Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Oto fragment mojej książki, potem mogę dać kolejny. Podobno wstęp do bani, ale dopiero się rozkręcam :twisted: .
Historia Bohatera
Chyba każdy słyszał w Dermoni o kupcu zwanym Vado. Kto o nim nie słyszał ? Zasłynął on już wiele razy z oszustw w handlu. Wagi, oryginalności przedmiotów były wiele razy zmienione na takie, które pasowały sprzedawcy. No i jeszcze ceny. Monety mu na szaty nie wystarczały, on chciał łusek, a często zakupiona suknia nie była warta połowy ceny. Jednak Vado był jedynym kupcem z takimi produktami na południu, więc kupować i tak trzeba było. Mimo że bardzo drogi, towar był zadowalający, bo w przypadku innych kupców sprzedawali oni istną szmirę. Tak oto żył Vado, dostojnie, a wcale się nie przemęczał. Jego aspiracją w życiu były pieniądze. Przez lata handlu wzbogacił się na tyle, by móc nie pracować do końca życia, jednak w przeciętnych warunkach, ale on chciał więcej… Rodziny nigdy nie założył, albo założył, ale z licznych wypraw po południu zapomniał, co było bardzo możliwe w jego przypadku. Biedaczek nie sądził, że kiedyś nadejdą czasy, że i on będzie walczył o każdą kromkę chleba. A te czasy zbliżały się wielkimi krokami. Wojna podzieliła kontynent na zachód, wschód, północ i południe. Mieszkańcy zostawali powołani do wojska, by walczyć za ojczyznę. Chłopi ginęli, robotnicy ginęli, pracodawcy też ginęli. Kasa też ginęła, bo mężczyzn nie było do roboty. Mimo to Vado i tak podróżował na swym rumaku sprzedając babskie akcesoria, suknie, chociaż sprzedawały się coraz gorzej, bo brakło im na chleb. To i to starał się kupiec zainwestować, ale gdy cudem zdobył jakiś chleb do sprzedaży, to i tak go nikt nie kupił, bo chleb nie suknie, każdy kupiec je sprzedaje i to taniej. Tylko „księżniczki” było stać teraz na oferty Vado, który powoli staczał się na psy. Gdy już tak powoli zaczął dotykać dna, dostał nakaz pójścia do wojska. Tam przynajmniej był chleb za darmo. Jednak czterdziestoletniego brodacza żaden nie chciał do jednostki, zwłaszcza po teście sprawnościowym, który wypadł kiepsko, bo dupa Vado była przyzwyczajona tylko do siedzenia w siodle. Jednak został przekierowany do pracy w kopalni. I tak się stało. Słuch zanikł o bogatym Vado. Słuch zanikł o kupcu Vado. Słuch zanikł o Vado. Teraz był robotnikiem walącym w złoża kryształu, by dostać na koniec dnia kawałek chleba i usiąść z dupą na kamieniu. W nocy mógł próbować zasnąć, lecz kamienie często dawały o sobie znać nie tylko pośladkom. Ciężkie czasy nadeszły, król południa, król Vigura pragnął krwi i zwycięstwa. Naród chciał pracy i chleba. Mimo że jednak Vado sięgnął dna, był w lepszej sytuacji od wielu osób, które głodowały. Było coraz gorzej, mimo obiecujących zapowiedzi posłańców, mimo wróżb czarodziejów było coraz gorzej. Zresztą tylko oni cieszyli się mięsidłami i winem, korzystając z zaklęć wyczarowywali żywność, jednak mało kto się dzielił, gdyż i moc ich była ograniczona. Jednak najgorsza była dola kapłanów; ludzie zaczęli wątpić czy bogowie zesłaliby na nich taki kataklizm, gdyby istnieli. Praktycznie nikt nie modlił się już do bogów. Kapłani mogli tylko chwycić za swe miecze i zmuszać mieszkańców do modlitwy, co zresztą było sprzeczne z ich wiarą. W wojsku ich nie chciano, bo obawiano się u nich modlitw, nie walki. Był źle, ale dobrze że chociaż można było się powiesić, co czyniło kilku duchowych. Jednak pewnie ciekawią Was