ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacieleAnatomia wszechswiata cz.II Wspolna proba przyblizenia Dzieki Conchi, Mgielko i Proroku za Wasze pytania. Proroku i Newdem za linki. Piotrze, Mgielko, Freyu, Conchi, Proroku i Beato za uwagi. To juz nie jest dalej moja kosmogonia. To dzieki Waszym pytaniom, uwagom i prosbom powstala ta druga czesc w takiej postaci. W postaci wspolnej proby przyblizania sobie wygladu wszechswiata. Dlatego zmienilam tytul. Schemat trajektorii planet krazacych wokol swego slonca, na kartce papieru tworzy okregi lub owale. Jest ich tyle, ile jest planet. Tylko ze slonce nie stoi w miejscu. Tez krazy stale wokol centralnego slonca swojej galaktyki. Ciagle zmienia miejsce polozenia. Planety obracajac sie kolo niego - podazaja jednoczesnie za nim. Zataczaja wiec w rzeczywistosci nie okregi, a spirale. Buduja wokol niego tyle spiral, ile jest samych planet. Kazda z takich spiral tworzy kolejny torus. Te torusy o roznych srednicach, maja wspolny srodek obrotu, ktory miesci sie w geometrycznym centrum slonca. Sciany zewnetrznego torusa tworzy planeta najdalsza od slonca. Sciany ostatniego, wewnetrznego torusa tworzy odpowiednio planeta polozona najblizej slonca. Suma tych wszystkich scian torusowych tworzy warstwowy torus wokolsloneczny, ktory nie jest zamkniety jak opona kola, lecz rozwija sie w spirale. Jest to sloneczny torus podstawowy 1(S). Jego srodek nie jest jednak pusty jak w oponie, gdyz wypelnia go lina trajektorii slonca. Torus podstawowy 1(S) wyglada jak wijacy sie spiralnie obly waz o tylu skorach ile planet ma uklad. W srodku ma on trzon swego ukladu pokarmowego - slad podazajacego srodkiem i ciagnacego caly uklad slonca, ktore go tez zywi. Dlaczego ten waz tez wije sie spiralnie ? Bo slonce rowniez nie krazy po zamknietym kregu, gdyz z kolei samo podaza za swoim, tez wedrujacym centralnym sloncem galaktycznym. Analogicznie czynia inne slonca typu 1(S) w tej galaktyce. Tak wiec wszystkie slonca "opatulone" swoimi torusami typu 1(S), okrazajac swoje centralne slonce galaktyczne - tworza swoimi spiralnymi obrotami, wielowarstwowy torus drugiej generacji, torus galaktyczny typu 2(G). Ten typ torusa ma o wiele wiecej warstw. Ma ich tyle, ile ukladow torusowych 1(S) ma galaktyka. Czyli ile ukladow slonecznych wchodzi w jej sklad. Multiwarstwowy torus slonca galaktycznego typu 2(G), buduje z kolei wraz z innymi torusami galaktycznymi - torus megagalaktyczny 3 generacji 3(M). a warstw ma tyle, ile galaktyk wchodzi w sklad danej megagalaktyki. Analogicznie : suma torusow megagalaktycznych buduje torus 4 generacji 4(SG) - torus supergalaktyczny. Splatanie takich splotow w sploty kolejnych splotow ma postac fraktalna. Obraz tego ogromu latwiej sobie wyobrazic zaczynajac od nitki, a nie od razu od weza z upakowana gesto i skomplikowanie zawartoscia. Lepiej z poczatku zignorowac zawartosc nitek. Narazie skrecamy spiralnie nitki we wlokna. Te skrecamy w linki, a nastepnie w line. Gdy przekroi sie taka line - widzi sie poprzeczny przekroj fraktala. A w nim przekroje pojedynczych nitek, ktore zlozyly sie na line. Taki przekroj poprzeczny lodygi z widocznymi przekrojami jej wlokien. W koncu ona tez ma budowe fraktalna. Ale kazda z tych nitek, to rozwijajaca sie historia jednego ukladu slonecznego. A kazdy kolejny przekroj w gore, lub w dol - to czytanie w kronice Akaszy. Gdy wystarczajaca czesc danego ukladu fraktalnego zdola podwyzszyc swoje wibracje do okreslonej granicznej, to z fraktala wyrasta nowa galazka nowych mozliwosci. Gdy rozwija sie dalej, staje sie galezia, potem konarem. Tak moze sie dziac i w innych punktach pnia. Drzewa przynajmniej to potrafia. Oczywiscie konary i galezie tez moga sie rozgaleziac, gdy spelnione zostana warunki wzrostu. Gdy pierwszy raz zdolalam to sobie wyobrazic w calosci i w zwiazku z tym skojarzyc z prastarym okresleniem "drzewo zycia", to myslalam ze serce nie wytrzyma zachwytu. Nie trzeba ciac tego drzewa, by dostac sie do przekroju. Teoria strun dowodzi, ze energia rozchodzi sie nie ciagle, tylko porcjami, pomiedzy ktorymi sa przerwy. W okreslonych sekwencjach w dodatku. Stalych. Regularnych. A wiec od razu kazdy slad istnienia narasta warstwowo. Ale i regularnie, wedlug regul. Pomiedzy sladami istnienia pusto, i tam, w tych przerwach, mozna pakowac warstwowo inne swiaty, ktore buduja warstwy swego zaistnienia w innych sekwencjach. I tak mozna sie przenikac nie zahaczajac o siebie. Ba, nawet nie wiedzac o sobie. Mozna tez poszukiwac harmonii tych sfer, ich muzyki. Ale tak mozna i wedrowac po dokonanej juz historii (z naszego punktu widzenia), jak i jeszcze niby niedokonanej. I z tej wlasciwosci korzystac, wybierajac czasy wcielen. To tyle w tej czesci. Porcja jest dosc duza. Nie chce nikogo oszolomic iloscia nie do strawienia.studenci bezpieczeństwa wewnętrznego w SzczytnieWewnętrzna melodyjka dniaBezpieczeństwo wewnętrzne i do policji ?Radom - Grudzień 2015Witajcie :)GRa MoĹźe ktoś z was w gry online?MĂłj pan nie Ĺźyje... zostałem sam...- Misiek w DT F.PasterzeJAK TO JEST Z TYM BIEGIEM NA KM?Sala do ćwiczeń Lublin-Kraśnik(okolice)
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

Witajcie.
Zupelnie nowa tu jestem mam nadzieje, ze sie forumowo zaprzyjaznimy.
No coz, jestem troche oniesmielona. Bo pierwszy raz nazywam moje uczucia poliamoria, ale moze mnie tez zaraz skorygujecie, moze to wcale nie jest tak. Poniewaz nie jestem zdeklarowana "poliamorka" (nie znam nawet odpowiedniego wyrazenia!). Raczej wpadlam w taki poliamoryczny (nie do konca, zaraz do tego dotre) zwiazek, bez planowania tego wszystkiego. Jak mozna planowac cos, jesli nawet nie zna sie na to okreslenia

Jednego jestem jednak pewna: moja postawa, bez nazywania jej po imieniu, raczej jest i byla poliamoryczna. Bylam taka ot zwyczajnie nieswiadomie i przy niektorych okazjach zbieralam za to uwagi z szerokiego grona spoleczenstwa. A to, ze jestem naiwna, ze pozwalam swojemu partnerowi na zwiazek z innymi kobietami. Albo i oczywiscie to, jaka jestem podla, bo niewierna w jednym zwiazku. Zbiera sie za to, zbiera...

No i jeszcze ten punkt, do ktorego zamierzalam jeszcze dotrzec: moj zwiazek nie jest ideologicznie poliamoryczny. Prosze mnie nie wykluczac z forum Nauczona reakcjami spoleczenstwa, tudziez znajac wlasnego meza, postanowilam (tak, przemyslalam to sobie) nie mowic mu wprost, ze mam kochanka. Zle sie z tym czuje, ale nie chce zlamac jego dumy, jego meskosci, jego poczucia wartosci... nie chce tego ryzykowac za nic, bo go kocham.


