycji obronnej, jak powoli prostuje się, jak podchodzi do mnie z triumfalnym uśmiechem. A potem jeszcze jeden okrzyk. Tym razem basowy niski. Oczy same mi się zamknęły. Słyszałam jak dwie osoby zaczynają walczyć ze sobą. Na pewno jeden z nich to sprzymierzeniec. Ledwo co poznałam go po jego okrzyku. To był mój przyjaciel. Na pewno po triumfalnym zabiciu wroga sprawdzi czy jeszcze żyję. Słuch zaczynał mi wysiadać. Zaczęłam wsłuchiwać się w swoje ledwo bijące serce i płytki oddech, a potem całkowicie pogrążyłam się w ciemnościach.
Otworzyłam szeroko oczy. Widziałam jasne, oślepiające światło. Nikt nie walczył. Nikt nikogo nie zabijał. Byłam uratowana. Czułam, że kolejny etap mojego życia dobiegł wreszcie końca i zaczął się nowy, z nowymi ścieżkami do odkrycia i nowymi przygodami. Uśmiechnęłam się blado do siebie samej. Nie czułam już żadnego bólu. Mogłabym spokojnie wstać, odejść i poinformować wszystkich w tym brata, za którego byłam zdolna oddać życie, że żyję, lecz w głębi duszy chciałam oddać ostatni oddech i umrzeć. Tak, to pragnienie coraz bardziej się pogłębiało, a wraz z nim ból w lewym ramieniu i w prawym boku. Jęknęłam cicho. Natychmiast obraz się wyostrzył. Światło nie było już takie mocne. Podszedł do mnie nie kto inny, lecz brat.
-To ty żyjesz? – zapytałam ochrypłym głosem, a gdy odkrztusiłam flegmę zaraz zapiekło mnie w gardle, które było dziwnie wysuszone.
-No, pewnie – odpowiedział triumfalnym tonem
-Obiecaj mi, że już nigdy nie zrobisz czegoś głupiego. Miałeś być przecież w namiocie, a stanąłeś do walki. Powinnam była Ci pozwolić walczyć, nauczyć Cię podstaw. O mało co nie zginęliśmy przez Ciebie – chciałam wygarnąć mu wszystko od początku do końca, lecz zabrakło mi już odwagi. Zaczęłam skupiać się na tym co mówi mój sprzymierzeniec:
-Taak . Zrobiłem coś czego bardzo żałuję. Obiecuję, że nie zrobię już nic bez Twojej zgody – odparł obiecująco
-Już zawsze razem. Już nigdy osobno – postanowiłam na głos nie wiedząc co powiedzieć
-Już nigdy osobno – powtórzył po mnie brat po czym przytulił mnie bratersko do siebie, a mi nie pozostało nic innego niż wtulić głowę w jego długie, brązowe włosy związane czarną gumką w kitkę.
Los nareszcie uśmiechnął się do mnie. A więc jednak żyłam i mogłam cieszyć się tym już zawsze. Razem z bratem dopóki nie umrę.

/To już drugie moje opowiadanie, które mam nadzieję, że się spodoba. Napisałam je dzień wcześniej. Specjalnie usunęłam przechylenie tekstu dla Akinari - ciesz się /


Zacznę od tego, że pojawiły się tu dwa podstawowe, dla mnie - rzecz jasna, błędy: kursywa w połączeniu z pogrubieniem oraz wspomnienie 'Zmierzchu'. Od razu zobaczyłam przed sobą twarz Kristen Stewart. Mam szczęście, że nie zabrałam się za to wieczorem, koszmary senne jakoś szczególnie mnie nie bawią. No a co do treści... Chyba choroba wymazała z mojej osoby całą empatię i wszelakie inne przejawy emocjonalności, bo ten tekst do mnie nie trafia.
No dobra, ale nie rozumiem dlaczego pogrubienie i kursywa w połączeniu są błędem ;/
Otóż dlatego, że zamiast słów widzę jakieś szemrane, mityczne znaki, które dziwnie się na mnie patrzą... Nieczytelność, złociutka, nieczytelność.