dalsze losy Vado. Więc około pół roku pracował jak robotnik, lecz pod koniec tego semestru wybuchł bunt, ponieważ brakowało chleba dla pracowników. Vado również walczył swym kilofem i sztyletem otrzymanym od przyjaciela z roboty. Bunt został stłumiony przez strażników, wszystkich czekała sroga kara, lecz nie była to chłosta tylko zwyczajne związanie rąk i nóg, co mimo wszystko utrudniało pracę. Dodając do tego jeszcze mniejsze porcje chleba, który został dostarczony, wychodzi nam naprawdę sroga kara. Jednak bunt utkwił w pamięci szefowi kopalni. Zapamiętał on ugodzenia sztyletem Vado, co jak co, ale walczył nawet dobrze. Szef nie zastanawiał się długo, już po tygodniu Vado otrzymał nową robotę, wraz z nią skórzany pancerz, drewnianą tarczę i stary, kruchy miecz. Pełnił teraz z kolegami funkcję wartowników kopalni. Robota na pewno przyjemniejsza, ale bardziej niebezpieczna. Prócz siedzenia na warcie, trzeba było zapuszczać się w las, zabijając wrogą zwierzynę. Czasem można było natrafić na orka lub krasnala, wtedy trzeba było brać nogi za pas. Miecz rozpadał się od samego ryku orka, a tarcza od potarcia jego broni. Z pancerzem, o ile można było go tak nazwać nie było lepiej. Jednak Vado patrolował cichy, lecz czasem niebezpieczny obszar lasu. Najgroźniejszą bestią jaką spotkał był mały goblin, który padł od uderzenia mieczem w twarz. Vado odbił się od dna, jednak nadal chciał wrócić do dawnych czasów, ale czy to było możliwe ? Sam w to wątpił, i jedyna możliwość wzbogacenia się o monety, łuski czy błony była kradzież, którą jednak posługiwał się tylko w handlu podważając ceny.
***
Przyszłość Vado zapowiadała się bardzo nudno. Patrolowanie, bieganie, machanie mieczem, to wszystko jednak strasznie go męczyło. Jego wygląd nie zmienił się bardzo, nadal był wysokim, długowłosym brunetem z brodą, jednak jego wnętrze było inne… Kontynent podzielił się na cztery części, tak samo jego ludność; ludzie z południa, północy, wschodu i zachodu. Jednak istniała jeszcze jedna organizacja, którą odkrył Vado. Był to dzień wiosny, a on uciekał przed wściekłym jaszczurem. Biegł przez las, był pewny że umrze, że padnie, lecz schował się pod konarami drzew, pod górką. Prowadził w dół wąski korytarz, Vado czołgał się szybko. Okazało się że odkrył miejsce organizacji wolnych ludzi. Nie stali oni po żadnej stronie, mieli obozy w całym kontynencie. Żyli z polowań. Vado szybko został do nich przyjęty. Nauczył się tam kraść, polować, modlić się za wolność do boga, który istniał, do tego prawdziwego, chociaż go nie znali… Vado znów zaczął handlować; skórami, mięsem czy skradzionymi ozdobami. Nie czynił tego w miastach, lecz w wybranych miejscach. Układało mu się dobrze, chociaż nie było mowy o bogactwie z przed kryzysu. O jego „sklepiku” robiło się coraz głośniej, w końcu sprawą zajęła się straż miejska….
Rozdział pierwszy
Vado siedział na swoim krzesełku, mając przed sobą stolik z materiałami do sprzedaży. Podziwiał piękne widoki słońca, tak żałośnie próbującego przebić się przez korony drzew lasu. Nasłuchiwał pięknego śpiewu ptaków, jednak szybko stłumiły go odgłosy mężczyzn i tupot ich opancerzonych stóp. Kupiec zerwał się z krzesła. Zakrył się za drzewem i spojrzał na mężczyzn. Byli to strażnicy, oby dwaj wysocy. Nosili srebrne, płytowe zbroje, a w pochwie mieli dwuręczne miecze. Vado przestał się kryć, spojrzał dumnie na swój czysty pancerz z kolczugą, potem skierował wzrok na straż.