Nie widzę podstaw do wykluczania Cię z forum poli (tym bardziej, że to nie zależy ode mnie) - przecież to forum, zatem miejsce do wyrażania swoich opinii, prowadzenia dyskusji, dzielenia się swoimi przemyśleniami...
Z tego co zrozumiałem Twoja sytuacja na dzień dzisiejszy wygląda następująco:
- Ty przyzwoliłaś mężowi na inne relacje i on z tego przyzwolenia korzysta
- Mąż takiego przyzwolenia w stosunku do Cibie nie wyraził - wg niego ma być Twoim jedynym partnerem w tym jedynym partnerem seksualnym.
Czy dobrze zrozumiałem?
Hej Bruno, sytuacja wyglada nieco inaczej.

Zaczne jednak od tego, ze samo pojecie poliamorii, a co dopiero taki styl zycia (czy postawa zyciowa) sa mi kompletnie nowe. To znaczy w odniesieniu do wlasnej osoby. Owszem slyszy sie historie o wielozenstwie, ale badzmy szczerzy, sa one nacechowane wybitnie negatywnie, przykladow nie musze wymieniac. A wielozenstwo, to nawet nie to samo, co poliamoria.

Jedna rzecz, to bycie z wiecej niz jedna osoba w zwiazku, co jest spolecznie (w tzw. zachodniej kulturze) nieakceptowane. Czyli takie osoby sa z gruntu zle. Druga sprawa, to nieukrywanie tych zwiazkow i otwarte mowienie o nich. To juz chyba szczyt impertynencji. Takie mysli obijaja mi sie w glowie odnosnie tego, jak "szeroki krag spoleczenstwa" prawdopodobnie reaguje na poliamorie.

Takze tego "stylu zycia" u mnie oficjalnie nie bylo. Moje zycie prywatne toczylo sie swoim tokiem, intuicyjnie. Jednak kiedy podsumowalam, doliczylam sie 12 lat z moim stalym partnerem i obecnie mezem oraz 8 lat z moim ... hmm drugim partnerem. Wyszlo na to, ze nie chce nic zmieniac w tej konstelacji i zaczelam szukac w necie ludzi, ktorzy podobnie mysla jak ja. No i trafilam na to forum, zalogowalam sie i jestem.

Caly czas "przerabiam" natomiast ten moj na razie internetowy outing.
Gdzies tu przeczytalam, ze sa tacy, ktorzy od poczatku mowia, ze sa zainteresowani zwiazkiem poliamorycznym, kiedy kogos spotykaja.

Ja tego nigdy nie zakladalam, to sie stalo. Kocham dwoch mezczyzn. Nie szukalam sobie z zalozenia drugiego partnera, bo nigdy przedtem nie myslalam, ze jest to mozliwe, potrzebne, normalne. Konsekwencja tego stanu bylo zastanowienie sie, czy musze zyc zgodnie z tym, co ogol spoleczenstwa uwaza za regule i stwierdzilam, ze mam spoleczna opinie gdzies gleboko.
Moje otoczenie zreszta nie musi wiele o mnie wiedziec.

Natomiast zdanie i uczucia moich mezczyzn nie sa mi obojetne.
Moj maz nie ma nikogo poza mna. Kocha mnie i ceni mnie. I nie zamierza zmieniac naszego ukladu. Nie wie wiele o moim drugim zwiazku, ale domysla sie. W tym sensie go zdradzam, ale jest to okrutne slowo. A przeciez nie jest tak, ze go lekcewaze. Pozostaje jeszcze sprawa ujawnienia sie przed nim. Jak pisalam jednak, samo okreslenie poliamorii jest dla mnie jak supernova. Dlatego ujawnienie sie jako "poliamorki" jest taka sama supernova dla mnie i najpierw chyba musze sama sie z tym oswoic.

Moj drugi partner byl na poczatku kochankiem. Zostalismy ze soba na lata i nasze uczucia sie bardzo poglebily. Nasze uklady byly od poczatku jasne. To znaczy, on wiedzial, ze jestem w stalym zwiazku, a ja wiedzialam, kiedy byl z kims jeszcze poza mna.
Poza tym namawialam go, aby znalazl sobie zone, bo zwyczajnie widzialam, ze kogos takiego potrzebuje. O sobie wiedzialam, ze czasowo nie jestem w stanie dam mu tyle, ile partnerka, ktora z nim mieszka. Obecnie ma zone, ale z nia nie mieszka. Ironio losu.
Chce byc ze mna, mowi: zostan, wprowadz sie.
Ale to nie tak. Ja tak nie zrobie. Nie opuszcze meza. To moze dziwacznie brzmi, ale nie bede burzyla dobrego malzenstwa.
Witaj Drzazga
Przychodzi mi do głowy taka myśl (to jedynie moje zdanie - zaznaczam):
- Ciebie samą mogę określić jako osobę poliamoryczną - kochasz w tym samym czasie więcej niż jedną osobę
- co do związku - myślę, że sytuacja jaką opisujesz spotka się z różnymi ocenami - nawet nie co do etyki a tego czym jest. Część ludzi uzna to jako długotrwały romans (bo co prawda mąż się domyśla, ale jest też i tak, że Ty domyślasz się tego, czego on się w tej sprawie domyśla).
Nie wiem czy macie związek otwarty (z mężem) - czyli, że daliście sobie przyzwolenie na inne relacje z zastrzeżeniem, że nie chcecie o tym wiedzieć? Jeśli tak - to mieści się to w moim (zaznaczam w moim) szeroko rozumianym byciu w związku poliamorycznym. Ponieważ dzieje się to na podstawie - świadomej i dobrowolnej decyzji partnerów. Jeśli nie - nie określiłbym raczej tego jako związku "poli" (mimo, że taki jest w zasadzie z drugim partnerem, ale jest jeszcze mąż i żona drugiego partnera - a rozpatruję to łącznie).
- to czy dobrze Ty i Twoi partnerzy (i ich partnerki - nie zapominajmy też o nich) czujecie się w takiej relacji - jest moim zdaniem istotniejsze, niż to jak będzie on w oczach innych ludzi zakwalifikowany (zaszufladkowany), nazywany. Nie jestem zwolennikiem układania swojego życia w taki sposób, by mieścić się w ramach jakieś definicji.
- "Pozostaje jeszcze sprawa ujawnienia sie przed nim." - dobrze się nad tym zastanów, wielokrotnie i bardzo dobrze - to niezwykle trudne i nie pozostanie bez konsekwencji a mogą być bardzo różne.
- Jedno co jest dla mnie pewne nie jest to wszystko łatwe i oprócz tego, że kochamy, mamy też rozum z którego używania nic nas nie zwalnia.
Przepraszam, że krótko odpisuję - może później uda mi się wyczerpująco - jeśli to co napisałem uznasz za nie wystarczające, jeśli nie odniosłem się do najważniejszych spraw.
W uzupełnieniu: jest jeszcze jedna istotna sprawa - umiejętność zawierania kompromisów - takich, które działają - nie są wieczne, bo się zmieniamy i okoliczności przy okazji, ale działających (kompromisów - respektowanych przez osoby, które je zawierają) w czasie kiedy obowiązują.

/i jeszcze/
Polecam jeszcze dwa dobre (moim zdaniem) teksty pośrednio związane z tematem, może w jakiś sposób będą natchnieniem:

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,6998031,Walizki_za_drzwi.html

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/10,100876,6983729,Rozmowy_o_seksie__Czy_przyznawac_sie_do_zdrady_.html

Życzę pomyślnego rozwoju spraw
Pozdrawiam serdecznie


Dzieki Bruno za odniesienie sie do tego, co napisalam. Wiadomo, ze z kazdym nie mozna sobie tak pogawedzic, a u mnie zbieralo sie latami.

Zle mi z tym, ze moj maz nie wie. Zle mi, bo musze go oszukiwac, a to za kazdym razem boli. Za kazdym razem mam wyrzuty sumienia i wiem jednoczesnie, ze inaczej byc nie moze. Nie zrezygnuje z mojego drugiego mezczyzny. Jesli by sie tak stalo, zniszczylabym swoje malzenstwo czyli i jego i siebie. Ze zgryzoty.

