Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Poczytałam dzisiaj o waszych doświadczeniach, i pomyślałam że ja też może opowiem o swoim.
Wiele lat temu (kurka, chyba się starzeję...) czytałam książki Roberta Monroe, no i wiadomo, zachwycona lekturą, też chciałam podróżować.
Ćwiczyłam, relaksowałam się, ba, nawet słuchałam kaset z ćwiczeniami, z instytutu R.Monroe. Skąd ja je miałam, już nie pamiętam. Dość na tym, że chęci chęciami, a życie życiem. Nie wychodziło.
Jakiś czas później znudziły mnie ćwiczenia, pogodziłam się z faktem, że nie dla psa kiełbasa.
Przeprowadziłam się do nowego mieszkania w warszawie, zajęłam adaptacją, urządzaniem, nie w głowie mi były ćwiczenia.
Przyszło lato. Czerwiec, roku nie pamiętam którego, skleroza.
Gorąco, cudownie. W nocy przyszła burza, pioruny strzelały gdzieś w pobliżu, jakiś wyjątkowo celny rąbnął blisko budynku, huk jakby mi trafił prosto w łóżko
Obudziłam się, rozejrzałam po domu, popatrzyłam przez szyby, cudownie! powietrze świeże, pachniało zielenią. Senność mnie opuściła, ale że to 3cia nad ranem była, pomyślałam że jeśli dłużej nie pośpię, rano w pracy będę nieprzytomna. Położyłam się i czekałam na sen. Nic z tego. Aż nagle znowu walnął piorun, a ja wpadłam w jakiś wir, tunel, spadałam bardzo szybko a w uszach dudnił dźwięk przypominający stukające koła pędzącego pociągu. tu-tu , tu-tu, coraz szybciej i szybciej, a kiedy dźwięk zlał się w jeden huk, wtedy nagle jak z katapulty wypadłam z tego tunelu i nagle znalazłam się nad łóżkiem. Nie od razu połapałam się o co chodzi. Próbowałam się położyć z powrotem, ale coś mi nie pozwalało, wyrzucało mnie z nieprzyjemnym zgrzytem z łóżka i tak kilka razy, aż dotarło wreszcie do mnie, co się stało. Ucieszyłam się jak dziecko!
Myślałam że nareszcie spełniło się moje marzenie, zwiedzę świat astralny. taaaak.... zauważyłam, że powietrze ma pewną jak by tu powiedzieć, konsystencję, jakby było szaro-błyszczącą mgłą, którą można wziąć w rękę. Takie wrażenia mi pozostały. Pamiętam też własny sufit, do którego mnie przyciągało jak nadmuchany balonik. Niestety, kolejny piorun mnie wystraszył i migiem znalazłam się w ciele.
To było pierwsze i przedostatnie niestety doświadczenie z oobe. To następne było zupełnie inne, ale to już inna historia. Szkoda, że więcej się nie powtórzyło. Może kiedyś mi się uda znowu?
wow wow wow
nie zwróciłam na to uwagi
dziekuje
służę
o, chyba jesteśmy sąsiadkami, Grodzisk Maz jest jeden, prawda? mieszkam pod Grodziskiem.
rozpuszczalną poproszę, z mlekiem i jedną łyżeczką cukru
Super doświadczenie
Jeżeli możesz, opisz swoje drugie wyjście. Jestem ciekawa bardzo, ponieważ ja jestem świeżo co po swoim pierwszym.
Halo halo? opowiesz?
niektórym idzie spontanicznie inni szybko sie ucza, jeszcze inni próbuja, próbuja i nic
sa kursy i rózniste techniki. i na Polanie cos znajdziesz i mnostwo info w sieci
im większa wprawa tym dalsze podróże - taką kultową postacią dla szczególnie młodych wędrowców poza ciałem jest Darek Sugier i jego ksiązka "Miłość i wolność poza ciałem", jest on nazywany polskim Robertem Monroe.
Darek podrózuje naprawdę daleko, wiele zależy od odwagi również, ale ja teoretyk jestem, bo poza jednym czy dwoma spontanicznymi przypadkami, to nie wędrowałam. Najbardziej świadomie, to usiadłam na łózku i gdyby nie to, że krzesło stało centralnie przed łóżkiem, myślałabym, że faktycznie usiadłam
Mi to jak najbardziej wygląda na OOBE
Niewprawni (czyli na przykład ja), kiedy uda im się wyjść, nie pozostają zbyt długo w tym stanie, choćby chcieli. A zazwyczaj chcą
Chociaż ten drugi opisany przeze mnie przypadek skończył się nie dlatego że mnie ściągnęło, tylko dlatego że się przestraszyłam.