- Witam mości panów, czego szukamy ? Wino, piwo, wódka, u mnie wszystko tanie, ale chyba od takich oprychów wymaga się napiwku, co nie ? – powiedział spokojnie kupiec, drapiąc się po brodzie.
- Jak poczujesz moją pięść na ryju i nogę w dupie to nie będzie ci tak wesoło cwaniaczku. – orzekł szybko jeden ze strażników – masz pozwolenie na handel ?
- Kochaniutki, po co masz się tak gorączkować…
- Masz czy nie ! – tym razem ton strażnika nie był pytający.
Vado pokazał spory fragment pergaminu. Strażnik szybo wydarł go z ręki i przeczytał.
- Nieaktualne. - to będzie mała rózga na dupę.
- Ale czekaj Mark, jego ryj kogoś mi przypomina.- ostrzegł drugi rycerz, wyjął ogłoszenie i pokazał je swojemu koledze.
- O kurna, ale sobie narobiłeś burdelu.- chwycił się za głowę Mark – to ty zbiegłeś z kopalni. To będzie wielka rózga na dupie i robota na wykopaliskach, zostajesz zatrzymany przez straż miejską.
- Ależ straż miejska ma robotę w mieście, nie w lesie..- zaczął wymówki kupiec.
- Morda w kubeł, dawaj łapy.- rozkazał Mark.
- Dajcie mi chociaż wyciągnąć broń.
- Słyszałeś, ten oszust chce walczyć. Moja żona powiada, że marzenia się spełniają, niech i tym razem tak będzie.- powiedział drwiąco, śmiejąc się drugi za strażników, poczym wyjął miecz.
Był on długi, dwuręczny z pozłacaną rękojeścią. Stal była czysta, można się domyśleć że rzadko brudziła się krwią. Vado też wyjął swą broń. Miecz wyjęty z pochwy był krótki, jednoręczny, bardzo szybki i lekki. Pozycja ! Taktyka ! Teraz ! Miecze zaczęły się stykać ze sobą nie bez huku. Atak ! Parada ! Kontra ! Garda ! Nie raz szły iskry od styku stali. Vado był szybki, unikał ciosów, liczył na swoje kontry. Mark parł na kupca, skupiał się na ataku, czasem musiał sparować szybki atak. Drugi strażnik stał, poklaskując od czasu do czasu, jednak widać było że jest przerażony. Kwestią czasu było, aż Mark osłabnie. Stało się, Vado uderzył do mieczem w ramię. Prysła krew, rycerz padł na kolana krzycząc ;
- Dan ! Rusz się, obij mu mordę !
Dan już przed rozkazem biegł z mieczem w ręku na kupca. Ten szybko pobiegł w stronę urwiska, spadł, było pewne że zrobił to umyślnie.
- Widzisz Mark, nasrał w gacie na mój widok.- pochwalił się Dan, chowając miecz do pochwy – co ta kurna głupia sobie myśli, że straż będzie obijać.
- Trzeba zbadać jego rzeczy, które sprzedawał. Większość pewnie kradzionych. Ramię boli jak cholera. O cholera !- krzyknął Mark wskazując palcem na urwisko.
