Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
1
To był jeden z tych grudniowych wieczorów, kiedy wyraźnie zaczyna się czuć nadejście prawdziwej zimy.
Zachariasz wracał do domu ze szkoły. Najpierw musiał dostać się na dworzec kolejowy, skąd kolejką miał dojechać do siebie na wieś. Zazwyczaj dojeżdżał na dworzec autobusem, ale dzisiaj nie miał kasy na bilet. Brak pieniędzy i problemy w domu mocno go gnębiły, dlatego unikał myślenia o rzeczach takiego rodzaju.
Jeszcze przez jakiś czas Zachariasz widział stojący w korku autobus, którym dojechałby na dworzec, ale potem autobus odjechał i stracił go z oczu. To było dość uciążliwe, kiedy drżał z zimna i musiał się telepać na piechotę, zamiast jechać ciepłym autobusem, ale nie ma zmiłuj. Raz pojechał na gapę bez biletu i złapał go kontroler biletów. Potem listonosz przyniósł rachunek do domu i mama płakała, a to mocno dotknęło Zachariasza i czuł się wtedy naprawdę żałośnie. Wiedział, że to była jego wina i od tamtej pory widok zapłakanej mamy ciągle siedział mu na sumieniu.
Zachariasz niedawno skończył szesnaście lat i ciągle nie wiedział czego chcieć od życia. Był wysokim blondynem o niebieskich oczach i na takiego nie wyglądał, ale był tchórzem jakich mało. Miał zwyczaj niczego nie planować, a jeśli już za coś się zabierał, to robił to na ostatnią chwilę. W większej mierze, dobry był także w niszczeniu tego, co przez dłuższy czas było dla niego dobre. Czuł się niespełniony. W głębi serca czegoś mu brakowało.
Odchylił głowę do tyłu, próbując złapać do ust trochę śniegowych płatków. Jeden spadł mu na język i kiedy zamknął usta, aby go zjeść, poczuł że śnieżek ma dziwny, smolisto ziemny smak. Teraz, gdy sobie przypominam, pomyślał Zachariasz, to śnieg jest zamarzniętym brudem. Ale był spragniony, więc pożarł jeszcze kilka płatków. Możecie mi wierzyć, albo i nie, ale ten chłopak od lat tłumił w sobie wielki smutek, co pozwalało mu być szczęśliwym.
Jakiś czas później znalazł się na środku ciemnej brukowanej uliczki, między starymi przedwojennymi kamienicami, które były do rozbiórki. Niedaleko za sobą zostawił zbocze zalesionego wzgórza.
Nikt chyba tutaj nie mieszkał, bowiem w oknach było ciemno. Zachariasz nie lubił takich opuszczonych miejsc ja te.
Najbliższe źródło światła znajdowało się kilkanaście metrów dalej na wprost przed nim - tam gdzie kończyła się uliczka, był wysoki ceglanym mur z wielką dziurą z której wybijała cylindryczna smuga światła.
Zachariasz zbliżył się do otworu w murze, pozostając poza obszarem światła i rozejrzał się na prawo i lewo. Bał się, że kiedy tylko wejdzie do światła i będzie przekraczał dziurę w murze - zaraz coś na niego wyskoczy z ciemności. Miał takie lęki przed ciemnością od dzieciństwa i nie mógł nic na to poradzić. Szczególnie bał się ciemnych i ciasnych przestrzeni z zasłoniętymi miejscami. Przeszedł przez dziurę w murze i trafił na teren kościoła. Po kilkunastu krokach wyszedł zza rogu ceglanego budynku na plac przed domem proboszcza. To był stary jednopiętrowy budynek z cegły. Wisząca na jego frontowej ścianie, bzycząca cicho lampa obrzucała placyk szerokim łukiem bladego światła. Przy ścieżce którą Zachariasz szedł, od strony plebanii, rosły gęste wysokie krzaki o wysokich pionowych łodygach, które kończyły się kępami konarów. Lampa z budynku przepuszczała przez te krzaki dziwne świetlne prostokąty.
Dom proboszcza wyglądał na dość obszerny. Światło paliło się tylko w jednym pokoju na parterze. W środku było widać, jak proboszcz klęczy bokiem do okna i modli się z pochyloną głową. To nie był zbyt ciekawy widok.