Nie prowadzimy otwartego zwiazku. Jak juz pisalam, maz nie rozglada sie za innymi partnerkami, nie ma takich potrzeb.

I tak, jak piszesz, wstrzymuje sie z wyznaniem przed nim o moim drugim zwiazku. Rozumiesz, to takie stwarzanie pozorow, ze nikogo innego nie mam. Nie powiem wtedy otwarcie, ze ide do N. bo potrafie sobie wyobrazic, ze on od razu bedzie mial przed oczami jakies dzikie sceny lozkowe, ktore popelniam nie z nim, a z kims zupelnie mu obcym. Przeciez mezczyzni tak mysla, czy nie?
Nie mam zamiaru Cię oceniać - rozmawiamy, wymieniamy poglądy. Masz swoje odczucia i przemyślenia i to one są moim zdaniem istotniejsze w tej sprawie niż to co ja sądzę na ten temat. Rozumiem Twoje pobudki.
"Przeciez mezczyzni tak mysla, czy nie?" Moim zdaniem i kobiety i mężczyźni mogą tak myśleć - jednak nie wszyscy i nie wszystkie, różny też może być "ładunek emocjonalny" związany z takim myśleniem.
Witaj Bruno.
Ostatnio doszlo do bezposredniego spotkania moich dwoch mezczyzn. Przypadkowo
Stalismy z N. przy moim samochodzie, bo jak mowi kolezanka, kupilam go jak skarpetki w supermarkecie (na slowo, ze jezdzi ) Niewazne, samochod jezdzi faktycznie, ale nie bede sie dalej w ten temat zaglebiac...
No i moj maz przyszedl z pracy nieoczekiwanie wczesniej. Wszyscy w trojke pozostalismy na zewnatrz spokojni i uprzejmi, oni podali sobie rece na przywitanie, powtorzylam ich imiona. Juz kiedys ich sobie przeciez przedstawialam. Ale wewnetrznie w kazdym z nas poszlo w gore.
Po wszystkim odczulam ulge. Zdziwiona tym faktem.
Oni dwoje sa fantastyczni i bardzo mili. Ten jeden byl totalnie zly po wszystkim (moj maz) temu drugiemu tez najwidoczniej ulzylo.
Pewnie, ze musialam sie postarac zalagodzic sytuacje, jak juz pare razy. Ale nie klamstwami, nie.
Wszedl moj maz, patrzy w monitor, zapomnialam, co chcialam dalej napisac.
"Wszedl moj maz, patrzy w monitor, zapomnialam, co chcialam dalej napisac."
OK, zaczekam i odpiszę (odniosę się do tego).
No wlasnie Bruno.
Juz sobie przypomnialam, zwariowany pomysl: zebysmy wszyscy razem mieszkali i stworzyli zwyczajnie wieksza rodzine. W czworke! uff... wiem, ze to jest zwariowany pomysl, i do tego nielatwy do przeprowadzenia. I w ogole nie mam pojecia, co dokladnie jest z tym zwiazane...
Ale tak sobie to wyobrazilam...
Rozumiem - dlaczego zwariowany(?) - pomysł jest OK.
Masz rację to niezwykle trudne!

Mieszkasz w Niemczech - nie znam tamtejszej społeczności poli a z dużym prawdopodobieństwem jest prężniejsza i starsza od naszej:

http://de.wikipedia.org/wiki/Polyamory

myślę, że dobrze byłoby nawiązać z nimi kontakt i od nich otrzymać pomoc i poradę. Czy Twoi partnerzy są niemieckojęzyczni?
Sa niemieckojezyczni, ale nie sa Niemcami, tak jak i ja nie jestem.
Zeby bylo pikantniej, oboje pochodza z (zupelnie sobie odmiennych) krajow muzulmanskich. Wiec to jakby odwrocenie rol
Sama sobie nie wierze, co ja wyrabiam...
Tak, istotnie - kulturowo to faktycznie rewolucja - cóż w tej części świata mamy w końcu równość płci
Teoretycznie tak, teoretycznie... czasem jednak ta "rownosc" moze byc osiagnieta tylko po zastosowaniu sie do meskich sposobow dzialania, ale to moje inne doswiadczenia - zawodowe.
Mysle, ze co do tej rewolucji w kregach muzulmanskich to ewentualnie mozna tak zakladac - znowu teoretycznie. W praktyce okazalo sie, ze sam sposob myslenia juz wprowadza poliamorie, meska. Ale skoro mezczyzna moze miec wiele kobiet, to odwrotnie tez moze byc mozliwe. No i u mnie (w tym jednym przypadku, bo mezowi nie powiedzialam jeszcze nic jednoznacznego) funkcjonuje!
Wiesz, to chyba raczej u mnie, wychowanej po katolicku, jest wiekszy konflikt, prosto to ujmujac: nie miesci mi sie w glowie. Nadal. Przeciez jeszcze miesiac temu nie zdawalam sobie sprawy z tego, ze mozna taki zwiazek jawnie i za przyzwoleniem partnerow prowadzic.

Bruno, dzieki za linki, ktore wczesniej tu zamiesciles. Wszysko bardzo interesujace, a sama bym chyba na to nie wpadla (na te artykuly i wywiady). W ogole milo mi sie z Toba gawedzi.
Skłaniam się raczej ku temu, że nie ma obiektywnie "męskich" i "kobiecych" sposobów działania, to raczej wynik "tresury" jaką przechodzimy w życiu - to jak jesteśmy kształtowani przez społeczeństwo. Trudno zmienić te "nawyki", tym bardziej, że "dowiązały się" one (często) do poczucia własnej tożsamości i (poczucia) wartości - np. "jestem mężczyzną a mężczyźni zachowują się w taki sposób - jeśli się tak nie zachowuję to nie jestem mężczyzną". A powiedz facetowi (jakiejś ich części - raczej niemałej) - "wiesz, ale mężczyzną to Ty nie jesteś" albo "jesteś taki niemęski" - najczęściej to dla niego jedna z najgorszych obelg i myśl "skoro nie jestem mężczyzną to mnie nie ma" (to jak uśmiercenie). Może dlatego (niektórzy) tak walczą o męskość (by była ona ich udziałem - by byli tak postrzegani. Bo jeśli są postrzegani tak przez innych to się tak czują - "zasilanie zewnętrzne"), jak o życie w skrajnych przypadkach na śmierć i życie. Taka postawa to również znakomite źródło do manipulacji nimi - "kto daje im to poczucie - jesteś taki męski - ten często rządzi - choć zazwyczaj niewprost".
Czy z kobietami jest podobnie? Z moich rozmów wynika, że z częścią bardzo podobnie.
Dziękuję Ci za ciepłe słowa - to miłe.
Jeśli trafię na dobry (moim zdaniem) tekst będę się tym dzielił. To nie są łatwe tematy - myślę, że pisząc na tym forum jesteśmy sobie w stanie choć odrobinę wzajemnie pomóc - "co dwie (trzy...) głowy to nie jedna" .
Nie zachęcam nikogo do poliamoryzmu, jeśli tego nie czuje - to wymaga więcej (takie są moje obserwacje, doświadczenia) pracy, rozmów, trudu, pomysłowości, czasu, pieniędzy... niż związek z jednym partnerem/partnerką.
Miłego Dnia
Pozdrawiam serdecznie

P.S.
Sposoby działania - ciekawszy jest podział na np. skuteczne i nieskuteczne.
Oczywiscie, obiektywnie nie mozna stwierdzic, ze cos jest typowo kobiece, a cos innego nie. I masz racje, ze spoleczenstwo nas bardzo formuje. I to nie tylko o to chodzi, co przystoi mezczyznom, co kobietom, poniewaz ideal zycia tylko we dwojke jest rowniez produktem spolecznym.
Na szczescie zmienia sie to z czasem. Kiedy bylam dzieckiem, gotowaly tylko kobiety. A teraz uwielbiam, kiedy dla mnie ktos gotuje (to mi jest akurat obojetne, kucharz czy kucharka).
Czasem tylko obserwuje, jak rozne sa te schematy w roznych spoleczenstwach.