Sam moment wyjścia był bardzo ciekawy, bo kiedy wreszcie udało mi się usiąść, a kosztowało mnie tyle wysiłku..., czułam się jakbym była z gumy, ręce mi falowały, wyciągały się jakoś dziwnie, były dłuższe niż nogi, które jeszcze nie uwolniły się z ciała. A zanim w ogóle udało mi się ruszyć, miałam takie uczucie jak ... kiedy krew nie dopływa do rąk czy nóg, brak czucia w kończynach. I jeszcze jedno ciekawe, zanim usiadłam, leżałam na łóżku z zamkniętymi oczami, nie mogłam drgnąć nawet ale za to widziałam pokój, wszystkie przedmioty, no i widziałam powietrze.
Mi to jak najbardziej wygląda na OOBE
Jej ... ale jestem podniecona tym... bo dopiero dzisiaj mi się to przypomniało i pomyślałam że mogłoby to być OOBE ale nie pamiętam samego wychodzenia i wchodzenia w ciało ...
Tak ogólnie to mam nieraz wizje i wiem już że jak o nich komuś powiem to się nie sprawdzają a jak nie powiem to wracają kilka razy i później wszystko ze szczegółami się staje tak jak widziałam ...
A i czy ktoś mógłby mi powiedzieć co/kogo widziałam..?
Jak mały miał miesiąc to robiliśmy z J. grilla a mały spał w domu ale było ciepło i balkon był otwarty to jakby płakał to byśmy słyszeli...
No ale jak to matka poszłam zobaczyć czy z młodym wszystko w porządku.
Weszłam do pokoju i zobaczyłam na brzegu łóżka siedzącą postać.. taką złoto mglistą ... która patrzyła się na małego i spojrzała na mnie i w tym momencie zbiła się w taką chmurkę i znikła w rogu pokoju... a ja dalej stałam i zastanawiałam się co to było...
Jak wróciłam do J. to powiedziałam że ktoś umarł ale nie wiem kto i opowiedziałam mu co widziałam...oczywiście spojrzał na mnie jak na wariatkę...
Za 2 dni dowiedzieliśmy się że umarł wujek J. który go bardzo lubił ale dawno się nie widzieli...
Czy to mógł być On...?
Dlaczego przyszedł do Olisia...?
Dlaczego Ja go widziałam...?
Czemu to miało służyć...?
A jeszcze dziwniejsze że tego wujka syn ma synka który urodził się dokładnie w tym samym dniu i godzinie co nasz Oliś ...
Takiej równowagi na Ziemi nie ma. Istnieje inna, zwana wyrównywaniem potencjałów, co oznacza, że kiedy, np. z dużej radości wytworzymy nadmierny potencjał, to siły równoważące będą dążyły do jego wyrównania. Później mamy taką sytuację, że mówimy za dobrze wszystko szło, więc musiało się spieprzyć. Nie zdajemy sobie sprawy dlaczego tak się stało.
Ilosc ludzi obecnie zyjacych na Ziemi jest tak olbrzymia jak nigdy... Przekazy donosza, ze to dlatego, iz wiele Dusz chce sie choc na chwile zalapac na obecnosc tutaj, w tym czasie wyjatkowych przemian...
Z drugiej strony moze wlasnie te zmiany energetyczne umozliwiaja takie zageszczenie ?
Ale kochana, to tylko takie luzne spekulacje... tak malo nam jeszcze wiadomo...
Robert Monroe pisał, że ziemia jest dla dusz jak elitarna szkoła, do której bardzo trudno jest się dostać. Zatem mimo trudów życia, traumatycznych przeżyć, śmierci i bolesnych rozstań, mimo tego wszystkiego co wiąże się z życiem, można powiedzieć - jesteśmy szczęściarzami. Inni też by tak chcieli
Kolejne narodziny to jak przystąpienie do egzaminu, a jeśli miał być szczególnie trudny, bywa że dusze wycofują się w ostatniej chwili, jak moja Milenka.
Ale czy mnie, matkę, pociesza myśl że dziecko samo zdecydowało, że...
jeszcze nie teraz?
No cóż, może dla mnie to kiedyś będzie pocieszeniem, ale..
jeszcze nie teraz
ja szczęściarz. Qrde egzotycznie mi brzmi i powtarzanie tego w kółko i tak zostanie zakwestionowane przez podświadomość.