Stał tam czarny gryf. Złoty dziób, pazury i oczy, ogromne, czarne skrzydła. Potężna pierś, ogon już nie pokryty piórami, lecz opancerzoną skórą, obity kolcami. Z ust Dana wyszła głośna bluzga, ale nie poprawiła ona sytuacji. Gryf ruszył natychmiast w stronę strażników. Zaczęła się walka. Miejsce boju zakryła chmura kurzu. Po minucie walka została zakończona; wojacy leżeli pogryzieni, jeden bez ręki. Nie żyli. Gryf wyprostował się, wypiął pierś i rozłożył skrzydła. Wokół panowała cisza, kilka ptaków siedziało na gałęziach drzew, jednak na jeden najmniejszy chociaż ruch odlatywały, nie zakłócając ciszy. Gryf pochylił się, na około jego silnego ciała powstała mgła czarnego pyłu. Trwało to dwie sekundy, może dłużej. Jednak gdy pył znikł wraz z wiatrem, gryfa już nie była, był tam Vado. Sztuka przemiany, tego również uczyli Wolni Ludzie, poprzez modlitwę, poprzez trening, poprzez wolność. Oni jak i zwierzęta pragnęli wolności, jednak nie mogąc tworzyć jednego zespołu, gdyż jedni żywili się drugimi, zaczęli studiować budowę ich dusz, tak oto po treningach niektórzy Wolni Ludzie umieli posługiwać się sztuką przemiany. Jednym z nich był Vado. Kupiec obejrzał się do tyłu. W lesie panowała cisza i pustka. Chłop zagwizdał trzy razy, raz po razie. Z wschodu przybył do niego po chwili koń, ciągnący stary acz wielki wóz. Vado uśmiechnął się, gdy koń się do niego zbliżył, podniósł rękę, a koń zbliżył do niej głowę. Kupiec ją pogładził, zawsze robił to za swoimi końmi. Koń ten był… brzydki, ale Vado to nie przeszkadzało. Szara grzywa opadała mu na oczy, ogon miał bardzo długi, nie uczesany. Oczy miał radosne, wielkie, pełne szczęścia i szczerości. Był to samiec, nie miał imienia, ale zwano go zwykle Lori. Vado pochylił się nad ciałami rycerzy. Obrabował je z pancerza, broni i monet. Te włożył sobie do sakwy, resztę wrzucił do wozu. Podobnie uczynił z materiałami do sprzedaży, stolikiem i krzesłem. Mimo wszystko w wozie panował „jakiś” porządek. Gdy kupiec sam usiadł na brzegu wozu, rozkazał koniowi ruszyć. Nigdy nie używał do tego batów. Do kryjówki jego klanu było około godziny drogi. Tam zamierzał oddać wóz z różnymi przedmiotami wystawionymi do sprzedaży. Potem musiał wsiąść na konia i oddać go do gospody, z której go wypożyczył. Tak też uczynił, a w gospodzie zatrzymał się na odpoczynek.
***
Gdy Vado usiadł spokojnie na ławce czekając na barmana było już grubo po południu. Słońce jak urok, przebijało się przez małe okna gospody, powodując liczne stękanie i zamówienia napojów. Gospoda zwała się „Pod Wilczym Kłem”, i była bardzo popularna w na szlaku między lasem a miastem, pewnie dlatego że była tam jedyna, i w miarę tania jak na dzisiejsze czasy. Mimo że świat zwariował, nie mogło zabraknąć knajpy, barmana i kilku starych alkoholików. Gospoda była małym pomieszczeniem z zaledwie trzema małymi oknami. Na ścianach rozwieszone były skóry wilków i obrazy polowań. Mimo że Vado szukał bardzo dokładnie, nie znalazł łba dzikiego psa powieszonego na ścianie. W knajpie znajdowało się obecnie siedmiu mężczyzn, siedzących przy tym samym stole, pewnie dlatego przy pozostałych dwóch nie było krzeseł. Przy ścianie stała jedna kobieta, grająca jakieś smętne nuty na starej, rozstrojonej gitarze. Była zapewne zatrudniona. Młoda, blondynka, piękna ale grać nie potrafiła. Takie oto nadeszły czasy. Jeden z pijaków rzucił w nią ogryzkiem od jabłka. Ona przestała grać przez chwilę, jednak szybko wznowiła szarpanie strun. Przy stoliku słychać było chichot. Vado wstał, podszedł do stolika i spytał grzecznie;
- Kto rzucił tym ogryzkiem ?
Znów wszyscy zaśmiali się, niektórzy parsknęli. Jeden z nich, łysy i młody rzekł;
- Co jest rycerzyku, będziesz nas tu pouczał, siadaj lepiej z dupą gdzie masz i się nie wtrącaj.
Tym razem tylko on zachichotał.
- Gnoju, zanim coś takiego powiesz lepiej ugryź się w ozorek, bo jak nie to jak ci go utnę. Mam powtórzyć pytanie ?
Ten sam mężczyzna wstał i orzekł;
- Jeżeli to ja, to co mi zrobisz ? Będę maił ci wylizać buty, na które stać cię od miesiąca ?