W kazdym razie - wracam do mojego super pomyslu i do moich kulturowo na wielozenstwo zaprogramowanych mezczyzn
Jakze sie mylilam
hehehe, no to nie zamieszkamy razem, taka odpowiedz dostalam, po mojej super propozycji.
Może, możliwy jest jakiś kompromis?
ale jaki? Nic mi nie przychodzi do glowy?
Tu już trudno Ci pomóc - bowiem kompromis jest między Tobą i partnerami, być może i między nimi. To trudna sprawa, bo startujesz ze związku mono w poli, gdzie Twój mąż jest raczej w "zapatrywaniach(?)potrzebach(?) monogamiczny.
Czego dokładnie chcesz Ty a czego każdy z partnerów?
Bruno, musialam sie kilka razy zastanowic nad Twoim pytaniem. Albo lepiej: przemyslec swoja odpowiedz, bo pytanie bylo przeciez bardzo proste i trafne. Wydaje mi sie, ze jednoznacznej odpowiedzi nie moge tu podac, bo to sa konstelacje, ktore sie ciagle zmieniaja. To znaczy, jestem ja i moich dwoch partnerow, ale okolicznosci sie zmieniaja, uczucia ewoluuja.

Najlatwiej jest mi odpowiedziec, czego ja chce. I czego bym sobie zyczyla w idealnym przypadku (zebysmy w czworke zamieszkali razem). To czego chce, musialam zweryfikowac i "zejsc na ziemie". Tak wiec, z roznych powodow, odrzucilam ideal wspolnego mieszkania. Przemyslalam sobie, ze jako inicjatorka tego pomyslu, bylabym tam glowna osoba do ustalania regul, a do tego nie mam odpowiedniego doswiadczenia i mysle, ze byloby mi to za duzo na moje barki. Poza tym gralabym w takiej konstelacji role lacznika (nie mam polskich literek!), troche mnie to przerasta.

Tak wiec zostaje po staremu. Dwa osobne mieszkania. To czego bym chciala, to to ujawnic, zapytac o zdanie mojego meza. Ale do tej pory nie wiem, jak. I nie wiem, jak bym zareagowala, gdyby mi zabronil. Pewnie bym sie nie dostosowala, ale to nie jest dobre rozwiazanie.

Czego moj maz chce? Nie zapytalam go wprost. Powtarzal mi tyle razy, ze chce pozostac ze mna na 100 lat i dluzej i mysle, ze chyba zostanie. Ale bedzie mu ciezko.

Bruno, czy taka konstelacja moze w ogole byc zadowalajaca? My troje obchodzimy sie ze soba duzo delikatniej od kiedy to wlasnie nie jest zwiazek monogamiczny. Nie ranimy siebie z premedytacja, a tak bywalo. jednak rowniez dla mnie to jest zwiazane z wielkimi wyrzutami sumienia. Kiedy jestem z jednym, zaniedbuje drugiego...

Czego chce moj kochanek, nie moge powiedziec, bo on chyba sam dokladnie nie wie. Jest w tym momencie ogolnie przytloczony roznymi materialnymi sprawami i z tego powodu ewentualnie nie porzadkuje tych prywatnych. Dziwnie to brzmi, ale ja przeciez nie do konca jestem w stanie zrozumiec te mi odmienna mentalnosc.
Byc moze chcialby miec mnie tylko dla siebie. Jednoczesnie jednak toleruje moje malzenstwo. Byc moze sam sobie troche zaprzecza. Widzisz, jego myslenie jest tradycyjne, jego postepowanie otwarte. W tym jest konflikt.
Cześć
Tak, to są dość trudne sprawy i takie też dylematy. Piszę szczerze to co sądzę na ten temat, mogę się mylić i to też, proszę, bierz pod uwagę.

"To znaczy, jestem ja i moich dwoch partnerow, ale okolicznosci sie zmieniaja, uczucia ewoluuja. "
Tak jest i w związkach mono, w tych poli cechuje się to większą dynamiką (takie są moje obserwacje) - zależy jak się w tym czujesz, czy Cię to nie męczy, nie zmęczy, czy wystarczy Ci sił, czasu, pomysłowości. Nie będę ukrywał te zmiany potrafią dać "do wiwatu" - wprowadzać oprócz niezwykle pięknych chwil i te, gdzie "króluje zwątpienie".

"To czego bym chciala, to to ujawnic, zapytac o zdanie mojego meza. Ale do tej pory nie wiem, jak. I nie wiem, jak bym zareagowala, gdyby mi zabronil. Pewnie bym sie nie dostosowala, ale to nie jest dobre rozwiazanie."

Nie znam Twojego męża i nie mam pojęcia jak zareaguje. Myślę, że zdajesz sobie sprawę, że ta reakcja może być różna od tej jakiej się po Nim spodziewasz. Trudno mi tu cokolwiek doradzać. Może stać się tak, że się zgodzi, może zdarzyć się tak, że będzie na tyle czuł się oszukany, zdradzony, że zakończy Wasz związek. To co Ty myślisz, że On myśli na ten temat i co wie na ten temat - może być dalece różne od tego co naprawdę dzieje się (co jest i co zrodzi się) w jego umyśle. W dodatku czym innym są żywione obawy, domysły a czym innym konfrontacja z rzeczywistością (Twojego męża) - jego świat może "obrócić się w gruzy". Zalecam tu rozwagę - daleko posuniętą rozwagę, to są namiętności - tu nie ma żartów.

Nie wiem, czy rozmawiacie i jakie to są rozmowy - większość ludzi twierdzi, że rozmawia - okazuje się jednak, że nie o wszystkim, okazać może się też, że tak do końca się nie znają. Świetną sprawą - tak czy inaczej - jest dobra komunikacja i nauka jej, bo jeśli jej nie ma - jak się dogadać, jak zbudować kompromis.

"Bruno, czy taka konstelacja moze w ogole byc zadowalajaca? My troje obchodzimy sie ze soba duzo delikatniej od kiedy to wlasnie nie jest zwiazek monogamiczny. Nie ranimy siebie z premedytacja, a tak bywalo. jednak rowniez dla mnie to jest zwiazane z wielkimi wyrzutami sumienia. Kiedy jestem z jednym, zaniedbuje drugiego... "

Rozumiem Cię doskonale. Drzazga, jeśli rozłożyć to na "mniejsze elementy" to sprawa wygląda, czy też może wyglądać w ten sposób:
- Twój mąż będzie szczęśliwy, kiedy będzie mu dobrze układać się z Tobą. Z tego co piszesz i jak ja to rozumiem - tu/z tym nie ma większych problemów. Pamiętaj jednak, że będzie tak, dokąd się nie dowie o Twoim drugim partnerze. Ta wiedza może wiele zmienić w waszej relacji i jego poczuciu szczęścia.
- Twój drugi partner - wiesz, On niejako zastał (wszedł w) pewien układ. Myślę, że gdyby pojawił się jeszcze jeden mężczyzna... mógłby nie być już taki tolerancyjny - choć mogę się mylić - nie znam go (jednak nie można tego, przecież, wykluczyć). Z mojego doświadczenia wynika, że ta obecna sytuacja może go nieco męczyć lub zacząć męczyć. Nie wiem co w tej (Twojej, drugiej z omawianych) relacji "gra pierwsze skrzypce": namiętność, seks, przyjaźń, fascynacja, "adrenalina", marzenia, przyzwyczajenie, lęk przed samotnością... (wymieniłem tylko kilka obszarów, nie wspominając o miłości a wymieniając jej ewentualne podbudowy).
- Twoje szczęście. Odrzucam oceny moralne, nie o tym chcę pisać. Moim zdaniem ponosisz i ponosić będziesz największe koszty utrzymania tej/tych złożon(ych)ej relacji. Obie miłości dają Ci szczęście, jednak w jakiś sposób płacisz za to - choćby własną energią, spokojem... Może zdarzyć się, że będziesz miała już tego dosyć. Tym bardziej, że "konspiracja" jest ze wszech miar kosztowna (energia, czas, spokój, sumienie...). Piszesz też, o tym, że drugi partner - nie angażuje się w tej chwili w ułożenie spraw osobistych, mając problemy natury materialnej. Mam wrażenie, że w tej chwili - na Tobie spoczął ciężar utrzymanie drugiego związku.
- Żona Twojego drugiego partnera - nie zapominajmy o Niej. Tu zupełnie nic na ten temat nie wiem.
- co z dziećmi(?), jeśli są

Reasumując - obecne rozwiązanie może być zadowalające. Jednak myślę, że dla różnych osób w różny sposób (chodzi mi tu o gradację tego zadowolenia - "mniej lub bardziej"). Jest jednak na niepewnych fundamentach - choćby braku wiedzy partnerów - Twojego męża i żony Twojego partnera.
Nie chcę Cię do niczego namawiać, ani też od czegoś odwodzić, ale zachęcić do zastanowienia się nad tą sytuacją. Zostaje też pomoc niemieckich poli.

