Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Piszę książkę fantasy i chciałbym prosić użytkowników o opinie. Jest to sam poczatek.
Rozdział I
Na miejsce dotarli późnym popołudniem. Mag Dewin podskakiwał podekscytowany całą drogę. Był raczej człowiekiem nerwowym, nieco nadpobudliwym. Tanar i Arwin prezentowali przeciwne emocje, a raczej ich brak. Szli wąskim wąwozem, co chwilę oglądając się czy nie są obserwowani. Doszli do pewnego miejsca, na pierwszy rzut oka nieróżniącego się niczym od innych skalistych ścian budujących wąwóz. Jednak magiczne zdolności Dewina pozwoliły mu zobaczyć przejście, kryjące się za ścianą.
- Tutaj - powiedział.
Tanar i Arwin wyjęli kilofy i zaczęli kuć w ścianie niewielki otwór, który z każdą minutą stawał się większy. Po dłuższym czasie zakończyli pracę i udali się w głąb tunelu. Mag zapalił pochodnię, która rozświetliła mrok. Szli przez chwilę prosto, skręcili w lewo, później w prawo. Na chwilę stanęli, bowiem wydawało się im, że słyszą głosy. Przejście stało się bardzo wąskie i niskie. Nie była to najlepsza wieść dla wysokiego Tanara. Trochę niższy Arwin przeszedł je bez problemu, podobnie jak mag. Dotarli do celu. Lata poszukiwań opłaciły się. Podeszli bliżej. Liczne kamienie lśniły paletą barw. Od przezroczystych, przez różnokolorowe do przypominających rudy węgla. Szkoda, że musimy je zniszczyć, pomyślał Dewin. Na pewno są bardzo kosztowne. Ponownie nakazał kuć. Pod warstwą kryształów ukazało się to czego szukali. Mały pierścień. Podekscytowany Dewin triumfalnym gestem wyjął przedmiot uśmiechając się szeroko. Jednak radość nie trwała długo. Ponownie usłyszeli dziwne dźwięki, a później tylko oślepiający blask i przeszywający ból.
- Związać ich – powiedział ochrypły głos. Tylko tyle zdążyli usłyszeć.
***
Obudzili się następnego dnia, z okropnym bólem głowy, jednak już przez pierścienia i Dewina. Zostali uwięzieni. Arwin pomimo okropnego bólu podniósł się i zaczął ocierać się o jedną z ostrych krawędzi przecinając więzy. Następnie pomógł Tanarowi. Rozejrzeli się po jaskini. Przejście było zawalone :
- Co teraz zrobimy ? – zapytał Arwin.
Rozejrzeli się po pomieszczeniu. Tanar zauważył leżące w rogu kilofy, które były złamane.
- Nie, tylko nie to – westchnął Tanar. – Złap za metalową końcówkę. Nie ma innej rady.
Zaczęli rozłupywać skały. Minęła pierwsza godzina odkąd zostali uwięzieni. Jednak na twardych skałach nie pojawiło się nawet małe zadraśnięcie.
- Musimy dalej kuć. Na pewno się uda.
- Zaczyna brakować powietrza – powiedział Arwin.
- Nie możemy się poddać.
Pracowali dalej. Powoli skały pękały. Jednak do wydostania się wciąż było daleko. Gdy udało im się rozkuć pierwszą większą skałę, zastąpiła ją inna. Pragnienie z każdą chwilą przybierało na sile a powietrza było coraz mniej. Minął pierwszy dzień. Spragnieni, brudni i spoceni nie ustawali w działaniu. W pewnej chwili jednak poddali się. Wiedzieli, że to koniec.
- Pamiętaj, że byłeś moim najlepszym przyjacielem Tanarze.
- A ty moim. Możemy czuć się zwycięzcami, zginiemy służąc naszemu królowi. Szkoda tylko, że musi to się stać tutaj.
***
Alisen wraz z Dewinem, który był związany i oszołomiony udawali się do kryjówki w lesie Koriri, na zachód od wąwozu. Zbliżali do drewnianej chatki, porośniętej różnorodną roślinnością, która idealnie maskowała budynek. Cały las był jednym z najpiękniejszych miejsc w krainach północnych. Porośnięty wieloma tysiącami drzew i krzewów oraz kwiatów sprawiał wrażenie raju, miejsca bez trosk i problemów, w którym zatrzymał się czas. Alisen pchnięciem otworzył drewniane spróchniałe drzwi, ukazując stare zniszczone meble porośnięte mchem. Na drewnianym łóżku położył Dewina i przywiązał liną do mebla. Sam usiadł na krześle obok.