Teraz zaśmiał się każdy, nawet Vado, kobieta przy ścianie przestała grać.
- Gówniarzu, czy ja mam cię uczyć manier ?
- Bardzo proszę.
Miarka się przebrała. Jeden z siedzących przy stole rzekł;
- Marmoladka wypłynęła z pączka.
Jednak nikt się nie śmiał. Rozrabiaka próbował ataku pięścią, jednak kupiec zrobił zwód i bardzo szybko chwycił gnojka za szyję. Barmana nadal nie było, nie było też interwencji. Vado szedł z nim w stronę kobiety i… ogryzka. Pochylił się razem z młodzikiem. Kobieta westchnęła namiętnie. Buntownik miał przed oczami ogryzek jabłka. Nic nie mówił.
- Teraz to zjesz kolego, smacznego. – Vado przycisnął twarz gnoja do podłogi, ten ledwo łapiąc dech zjadł ogryzek. Poszli szybko w stronę jego talerza.
- Teraz na moich oczach się zrzygaj ! – padł rozkaz kupca.
Barmana nadal nie było.
- …. albo nie. Nadeszły czasy szacunku dla chleba pokarmu i pieniędzy, więc się najedz i więcej nie popełniaj takich błędów.
Teraz przy stoliku smakoszy piwa zrobiło się cicho, słychać było tylko mlask. Kobieta znów poczęła grać, teraz jednak jaj gra znacznie bardziej przypadła do gustu Vado. Barman zjawił się, wychodząc spod klapy z podłogi. Był niski, jego piersi ledwo wystawały zza lady. Miał długie czarne włosy, ciągnące się aż poniżej lady. Kupiec zastanawiał się czy nie sięgają podłogi. Jednak widać było że jest szczupły i umięśniony.
- Co tu się działo ?- spytał swym męskim, donośnym głosem.
- Nic !- odpowiedzieli wszyscy przy stoliku razem, łącznie z kobietą.
- Te, nie zrobili ci nic ?- spytał barman Vado.
Ten parsknął bardzo niekulturalnie, więc szybko uciszył go odpowiedzią;
- Nie, nie…. O ja poproszę ryż z mięsem.
- Załatwione, pięć minut i gotowe.- barman odszedł do kuchni, znajdującej się, jak widać, pod podłogą.
Nie mówiło to najlepiej o jedzeniu i sprzedawcy, ale w dzisiejszych czasach ludzie się o takie drobnostki nie martwili. W gospodzie zrobiło się przerażająco cicho, kobieta przestała grać, to na niej skupiał się teraz Vado. Nie chciał w to uwierzyć, ale być może się zakochał. Pięć minut upłynęło Vado jeszcze szybciej, niż upłynęło by zwykłemu pijakowi. Nagle na ladzie pojawił się talerz z przysmakiem. Kupiec oparł się o ladę i zaczął jeść. Danie było smaczne, mężczyzna powoli delektował się nim. Nagle drzwi knajpy otworzyły się, weszły trzy osoby. Vado błyskawicznie odwrócił się przodem do barmana, położył talerz na ladzie, zaczął jeść. Trzech chłopów stanęło obok kupca, ten się lekko odsunął. Przeszył go strach, znał pancerze tych mężczyzn, znał miecze, znał tarcze. Znał ich. Byli to jego towarzysze z kopalni. Pavlo był jego przyjacielem. Miał czarne, krótkie włosy i wąs. Reszta wartowników to jego koledzy „z widzenia”. Byli łysi i grubi. Vado chciał opuścić knajpę, ale wiedział że wzbudziłby podejrzenia. Stał i zajadał. Pavlo zbliżył się do niego, spytał;
- Dobre to żarcie ?
- Mhhmm.- zamruczał potwierdzająco kupiec.
- To cała nasza trójka prosimy ten makaron z mięsem.- orzekł do barmana Pavlo, a reszta potwierdziła.
- To jest ryż.- upomniał barman.
- Dupa z tym, jestem potwornie głodny !- krzyknął jeden z grubasów.
Cała grupka pijaków właśnie wyszła z gospody, mrucząc coś pod nosem.