W nadchodzących dniach - mogę nie mieć możliwości odpisania - jednak zrobię to jak tylko będę miał taką sposobność. Pozdrawiam serdecznie i Życzę Ci powodzenia w Twoich sprawach - by wszystko szczęśliwie się ułożyło dla wszystkich.

--------
i jeszcze link do (starszego już) tekstu:
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/poligamia-zamiast-zdrady
może Cię zainteresuje?
Bruno, jest dokladnie tak jak piszesz. To znaczy: ja mysle, ze tak jest.
Rowniez wychodze z zalozenia, ze moj maz bedzie szczesliwy ze mna. Chociaz ja jestem szczesliwa dopiero w tym moim ukladzie trojkata. Tak, jak na poczatku napisalam: nie chce ranic meza, dlatego milcze. To nie jest tak, ze odczuwam potrzebe "spowiedzi" u niego, ze szukam przebaczenia. Akurat tego nie, wbrew artykulom i roznym takim... wypowiedziom tzw. specjalistow. No coz.
Coniektorzy - ma sie wrazenie - szeroko teoretyzuja. Moge sie tylko smiac z myslenia pod tytulem: "Mężczyźni w większości chcą mieć więcej partnerek, a kobiety - jednego partnera." (cytat z przytoczonego przez ciebie artykulu). Artykul owszem zawiera kilka ciekawych informacji, ale to jedno zdanie, powtorzone dwa razy, mnie zdenerwowalo. Nawet gdybym byla jedyna na swiecie, w co nie wierze, to jest juz w tym zdaniu wielka naiwnosc i klamstwo. Wydaje mi sie, ze ten artykul byl pisany przez jakiego nowicjusza, bo jest przypadkowym zbiorem faktow, przypadkow i wypowiedzi. Trudno mi sie tez zgodzic z niejakim twierdzeniem poligamistow, ze "Biologii nie da się oszukać..." obojetnie czym, gorsetem kulturalnym czy schaboszczakiem. Mam juz dosc sprowadzania milosci do gry hormonow i biologicznych popedow. Obojetnie, czy chodzi tu o monogamie czy nie. Moje biologiczne popedy to nie sa moje uczucia, to nie jest moja komunikacja, to nie jest moj sposob myslenia.
Sprowadzanie czlowieka do popedow zawsze konczy sie tez na tym, ze kobieta ma "naturalny" odruch posiadania potomstwa. Nawet moj bardzo konserwatywny ojciec powtarza, ze zadna kobieta nie ma nic wrodzonego, dopiero musi sie nauczyc obchodzic z nowa sytuacja. W pokoju obok moze kwilic dziecko, ja tego nie slysze. Bo koncentruje sie na pisaniu, czytaniu, komputerze, na czyms dla mnie ciekawszym.
No taka dygresja...
Zrobilam sie przez niego agresywna, jakas niekonsekwencja z niego bije. Pewnie tez troche odzwierciedla sprzeczne emocje i wlasnie te agreesje, jaka co niektorzy odczuwali udzielajac sie w tym artykule.

Duzo tematow poruszyles Bruno...
napisze jeszcze pozniej wiecej...
OK, czekam .
Hej Bruno, dlugo sie nie odzywalam. Tak wyszlo, troche sie dzialo i nie mialam kiedy.
W kazdym razie pisanie i wymiana mysli z Toba bardzo mi pomogly oswoic sie z sama soba, z tym, co czuje. Nie zaluje niczego, co i jak zrobilam i nie mam wyrzutow sumienia, ze "powinnam" byc monogamiczna. Zawsze to pomaga, kiedy sie wie, ze nie jest sie tylko ta jedna osoba, ktora mysli w ten, a nie inny sposob.

Nie chce juz sie odnosic, do tych wszystkich zagadnien, ktore poruszalismy w poprzednich postach, poniewaz wiele sie zmienilo. Tylko to pytanie o dzieciach mnie przesladowalo. Zadne z nas nie ma dzieci. Chociaz jestesmy zgodni, ze chcemy. Ta sytuacja jest na tyle zawiklana, ze nie decydowalismy sie na dzieci. Z tym wyjatkiem, ze zona N. byla w ciazy, ale poronila. Co do mnie, jest to troche zaskakujace, co napisze, dla mnie samej tez. Nie moglam sie zdecydowac, z kim, z ktorym z nich. W koncu przelozylam sprawe na pozniej, bo kazdy wybor bylby niedobry.

Za oknem jesien, jak sie patrzy. Zolte liscie spadaja, a za pare dni lece na wesele mojej szwagierki do Indonezji. Potem dwa tygodnie w Lubece. Pieknie. Mialam duzo do zalatwienia, ale sprawy sie ukladaly i potrafilam udzwignac te skomplikowana sytuacje.