-Ciekawe czy twoi kompani jeszcze żyją ? – zadrwił Alisen.
Dewin posłał tylko pełne wrogości spojrzenie.
- Muszę przyznać, że ułatwiliście mi znalezienie pierścienia. Wystarczyło tylko poczekać. Teraz udamy się do wieży Aruzar kaan’h gdzie mój pan już oczekuje na ciebie i pierścień.
W końcu przemówił Dewin:
- Jeśli myślisz, że ich zabiłeś to mylisz się. Przyjdą tutaj a wtedy nie będziesz miał powodów do śmiechu. Poza tym nigdy nie zdradzę tajemnicy mocy pierścienia.
- Wzruszające. Pokażę ci coś.
Alisen wstał z krzesła, podszedł do Dwina i przyłożył mu rękę do czoła. Ukazały mu się najczarniejsze koszmary, tortury o jakich się nikomu nie śniło. Ciało Dewina pokryły krople potu, a umysł odmówił współpracy. Wyczerpany mag zemdlał. Uśmiechnięty Alisen wyszedł.
Obudzili się następnego dnia, z okropnym bólem głowy, jednak już przez pierścienia i Dewina.
Poza tym nigdy nie zdradzę tajemnicy mocy pierścienia.
.
Mocy pierścienia. Proszę! Oryginalność! Mam wrażenie, że czytam Władcę Pierścieni.
Ogólnie źle nie jest. Powiem szczerzy, że nie zaciekawiłeś mnie tym. Jednak nie oznacza to, że innych także. A i jeszcze coś... Nie wydaje ci się, że ten rozdział jest zbyt krótki?
Tymczasem 5/10
Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów w pisaniu!
To tempo narzucone ilością kropek jest celowe? Trochę oryginalności by się przydało...
Dzięki. Właśnie o takie opinie mi chodziło. Co do tamtego zdania tam powinno być bez pierścienia. Nie jest on głównym przedmiotem, wokół którego obraca się fabuła. Mam nadzieję, że dalsze fragmenty okażą się ciekawsze.
całkiem całkiem.
Tylko...
"wąskim wąwozem"? Dla mnie to trochę bez sensu
Wąski wąwóz... faktycznie bez sensu, jak wysoka trawa, czy szeroki stół.
To trochę dalszy fragment. Co możecie o nim powiedzieć ?
Znajdowali się na krętej ścieżce niedaleko wzgórza Azar. Dewin skrępowany, bez możliwości ucieczki siedział na młodym koniu. Z przodu jechał Alisen co jakiś czas oglądając się na jeńca.
- Mam nadzieję, że podoba się wycieczka. Jeszcze tylko trzy dni drogi. Jeśli będziesz grzeczny być może dostaniesz jeść. Pamiętaj, jeden niewłaściwy ruch a zaznasz cierpień o jakich nie śniłeś.
Dewin wyczerpany siedział nieruchomo na zwierzęciu z wzrokiem skierowanym gdzieś w dal. Próbował wymyśleć drogę ucieczki, jednak ryzyko było zbyt duże.
- Jeśli będziesz współpracował nic ci się nie stanie, w przeciwnym wypadku… sam wiesz.
Dojeżdżali do małej wioski za wzgórzem, w której postanowili odpocząć. Powietrze wyraźnie się ochłodziło. Po tej stronie krain dominowała zima, wraz z ostrym mrozem, którego odczucie potęgował silny wiatr. Dewin ubrany w swoją codzienną szatę, trząsł się z zimna. Zauważył to Alisen. Zszedł z konia i udał się do jednego z domostw. Wrócił po chwili z skórzanym płaszczem i wręczył go magowi. Przejechali kawałek drogi poczym znowu się zatrzymali. Tym razem Alisen przyniósł trochę jedzenia. Niewielką ilość wręczył Dewinowi i rozkazał zjeść. Po chwili ruszyli dalej.
Niedługo potem nastąpiła noc. Wiatr przybrał na sile, tak samo jak mróz. Stał się nie do zniesienia. W oddali można było usłyszeć wycie wilków. Tylko księżyc zdawał się ogrzewać Dewina i Alisena. Postanowili się zatrzymać. Niedaleko znaleźli niewielką chatę, przy której stała obora. Właśnie w niej się skryli. Alisen dodatkowo skrepował usta Dewina by ten nie próbował wezwać pomocy. Ułożył maga na kupce siana, sam kładąc się obok.