Barman odszedł pod podłogę, kobieta znów zaczęła grać, ale Vado to nie rozluźniało, chciał zniknąć, bał się że zaraz ktoś go rozpozna. Przeszedł go dreszcz, wiedział że Pavlo się mu przygląda. W końcu klepnął go po plecach, rzekł;
- Chodź, usiądź ze mną przy stole, tylko my sami, czekaj weź swoje jedzenie. Wygodnie ci, to dobrze, musimy o czymś pogadać.
Usiedli naprzeciw siebie. Vado wyprostował się, nie miał ochoty jeść.
- Ty skurczybyku, nie bój się, nie wydam cię, ale to ty jesteś Vado? Jasne że ty, pamiętasz jak tłukliśmy strażników w kopalni po ryju?- spytał szeptem Pavlo.
- Tak, to ja.- odpowiedział kupiec, głos mu drżał.
- E ! Głowa do góry, nie jesteś na przesłuchaniu.
- Uwierz mi kolego, tyle zła jest na świecie, takie czasy nadeszły że syn matkę dla chleba by wydał.
- Vado, spokojnie jestem twoim przyjacielem…
- Pavlo, to nie przeszkoda, taka racja że teraz każdy jest u kogoś na przeszpiegach, nawet ja dostarczam informacje z zewnątrz.- nagle głos kupca zmężniał.
- Szpiegujesz przeciw nam, przeciw ludziom z południa !?- spytał głośniej, ale nadal szeptem wartownik – gadaj !
- Przed chwilą mówiłeś że to nie przesłuchanie, ale odpowiem; nie jestem przeciw nikomu. Ciiiiicho !
Barman podszedł do stołu i podał Pavlo porcję jego dania. Jednak ten na razie nie próbował.
- To co robisz, że żyjesz, że stać cię na żarcie. Podglądasz wieśniaków jak odcinają ogony świniom ?
Zapadła cisza, tak krępująca że Vado przerwał ją stukając widelcem o talerz, nakładając sobie ryż na sztuciec.
- Dowiesz się w swoim czasie, gwarantuję.
- Kiedy gdy będę stał w kolejce na szubienicę…- mówił Pavlo, ale Vado mu przerwał.
- Wszyscy tam stoimy, w obliczu wojny.
Pavlo kontynuował;
-… kiedy urośnie mi broda i będę mógł tylko sobie w nią pluć!
- Myślisz o dołączeniu do… do nas ?- spytał Vado.
- Tak, ja nie chcę już biegać po lasach za kromkę chleba, zrób coś.
W czasie mowy ostatniego wyrazu Vado wtrącił;
- Wrócę przyjacielu po ciebie do kopalni, jednak nie oczekuj mnie teraz, muszę się przygotować.
- Dobrze, będę czekał. Zmywam się, mamy na posiłek tylko kwadrans, a i trzeba to nas stać, nie szefa.- rzekł Pavlo i zaczął szybko jeść, Vado stracił apetyt, odniósł talerz, zostawił kilka monet, zerknął na ścianę przy drzwiach, niestety, kobiety już tam nie było.
***
Kto by pomyślał, ile wrażeń ominęłoby Vado, gdyby ten nie wszedł do gospody na obiad. Po pierwsze, i chyba najmniej istotne to chłop naprawdę najadł się do syta, a danie było wyborne, oczywiście w stosunku do ceny i czasów panujących w Andihi.
Druga sprawa, to spotkanie się z dawnym kolegą z kopalni, Pavlo. Był jego przyjacielem, gdy kupiec wspominał czasy, gdy Pavlo dzielił się z nim chlebem, oraz jak podczas buntu ratował go od miecza straży, budził się w jego wnętrzu ogień, który nakazywał mu
Kurcze, ale fajna fabuła. Ja jestem w trakcie pisania ksiązki fantastycznej o wojowniczce. Jest tam magia itd, ale niestety stanełam w miejscu i nie wiem co dalej. Natomiast zaczęłam inną książkę. Na forum podałam krótkie fragmenty tylko, ale będzie tego więcej i być może z tej pierwszej książki też. Twoja książka rozkręca się ok. Podoba mi się fabuła, imiona są oryginalne. Powodzenia. Acha i czyta się przyjemnie.