Az do przedwczoraj. Zawsze staralam sie byc wyrozumiala i cierpliwa dla N. Jednak jednostronnosc naszych kontaktow (wszystko wyplywalo ode mnie) mnie meczyla. Juz raz chcialam zakonczyc ten nasz zwiazek, on zaprotestowal. Ale przedwczoraj to po prostu zrobilam. Stracilam cierpliwosc. Zadecydowalam za nas dwoje.
Wczoraj natomiast dowiedzialam sie, ze moja umowa o prace nie zostanie przedluzona. Wszystkie moje plany na nastepny rok legly w popiele. Dzisiaj mam kaca, chociaz nie pilam. Moze wiesz, jak to jest obudzic sie rano i zdac sobie sprawe z tego, ze wczoraj to sie naprawde tak odbylo, ze to nie byl sen. Ta firma, to miasto, ta posada i ci ludzie,wszytko tak, jak sobie wymarzylam. Tylko za male pieniadze, ale wszystko inne jednak przewazalo. No coz nie ma zlecen. W drodze do domu zapytalam meza, co mysli o dziecku teraz. Zgodzil sie. Wypowiedzial to, co myslalam: najlepiej zostanmy w Indonezji.
Raczej wrocimy, ale moze nie na dlugo. Moze na 9-10 miesiecy.
Oboje wiemy, ze w Niemczech nam sie po prostu nie ukladalo. Trzeba zawirowac energia na nowo i zatrzec jej stare koleiny.
Cześć Drzazga ,
domyślałem się, że u Ciebie „życiowe przełomy” i stąd zamilkłaś.
Dziękuję Ci również za wspólne pisanie i wymianę myśli – istotnie to raźniej, jeśli spotyka się w życiu osoby odczuwające podobnie, mające zbliżone do naszego doświadczenia, historie. Twój post odbieram trochę, jak swego rodzaju pożegnanie (ale to może tylko moje nietrafne odczucie). Chciałem Ci życzyć, by całej Waszej czwórce a w szczególności Tobie, życie ułożyło się szczęśliwie a te wszystkie przeżycia okazały się m.in. drogą (krokami) ku temu (poza oczywiście pięknymi wspomnieniami – bo przecież były i takie) . Stronię od osądzania ludzi – bo moim zdaniem w jakiś sposób (wszyscy) uczymy się przez całe życie (w każdym razie zazwyczaj mamy na to szansę).
Dużo uśmiechu – "po nocy przychodzi dzień" .
Pozdrawiam Serdecznie!
Trzymaj się (życia)!
Ciesze sie, ze odpisales Bruno.
To nie bylo pozegnanie. Przeciez musze sie jeszcze zastanowic, jak sie ustosunkowac (praktycznie) do poliamorii na przyszlosc
Dzisiaj zwiezle: od poniedzialku bylam zawalona praca w tej pracy, gdzie mi ze wzgledu na brak zlecen nie przedluzaja umowy. Ironio losu. Dzisiaj przyjechalam o 21szej i bylam wdzieczna za cos do jedzenia. Dzis jeszcze skonczylam pisac podanie, jutro je wysle, pakuje sie i znikam na trzy tygodnie do Indonezji. Tam tez jest oczywiscie internet (kawiarnie internetowe skladaja sie z takich budek zamykanych na drzwi, ktore gwarantuja dyskrecje. Czlowiek jest bardziej zasloniety niz w konfesjonale), ale moze sobie zrobie przerwe od komputera. To sie rzadko zdarza.
Powodzenia! Do przeczytania.
Hej Bruno,
moze jeszcze tu zagladasz?
Dlugo mnie tu nie bylo, co nie znaczy, ze nie myslalam o tym forum i o tym watku... tak samo, jak nie odstapilam od mojego burzliwego zycia prywatnego. Dalam sie poniesc uczuciom. Poplynely lzy...
A teraz znowu wrocilam do punktu wyjscia.
I jestem bardziej niezddecydowana, co mam robic, niz kiedykolwiek bylam... Wydaje mi sie, ze jedynym mozliwym wyjsciem dla mnie bylaby przeprowadzka do innego miasta, najlepiej setki kilometrow dalej, zeby nie moc pokonac tego dystansu w kilka godzin. Obawiam sie, ze sie na taka przeprowadzke nigdy nie zdecyduje, bo mnie to ... skaleczy na zawsze.
Znowu jestem nie "z" tylko pomiedzy dwoma mezczyznami. Znowu musialam dokonywac wyborow. Wydaje mi sie, ze dokonalam tragicznego wyboru... tak nie powinno byc. Swiat jest nie tak zbudowany i nie ma tolerancji.
Cześć Drzazga
Obiecałem sobie zrobić przerwę w pisaniu na forum, ale źle bym się czuł, nie odpisując Ci. Jeśli chcesz pisz do mnie na priv

https://poliamoria.fora.pl/profile.php?mode=viewprofile&u=12

- - - - - - - - -

a jeśli wolisz tu na forum, to i tu odpiszę. Co się stało Twój wpis jest bardzo ogólny zostawia dużo miejsca na interpretację.
Hej Bruno,

dziekuje Ci za reakcje. Ja rowniez myslalam, ze lepiej by bylo porozmawiac na privie, jednak nie zdecydowalam sie na to. To dla mnie zbyt osobista sprawa, nawet na prywatna rozmowe. W kazdym razie pozbieralam sie. I jestem znowu w punkcie wyjscia, po prostu dlatego, ze nie dojrzalam do poliamorii na tyle aby potrafic ja reprezentowac na zewnatrz. Na tyle, aby zebrac w sobie odwage wypowiedziec to, co czuje przed tymi dwoma mezczyznami, z ktorymi jestem. Poniewaz znam zdanie ich obu na temat wspolnego zycia. I nie uwazam, ze powinnam przekonywac ich do zmiany swoich wlasnych pogladow. Tak, jak i ja swoich nie zmienie.

To na tyle. W ostatnim poscie musialam dac ujscie swojemu smutkowi Bruno, ale nie chcialam pisac nic konkretnego. To byloby dla mnie za duzo, przynajmniej na razie, rozumiesz?
OK. Rozumiem. Wszystkiego Dobrego!
Warto zaznaczyc tu jeszcze kilka spraw: można być poli a nie żyć w relacj(ach)i poli, podobnie jest z mono, z hetero-, homo-... oddzieliłbym tu posiadaną preferencję od jej realizacji. Po raz kolejny spotykam się (w rozmowach) z powątpiewaniem, czy związek mono-poli jest możliwy i etyczny. Moim zdaniem może, ale nie musi, podobnie jak związki mono, poli... To nie jest wszystko takie proste i daleki jestem od jednoznacznych ocen - dla mnie są względne.
Hej Bruno,

weszlam na strone polyamory.de
Z wielkim opoznieniem i "z taka troche niesmialoscia", jak zwykle, kiedy chodzi o niemieckie fora. Trudno tu opisac moje do nich nastawienie, aczkolwiek jest ono podobne do nastawienia rowniez innych Polakow w Niemczech: niemieckie fora sa beee, polskie sa fajne, pod slowo "fora" mozesz wymiennie stosowac "gazety", "imprezy", tudziez "humor" (ewentualnie "kielbasy" . Trudno.
Dobrze, teraz troche bardziej rzeczowo: ..... hehe, nie potrafie
tam nic nie ma na tym forum! Tu jest mi dobrze

No, przepraszam, znalazlam linka do dobrego reportarzu o poli, zrobionego i wyswietlonego w niemieckim programie drugim.
Jednak nadal: tutejsza strona jest duzo bogatsza w tresc i rowniez ladniej skonstruowana. Ma sie wrazenie, ze dluzej istnieje, od tej niemieckiej.

A co do mnie samej: chyba duzo czasu uplynie, zanim stane sie zdeklarowana i jawna poliamorka (pasuje mi to slowo). Nie chce sie wiec uzewnetrzniac jeszcze w srodowisku niemieckim, bo nie jestem jeszcze tak daleko.
Cześć Drzazga
Dzięki za tyle ciepłych słów i krótki opis niemieckiego forum poli. Wszystkiego Dobrego!!! Do szybkiego przeczytania.
Bruno, a co z dziecmi? Czy to tak, ze "wszystkie sa nasze"? Czy na dzieci lepiej miec konserwatywne poglady (z jednym partnerem, tym bardziej z nami zwiazanym)?

Bo ja sie przyznam, ze szalenie bym chciala miec dzieci z obojgiem...



Hej Drzazga
Czy masz na myśli swój związek, czy ogólnie związek poliamoryczny?
Moje zwiazki porownuje do innych, dlatego rzucilam pytanie w odniesieniu do wlasnie zwiazkow poliamorycznych. Moj taki nie jest, natomiast jesli dam sie poniesc (a czesto jestem na granicy) i rzeczywiscie sobie sprawie dziecko, to mozliwe, ze wszystko sie diametralnie zmieni. Ale to dluzszy temat...

Wlasnie po obejrzeniu tego reportazu z niemieckiej strony naszlo mnie to pytanie. Dziennikarz trafil do pary, ktora ma poza soba tez innych partnerow, ale zwiazek miedzy soba uznaja za glowny. Zdecydowali sie na dziecko tylko w tym glownym zwiazku. Zaciekawil mnie ten podzial.
Ogólna zasada, jak dla mnie, to dbałość o dobro dzieci. Nie proszą się na świat stąd moralny obowiązek dbałości o nie (o dzieci) przez rodziców- tak to czuję. A rozwiązania bywają różne - dla siebie trzeba znaleźć własne z poszanowaniem tej ogólnej zasady. Warto też odpowiedzieć sobie, czym jest DOBRO DZIECKA(?).
Bruno, czy zakladasz, ze w zwiazku poliamorycznym dobro dziecka cierpi? Taki ton wyczulam w twojej wypowiedzi.