Póki, co zaakceptowała to, że mam szczęście w nieszczęściu -czyli różne niefajne sprawy mnie trafiają, ale jakoś zawsze się z nich wykaraskam.
Zaniepokoiła mnie za to wypowiedź Mirka - czy ja dobrze zrozumiałam, nie może iść wszystko jak po maśle? fakt, że nie raz tak w życiu miałam, że był cud, miód i orzeszki a w finale sru i wcale nie kodowałam się, żeby było sru, a może? może się bałam? nie pamiętam
No u mnie "sru" trwa już od 5 lat, tylko że narastająco, to też się liczy?
Myślałam że przyjście na świat Milenki jest sygnałem, że "sru" się właśnie kończy.
No bo rodzi się nowe życie, to przecież jest wielkie szczęście, prawda?
Jak to się można pomylić...
ech można...
Mirek mówi że wystarczy podziękować bogu za dotychczasowe błogosławieństwa i poprosić o jeszcze, a wszystko się ułoży po naszej myśli.
Mój ksiądz też tak mówił na pogrzebie: dziękujmy bogu że zabrał Milenkę między anioły.
Nie mam odwagi prosić go o jeszcze
Mirek by zaraz powiedział żeby nie zwalać winy na boga, bo on z tym nic wspólnego nie ma. No i pewnie ma rację. Ale jak słyszę że mam dziękować bogu, to mnie nerw szarpie, nic na to nie poradzę, taki odruch mi się wyrobił.
No ale, tu wesoły temat był, wychodzenie z ciała.
Dla mnie to moje dwukrotne oobe było dowodem na to, że z tą duszą to nie żadna ściema, skoro wyszła i się przeleciała po domu, a potem wróciła grzecznie do ciała, znaczy się jest! znaczy się - życie po śmierci też jest. To taki mój prywatny na własny użytek dowód na to, że tam w grobku Milenki nie ma, odfrunęła sobie w radośniejsze rejony.
Mirku, nie chodzi o to, czy ty źle tłumaczysz.
Spróbuję bardziej obrazowo:
chodzi o to, że kiedy masz chandrę, doła czy jak go zwał, a ktoś Ci mówi pośmiej się trochę to od razu ci się humor polepszy. No kiedy nie mogę się pośmiać, bo mam chandrę. Kwadratura koła. Trudno się wyrwać z tego zaczarowanego kręgu. Trudno, bo mam doła, a mam doła bo mi dziecko umarło, dlatego ciężko jest dziękować za cokolwiek. Nawet jeśli to zrobię, to nie będę tego czuła. Nawet jeśli się pośmieję, to nie będzie to śmiech, tylko wysilanie przepony.
Ja Cię rozumiem, to jest to biblijne nastawianie drugiego policzka?
A my co? nasze middle name to masochista?
Kiedy masz doła i chandrę, stań na palcach i wysoko podnieś ręce do góry jakbyś chciała gwiazd dosięgnąć. Wytrzymaj w tej pozycji co najmniej 5 min. Zadziwi Cię rezultat.
Pozdrawiam
No zdziwiłam się Ręce mi opadły po 3 minutach, jak przy wieszaniu firanek
Ty to z nami masz... A my z Tobą...
A my co? nasze middle name to masochista?
hehe, przypomniał mi się cytat z Terrego Pratchett'a
Rincewind:
Luck is my middle name. Mind you, my first name is Bad.
No zdziwiłam się Ręce mi opadły po 3 minutach, jak przy wieszaniu firanek
zamiast chandry - ulga, ufff, już myślałam że się te pięć minut nigdy nie skończy od razu się humor poprawia, hehe!
Ja tez nie mogę długo wieszać firanek, ręce opadają
już dawno nie proszę Boga.... dziękuje za wszystko ale jak mam chandrę taka jak w sobotę,to ciężko dziękować i prosić o cokolwiek
ale bardzo mi pasuje cytat który kiedyś dostałam od Maylo
nie żałuj ze coś się skończyło
ciesz się ze w ogóle ci się zdarzyło
to mi pomaga i myśl ze nigdy nie dźwigam więcej niz jestem w stanie uradzić,mimo ze czasem wydaje mi się ze nie mam już sil więcej.
co cię nie zabije to cię wzmocni, tak?
no mnie to nie pociesza.
nie jeden już sobie życie odebrał.