- Nie próbuj uciekać. Cały czas mam cię na oku.
Dewin wiedział, ze to jego jedyna szansa. Musi działać szybko. Nie mógł użyć większości swoich magicznych zdolności, ze względu na Alisena. Spróbował przeturlać się na bok. Żadnej reakcji orka. Chyba usnął - pomyślał mag. Muszę to wykorzystać.
Przekręcił się ponownie. Mając skrępowane ręce i nogi nie było to proste. Natrafił na jakiś przedmiot. Chyba drewniany. Spróbował przeciąć więzy jednak ani drgnęły. Kawałek dalej znowu coś poczuł. Tym razem było metalowe i ostre. Osunął się trochę niżej uwalniając ręce. Teraz złapał przedmiot chcąc go przysunąć. I wtedy popełnił błąd, który mógł go drogo kosztować. Coś osunęło się na ziemię. Serce maga zamarło. Przedmiot spadł jednak na słomę, która zamortyzowała upadek, wydając cichy szelest. Dewin czekał, już tylko na najgorsze, jednak Alisen usnął na dobre. Mam szczęście- pomyślał mag.
Gdy jego serce wróciło do normalnego rytmu, tym razem ostrożniej obrócił się rozcinając więzy na nogach. Był wolny. Teraz wystarczyło podejść do wielkich drzwi i wyjść. Miał już zamiar tak zrobić gdy na ogromnej klamrze przy drzwiach zauważył emanującą niebieską poświatę. Dotknięcie jej byłoby fatalne w skutkach. Było to pewnego rodzaju zabezpieczenie, którego osoby znające magię używały do ochrony. Polegało na tym, że dotkniecie poświaty powodowała dotknięcie osoby, która ją założyła jednocześnie. Alisen na pewno by się wtedy obudził. Dewin szukał innej drogi ucieczki. Przeszedł kilka metrów wzdłuż drewnianych pali podtrzymujących całą konstrukcję. W pewnym momencie wymacał drabinę. Wszedł po niej na górę. Wyczarował małą kulę świetlną, która rozjaśniła mrok. Ujrzał stertę narzędzi rolniczych, starych, zniszczonych ubrań i to co go najbardziej ucieszyło czyli dość duże okno. Nie myśląc długo podszedł do niego i wyszedł. Używając lewitacji w mgnieniu oka znalazł się na ziemi. Już miał odchodzić gdy wpadł na pewien pomysł. Podniósł rękę do góry i wypowiadając pewne słowa utworzył małą kulę ognia podpalając budynek. Odwrócił się i odszedł w stronę miasta Tore.
Lepiej, ale nawet pomijając błędy dalej wieje banałem. Jeśli ktoś potrafi w miarę pisać i dostaje dość luźny szablon fantasy może stworzyć jakąkolwiek historię opartą na podróży, magii i mieczu. Mamy takich opowiadań w setkach tysięcy(chyba nie przesadzam). A gdybyś stworzył artykuł bardziej publicystyczny, który opowiadałby co Twoją książkę będzie wyrywało z tego banału?
Podobają mi się bardzo imiona. Są oryginalne. Trochę za bardzo koloryzujesz tzn, nie potrzebnie opisujesz niektóre przedmioty aż tak dokładnie. Wiesz czytelnik nie jest głupi i wie jak wiele rzeczy wygląda a jeśli nie to jego wyobraźnia ma pracować i podpowiadać mu wszystkie fakty. Powodzenia
Dzięki. Właśnie imiona są dla mnie dość dużym problemem, dlatego cieszę się, że Ci się podobają. Kolejny fragment. Proszę o oceny.
Minął kolejny miesiąc. Zima trwała w najlepsze a śnieg pokrył każdy zakątek krain. Większość dróg stała się nieprzejezdna. Ludzie skryli się w swoich domach jak zwierzęta w norach czekające na nadejście wiosny. Czas jakby się zatrzymał. Dewin dotarł do pałacu niedługo przed nadejściem pierwszych śniegów. Na dworze królewskim powstało wielkie poruszenie.
Tanar i Arwin doszli do siebie. Pełni sił oczekiwali kolejnego zadania. Jednak z powodu intensywnych opadów śniegu musieli uzbroić się w cierpliwość. Mieli czas na zajęcie się swoimi sprawami. Jedną z takich spraw była podróż do alchemika mieszkającego za miastem, który mówił, że wie jak nadać broni magiczne właściwości. Głosił, że potrafi sprawić by miecz wyrzucał ogniste kule, lub lodowe strzały. By strzała łuku podążała za celem. Wiele z takich opowieści zainteresowało głównie Arwina, bowiem Tanar ostrożnie podchodził do takich rewelacji. Jednak pod naciskiem przyjaciela zgodził się odwiedzić alchemika.