Biorac pod uwage roznorodnosc obecnie mniej czy bardziej akceptowanych zwiazkow - matki samotnie wychowujace dziecko:
1. bo cos w zwiazku nie wyszlo,
2. bo zwiazku w ogole nie bylo, bo albo za mlodzi byli albo druga strona juz od dawna zwiazana
3. bo oboje sobie zycie z potomkiem zupelnie inaczej wyobrazali
4. bo zwiazek wypala sie po latach

Albo tez jako konsekwecja tych stanow
1. tworzenie rodziny patchworkowej (jesli dobrze pojdzie)
2. albo proby tworzenia takowej
3. albo powtarzajace sie tworzenie rodziny patchworkowej
itd
i nie mam pojecia co jeszcze

no wiec biorac pod uwage to, co sie dzieje z dziecmi w tych okolicznosciach losu (nie mowiac juz zupelnie o klasycznym modelu rodziny, w ktorej ojciec pije, rodzice sie zabijaja, tluka albo gwalca i co tylko)
uwazam,
ze dziecko wyrastajace w klimacie akceptacji (szeroko rozumianej, aczkolwiek poliamoria to uklon w strone akceptacji siebie samego i blizniego swego tez) z dwojgiem rodzicow i byc moze jeszcze z wujkiem czy ciocia bedzie mialo zapewnione owo dobro. I milosc, bo o to glownie w zwiazku poliamorycznym chodzi. I ze byc moze zwiazek poliamoryczny ma dluzsze szanse na przetrwanie niz zwiazki mono, w ktorych sie jest konfrontowanym z wyborem: albo on/ona - albo ja.

Ponadto jak wyczytalam na forum niemieckim (odnosnie poliamorii i dzieci) - wychowanie dziecka w wiekszej spolecznosci jest duzo latwiejsze, nie tylko ze wzgledow finansowych. Czesto juz czytalam o afrykanskim powiedzeniu, ze aby wychowac jedno dziecko potrzeba calej wioski. Niestety takiej wioski w Europie juz czesto nie ma. Jest tylko dwoje pracujacych rodzicow i o setki kilometrow dalej mieszkajacy dziadkowie. W tym momencie tez przeciez nalezy zastanowic sie, co oznacza dobro dziecka?
Cześć Drzazga
Źle zinterpretowałaś moją wypowiedź nie jestem "mono" w swoich poglądach ( jestem philianistą). Nie deprecjonowałbym jednak wychowania w rodzinach "mono", czy u singli - bywa różnie są i dobre i złe; są lepsze i gorsze (dla dzieci). Uważam, że jeśli przysparzamy światu nowej czującej istoty (dziecka, człowieka) to ciąży na nas odpowiedzialność. Dla mnie zarówno poli jak i mono, czy single powinni dokładać starań o dobro dzieci. To czy dziecko ma 2,3.. ojców/matki, czy 1-ą/go (w tym single) jest drugorzędne. Bycie rodzicem to coś innego (jak dla mnie) niż bycie dawcą spermy, czy komórki jajowej, czy dawanie na dzieci pieniędzy..
Oczywiscie Bruno, w tym sie zgadzamy.
Zdalam sobie sprawe, ze za bardzo na Ciebie "najechalam", cos wrazliwiec ze mnie, przepraszam.

Ja poza tym ide dalej w moich pogladach. Wiem, ze to moze i skrajnie konserwatywne i malo wyluzowane podejscie. Czasem mi sie tez obrywa za wyrazanie moich pogladow. Uwazam mianowicie, ze ciaze, ktore wyniknely nie z milosci, z partnerem/partnerka, z ktora nie planowalo sie przyszlosci, to blad. Zakladanie, ze dziecko tych dwoje ludzi zespoli, to nieporozumienie. Uwazam, ze niesie to ze soba ryzyko dla dziecka, ktore nie bedzie mialo szansy dorastac w rodzinie. Bo jak dla mnie podstawowym minimum do wychowania dziecka sa mama i tata. A jesli wiecej osob ma bliski (i dobry) kontakt z dzieckiem, tym lepiej dla niego.
Cześc Drzazga
Rozumiem i nie czuję się dotknięty Twoją wcześniejszą wypowiedzią. Mam podobne obserwacje - dziecko nie powinno być lekiem na cementowanie (choć i ta cecha jest dyskusyjna -bo są i trwałe toksyczne relacje) związku. Warto też zwrócić uwagę na słowa "wytrychy": matka, ojciec, rodzina, para rodzicielska (mama i tata - mono i hetero). Moim zdaniem nie nazwy są tu ważne a to co ze sobą niosą. Sama nazwa niczego jeszcze nie przesądza. Podobnie jak płeć, preferencja/orientacja relacyjna/seksualna czy ilość osób itp itd. Efekt końcowy -dobro dziecka - w moim odczuciu jest istotniejszy.

http://dzieci.pl/page,2,sexAid,14373147,title,Poliamoria-czyli-rodzina-rozbudowana,uczucia_artykul.html
Hej Bruno, troche czasu uplynelo, kiedy sie nie odzywalam. A to przez to, ze zdalam sobie sprawe, ze znajduje sie w sytuacji bez rozwiazania. Chcialabym moc zyc w trojkacie, ale nie chce i nie potrafie nikogo przekonywac na sile. Wiem, ze nie mam do tego prawa. Po wszystkim czuje sie jednak nieco zagubiona. Wydawalo mi sie, jakbym miala super pomysl, tylko ze podobal on sie tylko mnie...
Witaj Drzazga
Rozumiem, doskonale rozumiem to zdarzenie między tym co się czuje, czego się chce z tym co czują, czego chcą osoby, które kochamy. Jakie teraz widzisz realne rozwiązanie dla tej sytuacji? Jesteś Ty, kochająca dwóch mężczyzn, są dwaj mężczyźni, którzy Cię kochają. I przynajmniej jeden z nich, który na dzień dzisiejszy chce mieć Cię na wyłączność - chce byś była tylko z nim, tylko dla niego (i prawdopodobnie byś kochała tylko jego). Co dalej?
Tak mnie pytasz, Bruno, jakbym sama wiedziala
Sytuacja jest dla mnie bez wyjscia, jak napisalam.
Kazdy z nich obojga chce mnie miec tylko dla siebie i nie posunelam sie tu ani o centymetr naprzod.
Jest w tym ukladzie pewna dysharmonia, czyli to ze ja jestem ta strona, ktora otrzymuje najwiecej. Co innego, ze nie bylo to moim celem.
Moj "drugi maz" i ja, na samym poczatku nie myslelismy o sobie wcale powaznie. On byl po rozwodzie, ja w kryzysie, i bardzo dobrze robilo nam spedzanie czasu razem. Ani on mi nie robil scen, ani ja jemu, kiedy kogos mial. Natomiast wzial mi za zle, kiedy wyszlam za maz. Niestety po fakcie. Dopiero od tego czasu zauwazylismy, ze laczy nas cos wiecej, niz tylko zabawa.
Można pozostać w tym zawieszeniu, może to jedyne możliwe w tej chwili rozwiązanie. Można jednak poszukać innych rozwiązań. Może, ale nie musi się to udać. Co dla Ciebie jest w tej chwili najważniejsze z czego nie zrezygnujesz i będziesz o to walczyć do upadłego, do końca?
W tym sek, ze sama nie wiem... Caly czas meczy mnie to, ze oni dwoje sa "mono", ze musze poddac sie z koncepcja poli. To bylo dla mnie TO rozwiazanie, a teraz moj swiat sie obalil. Nie przekonam nikogo na sile.

Ciagle i ciagle mam przed oczami typowa sytuacje, kiedy ma sie oficjalnego partnera (partnerke) w malzenstwie i "nielegalnie " kogos "na boku". To wedlug mnie bzdura. Raz, ze trzeba wybierac, kto "lepszy" (jesli sie kocha dwoch, to w tych kryteriach sie wybiera!), a dwa, ze kogos mocno zranie, jesli go odrzuce. Kogos, kogo kocham.

Moj rozsadek tez tu walczy z uczuciami. Rozsadek mnie hamuje. Inaczej chyba narobilabym sobie niezlego balaganu.

Nie mam priorytetu. Oboje sa priorytetowi. Dla mnie.
Ale stawiaja wymagania wylacznosci. Sek w tym, ze jesli bede utrzymywac ten stan w zawieszeniu, moze sie stac tak, ze strace obu. Poniewaz jak na razie zmuszona jestem ukrywac swoje uczucia i klamac przed mezem. A on to z latwoscia rozpoznaje. I jeszcze widzi moje wyrzuty sumienia.
Moj kochanek ma ultimatum: zdecyduj sie na jednego.