MM wiem ze to nie pociesza,mnie mobilizuje do walki.
to, że się skonczyło też nie osładza, że się zdarzyło. Nijak nie moge sie zdobyć na taki minimalizm.
A z tymi łapkami w górze - to jak w dowcipie o żydzie, który narzekał, że ma tak ciasno w domu i Rabin polecił mu kupić jeszcze kozę, a za jakiś czas sprzedać. Ickowi nigdy wcześniej nie było tak luźno w chacie.
Ważne Aguś, że pomaga. Prosta rzecz, którą każdy może zrobić. Może z tymi 5 minutami przesadziłem. Zmieniam na dwie.
no może dobry pomysł, ale ja chyba na tyle bólu mam w każdej chwili swego życia, że dokładać sobie nie będę.
Pomysł jednak prosty i skuteczny
Masz tyle bólu, bo wszędzie starasz się go dostrzec, nawet tam gdzie go nie ma. Od cała prawda
mam tyle bólu, bo mam RZS
A co to?
Przepraszam jeśli jestem wścibska...
reumatoidalne zapalenie stawów. nie ma człowieka, którego bym tak nie lubiła, żeby mu życzyć tego syfu
Jesteś wścibska. Ja też będę. Gadaj Aga co to znaczy RZS
napisałam. Dobrze, że jak dotąd nie atakuje wszystkiego, co już zepsute, na raz.
Ale dziś tak zaatakowało, lewą dłoń, pod kciukiem, że piszę sobie, gadam z dzieckiem, ale płaczę z bólu i bezsilności. Mogę wziąć wiecej prochów, ale moga nie zadziałac, a truć się bez skutku i uodparniać na prochy też nie mogę
Znasz przyczynę tego bólu?
ot przypomniałes mi co mnie czeka...
Jutro coś Ci prześle. Może pomoże.
dzieki
napisałam. Dobrze, że jak dotąd nie atakuje wszystkiego, co już zepsute, na raz.
Ale dziś tak zaatakowało, lewą dłoń, pod kciukiem, że piszę sobie, gadam z dzieckiem, ale płaczę z bólu i bezsilności. Mogę wziąć wiecej prochów, ale moga nie zadziałac, a truć się bez skutku i uodparniać na prochy też nie mogę
Współczuję ...
o Jessu, chyba wiem co to jest. Wiem to za dużo powiedziane, znam osobę cierpiącą na to schorzenie. Każdemu mogłoby złamać kręgosłup , w przenośni i dosłownie.
jak długo się da, tak będę życ jak tylko mogę w pełni
Musi być jakiś sposób, żeby to cholerstwo powstrzymać.
Czytałam o dietach cud, ale pewnie już o tym słyszałaś.
no cholera musi być jakiś sposób!
Sara mówi, że ta choroba to dlatego, że się obwiniam o wszystko, może jak przestanę to się zahamuje?
A jakieś afirmacje typu kocham siebie, wybaczam sobie wszystko, jestem tylko człowiekiem i mam prawo do błędów? Bo któż ich nie popełnia? Próbowałaś Agusia?
Powinnam pojechać na kurs radykalnego wybaczania, bo u mnie to chyba za głeboko siedzi, niby staram się akceptować, ale ciągle widzę jaka beznadziejna jestem, wiecznie zmęczona, wiecznie coś w tyle, no swoje wady mogłabym do jutra wymieniać i każde wybaczanie traktuję jako pobłażanie sobie, wokól jest tylu lepszych ludzi ode mnie,
Wiesz co...
tak czytam o Was wszystkich tu na Polanie i dochodzę do smutnego wniosku, że w każdego trafiła jakaś cholera. Każdy tu dźwiga własny krzyż.
Czy tak jest na Polanie tylko, czy w ogóle każdemu w pewnym momencie jego życia przypieprzy (wybacz słownictwo) jakiś piorun, tak żeby mu nogi podciąć i "rzucić na kolana przed obliczem Pana." Żeby się ukorzył?
Czy naprawdę sprawy się tak pięknie układają tam z góry, czy może my szukamy pocieszenia?
Może my się tylko pocieszamy?
Oby nie
Nie jest bolesne. Jest inne. Ja nie czułam bólu. Czułam wibracje. To jest fascynujące uczucie.
czy ktos jest w posiadaniu płyt z ćwiczeniami oobe Moena? czy są faktycznie pomocne? w jakiej kolejności należałoby czytać jego książki? ściągnęłam sobie podróże w nieznane, ale mam wrażenie czytając ją że to nie jest pierwsza książka z cyklu.