Zbliżali się do niewielkiej chatki pokrytej białym puchem. Przed domem na parapecie siedział biało-brązowy kocur, który przenikliwe obserwował dwóch gości. Podeszli do drzwi. Tanar już chciał zapukać, gdy drzwi otworzył człowiek w średnim wieku ubrany w biały fartuch. Zaprosił ich do środka. Przeszli przez korytarz, udając się do pomieszczenia, które wyglądało na salon. Nie był to jednak zwykły salon. Gdy tylko zaczęli rozglądać się, do pokoju wleciały dwa krzesła. Za nimi nakryty smakołykami stół i przeróżne ozdoby oraz świecące kryształy, które swobodnie wisiały nad głowami Tanara, Arwina i alchemika Mortena, które przyjemnie ogrzewały zebranych. Dwaj goście z niedowierzaniem patrzyli na wszystko co się działo.
- Witam was serdecznie - zaczął Morten. – Spodziewałem się waszej wizyty. Rozgośćcie się. Wiem co was do mnie sprowadza. Oczywiście mogę wam pomóc, jednak sam również potrzebuję pomocy. O tym jednak za chwilę. Tymczasem częstujcie się.
Na talerz Arwina i Tanara przyfrunęła aromatyczna, pieczona gęś. Obok niej ułożyły się gotowane ziemniaki doprawione ziołami oraz różne warzywa. Do złotych pucharków wpłynęło ciepłe czerwone wino.
- Życzę smacznego. Przepraszam was bardzo, nie przyłączę się do was, bowiem jadłem niedawno.
Bohaterowie rozpoczęli ucztę. Jeszcze nigdy nie jedli równie wybornych dań. Morten widząc ich reakcje uśmiechnął się. Niedługo potem talerze stały się puste, tak jak pucharki. Alchemik kontynuował:
- Jak już wspomniałem potrzebuję pomocy. Jak widzicie to wszystko jest napędzane magiczną energią, pochodzącą z bardzo rzadkiego surowca, którego zaczyna mi brakować. Bez niego to wszystko co widzicie będzie bezużyteczne. Minerał ten występuje wysoko w górach na południu. Z niewyjaśnionych przyczyn jego dostawy ustały nagle. Sam, ze względu na wiek nie mogę wybrać się w tak długą podróż. Liczę na was.
- Co otrzymamy w zamian ? – zapytał Tanar.
Morten znowu uśmiechnął się.
- Oczywiście mogę nadać waszej broni , różnych ciekawych właściwości. To chyba interesuje was najbardziej. Chyba się nie mylę ?
- Masz rację. Minerał w zamian za magię. To uczciwa propozycja. Jednak gdybyś próbował nas oszukać, z twojej chaty nie pozostanie nawet jedna cegła.
- Nie śmiałbym – odpowiedział pokornie Morten z lekkim błyskiem w oku.
Wyciągnął przed siebie rękę, wyczarowując świetlistą kulę.
- To naprowadzi was na minerał. Gdy będziecie znajdowali się w jego zasięgu ta mała kula zacznie emanować żółtą poświatą.
Następnie do salonu wleciała mała szkatułka, w której alchemik umieścił kulę. Cała trójka udała się do drzwi. Morten podziękował gościom za wizytę i udał się do pomieszczenia za salonem. Na krześle siedział Alisen, bez lewej ręki i oka. Wyglądał okropnie. Jego skóra nie zregenerowała się jeszcze w pełni. W wielu miejscach widniały czarne plamy spowodowane oparzeniami.
- Świetnie się spisałeś, Mortenie. Wkrótce zostaniesz należycie wynagrodzony.
Nie masz ochoty jej wydać? Psychoskok Wydawnictwo polecam. Sama tam swoją wydaję teraz! Pozdrawiam
Też przeczytałam i jak dla mnie te fragmenty są zbyt banalne. Spróbuj znaleźć coś, czego jeszcze nie było i to opisać... i też innym językiem i w innym stylu, gdyż i one są u Ciebie zbyt proste jak na mój gust. Ale próbuj dalej i ćwicz warsztat. Do mnie tekst nie przemawia.