Czasem mysle, ze byc moze powinnam sie rozstac z obojgiem. I zostac przez jakis czas sama. I przeczy to mojemu dazeniu do urodzenia dziecka. Swiat uczuc jest totalnie chaotyczny.

PS. Twoimi pytaniami troche mi porzadkujesz ten moj swiat uczuc.
Odnosnie twojego pierwszego zdania: moznaby pozostac w zawieszeniu, tak jak do tej pory. Jednak moj kochanek nalega, abym sie zdecydowala.
Wlasciwie to nie wierzy, ze opuszcze meza dla niego i dlatego chce ze mna skonczyc. Mysle, ze nie wierzy mi, kiedy mowie, ze go kocham, skoro nie rozstaje sie z mezem.
Z tego co czytam, nie ma tu opcji komromisu, konsensusu. A dlaczego nie zawalczyć o siebie samą? Co jest ważne związ(ki)ek, jeden partner, drugi partner, Ty sama.. Bo jakbyś się zachowała nie będąc mężatką, gdyby stawiano Ci takie ultimatum: "albo ja albo on". Czy któryś z tych mężczyzn, gdybyś była wolna związałby się z Tobą trwale wiedząc, że jesteś poliamorką?
Dużo pytań rodzi to co piszesz. Czy mamy prawo się zmieniać? Czy kocha się osobę, czy wyłączność na nią? Czy kocha się własną wolność, czy czyjeś zadowolenie? Czy zrezygnować z własnych potrzeb i w imię czego? Moim zdaniem warto szczerze pogadać z samą sobą. Bo jeśli znaleźć można dobre rozwiązanie to przede wszystkim właśnie w sobie. Można z kimś się rozstać, ale od siebie się raczej nie ucieknie.
Wiesz Bruno, nie przypuszczam, ze pozostawilabym chociazby jedno z tych pytan bez jednoznacznej odpowiedzi. Jestem juz od samego poczatku (od kiedy sie w takich kategoriach mysli) osoba kochajaca wolnosc. Zdecydowanie wiem, czego chce i potrzebuje i staram sie to otrzymac. Jednak nauczylam sie, ze palic za soba mosty przychodzi latwo, natomiast budowac wszystko od nowa - trwa dlugo, jest ciezko i nie ma gwarancji, czy sie wszystko nie powtorzy. Nauczylam sie, ze chce utrzymac to, co juz mam, bo jest to tego warte. I dlatego, ze jest piekne.

Czytajac, co mi napisales spontanicznie wpadla mi tylko jedna odpowiedz: kocham go bardziej niz on mnie (mojego kochanka). Albo moze jest to sprawa kulturowa, ze on stawia warunki. (Wiem, ze ma do tego prawo, wiem, to nie sa wygorowane warunki). W kazdym razie ja w odpowiedzi nie rezygnuje wlasnie ze swojej wolnosci. Konczy sie to dluga dyskusja bez pointy. I tak w kolko.

Pytales, czy gdybym nie byla mezatka, zdecydowalabym sie na ktoregos z nich. Przeciez juz w tej sytuacji bylam. I bylam z dwojgiem. Powiedzialam M. (nazwijmy tak mojego drugiego partnera), ze waham sie, czy wyjsc za maz za mojego obecnego. Jego reakcja byla otwartosc: zrob jak uwazasz, jesli chcesz, mozesz dla swietego spokoju wprowadzic sie do mnie i zdecydowac. Ale taka reakcja to za malo, poniewaz byl to dla mnie moment na decyzje pomiedzy jednym, a tym drugim. Nadal mysle, ze jesli na kazda zyciowa sytuacje otrzymalabym taka obojetna odpowiedz (rob jak uwazasz), to nie chce takiego partnerstwa.

Kiedy natomiast powiedzialam mojemu obecnemu mezowi, ze sie waham, otrzymalam bardzo uczuciowa i mocna reakcje. To byl dla nas bardzo glosny dzien. Chyba wszyscy sasiedzi nas slyszeli. Nasza dyskusje. I przekonal mnie. Przespalam sie z tym, wyszlam i przemyslalam to. I powiedzialam "tak". I nie chce go na ten moment opuscic.
I nieustannie tesknie za M.

Wiesz, jak by wygladal wariant, gdybym opuscila meza?
Wtedy pewnie nie bylabym z M. Za duzo rzeczy, ktore nas dziela: przede wszystkim swiatopoglad. To jest chyba przynajmniej z 50% powodow. Jego sposob zycia (nastepnych 25%), odzywiania sie, jego nalog, jego tradycyjno-pokrecone myslenie o kobietach (bardzo pokrecone, czasem nie jestem pewna, na czym stoje, czesto musze protestowac w sytuacjach totalnie jasnych dla Europejczyka), jego znajomi i moi znajomi. Mimo tych wszystkich argumentow na nie, kocham go. Jak juz pisalam, tylko rozsadek powstrzymuje mnie od popelnienia glupstwa.

PS. Rozmowa z Toba bardzo mi pomaga. To jest o wiele razy lepsze niz krecenie sie w kolko w rozmowie z soba.
Nie znam dokładnie Twojej sytuacji, jednak z tego co czytam. (Na początku zaznaczam, że nie chcę Cię obrazić, a napisać szczerze bez owijania w bawełnę) Zaczynasz płacić cenę za "nie palenie mostów", zapewne wiele jesteś jeszcze w stanie wytrzymać, znieść, ale w pewnym momencie może zabraknąć Ci sił.
Odnoszę też wrażenie, że zabrakło Ci kiedyś od M. deklaracji - "bądź ze mną i bądź pewna, że zawsze przy Tobie będę, cokolwiek nie postanowisz". "Rób jak uważasz" - może być różnie powiedziane i różnie rozumiane. Może być uszanowaniem Twojej decyzji nie skutkującym rozstaniem a może być też informacją "w sumie nie do końca jestem pewien, kim chcę byś dla mnie była, dlatego nie patrz na mnie, wybierz sama" itd... Taka deklaracja ("bądź ze mną") ze strony M. pojawiła się kiedy byłaś już mężatką.
To co piszesz o M. - wygląda jak fascynacja, czymś co stoi w sprzeczności z Twoimi wartościami - choćby stosunek do kobiet, niedelikatność (na co mam wrażenie dajesz mu momentami swoje przyzwolenie). mam też niejasne skojarzenia z żoną alkoholika - toksyczny, ale cierpi i przy nim trwa (przepraszam, ale to jakoś nieodparcie mi się tu nasuwa). To jak podświadomy skrypt "czułego barbarzyńcy" - coś co pociąga i budzi grozę. Praktycznie piszesz to wprost (świadomie), że związanie się z M. to "pewne kłopoty". Nie chcę podważać Twojej miłości do M. (nie czuję się do tego uprawniony), jednak zastanowiłbym się co tak naprawdę za nią stoi (tak bardzo głęboko w Tobie).
Popatrz też na to, że obecna sytuacje jest i po części Twoim wyborem.

Czy odpowiadałaby Ci taka sytuacja, że jesteś wolna, ale to Ty ustalasz zasady? np. "Jesteśmy wolni, możemy, ale nie musimy być ze sobą. Jeśli kochany chcesz być ze mną, to: i tu sama wymieniasz...". Mam wrażenie, że w dużej mierze scedowałaś decyzyjność za "ciąg dalszy" na swoich mężczyzn, a oni nie odgadują Twoich intencji i nie wychodzą im na przeciw (może to też narzut kulturowy - jesteś kobietą - i dla nich może brzmieć to pięknie, ale niekoniecznie dumnie), pomijam już to, że nie są tym prawdopodobnie zainteresowani. Może niezbędna jest tu szczypta feminizmu.

P.S.
Przenoszę się na nowe forum http://www.poliamoria.pl/ rzadziej będę tu już bywał.
To bardzo dobry pomysl, Bruno, ja tez sie przeniose.
Jesli nadal masz ochote mnie analizowac , zapraszam na moj nowy watek
za raz tam analizować