Zachariasz odwracając wzrok usłyszał ciche szepty dobiegające skądś z boku. Zatrzymał się i rozejrzał po otoczeniu, ale nikogo nie było w pobliżu. Myślał, że mu się wydawało. Wstrzymał oddech i nasłuchiwał. Wiedział, że nie powinien był zapuszczać się na te rudery. Okolica była odpychająca od samego patrzenia i wzbudzała w nim lekki niepokój. Ale gdyby miał iść cały czas głównymi ulicami, musiał by nadłożyć sporo drogi i nie zdążył by na pociąg. Ścisnęło go w brzuchu, gdy uzmysłowił sobie, że ktoś mógłby go tutaj napaść, a on byłby wtedy całkiem bezbronny.
W momencie gdy mijał środek placu, zobaczył jak ktoś pojawił się w pokoju proboszcza. Było ich trzech, stali przyczajeni za plecami starego księdza i gotowi do ataku. Ci ludzie byli wielcy, wyraźnie umięśnieniu, nosili na twarzach czarne maski i mieli na sobie grafitowe, wilgotne kombinezony, które przylegały im do ciał równie gładko jak druga skóra.
Zachariasz chciał krzyknąć, aby ostrzec proboszcza, ale nagła fala przerażenia zacisnęła mu gardło. Nie minęła sekunda, gdy włamywacze dopadli proboszcza i rozerwali go na strzępy, jak zwierzęta.
Proboszcz krzyczał wtedy jakby go zjadali żywcem. Obserwując to, Zachariasz miał wrażenie jakby gapił się na teatrzyk cieni. Bo to po prostu działo się tak szybko, że nie potrafił tego ogarnąć. Po prostu się działo, a on stał za krzakami z twarzą pokrytą świetlnymi prostokątami i się gapił.
Sapiąc przez nos, czuł w sobie wzbierający strach i nie był pewien, ale miał wrażenie jakby jeden z morderców właśnie go wyczuł - morderca zamarł w bezruchu i powoli spojrzał w stronę Zachariasza, po czym podszedł do okna. Lampa na budynku zamrugała kilka razy, jakby miała zgasnąć, ale potem znowu świeciła normalnie. Zachariasz wytrzeszczył oczy i cofnął się o krok jakby ktoś go pchnął w pierś. Dwaj pozostali zabójcy jednocześnie wpatrzyli się w Zachariasza i również podeszli do okna. Zachowywali się przy tym całkiem spokojnie. Wszyscy trzej stali nieruchomo przed oknem i przypatrywali się Zachariaszowi. Było w nich coś dziwnego, niepojętego.
Kątem oka Zachariasz zobaczył jakiś ruch. Coś było tuż obok, znalazło się bardzo blisko niego, a on tego wcześniej nie zauważył - podszedł do niego ciemnofioletowy pies o świecących czerwonych ślepiach i dziwnym upiornym pysku. Pies usiadł sobie na zadzie i spoglądał prosto w twarz Zachariasza.
Do tej pory Zachariasz po prostu się bał. Oddech miał wzburzony, kłuło go serce i ściskało w brzuchu. Lecz teraz ogarnęła go prawdziwa panika. Z bębniącym ze strachu sercem nie zastanawiał się zbyt długo, zanim uciekł. Ledwie zauważył jak mija bramę i wbiegając na chodnik przy głównej ulicy wpada na kogoś.
Pies w międzyczasie siedział nieruchomo na zadzie i obserwował odbiegającego Zachariasz. Później wstał, poczłapał w stronę plebanii i usiadł przed oknem, za którymi wyglądali trzej zamaskowani mordercy.
Zachariasz dotarł się na dworzec kolejowy, kupił sobie bilet i odnalazł właściwy peron. Z nieświadomym wytrzeszczem oczu nie potrafił pojąć, że przed kilkoma chwilami widział kogoś całkiem żywego, a teraz ten człowiek po prostu nie żyje, bo na miłość Boską - został zabity?
Pociąg miał przyjechać dopiero za kilka minut, więc blady i roztrzęsiony jak nigdy dotąd Zachariasz czekał na peronie. Siedział na ławce z łokciami opartymi o kolana i twarzą schowaną w dłoniach. Był tak zamyślony, że kiedy pociąg nadjechał, nawet go nie usłyszał. Spostrzegł go dopiero, gdy na niego spojrzał i zastanowił się co to takiego: pociąg?
Zachariasz wstał, kiedy uzmysłowił sobie, że powinien jechać do domu i ustawił się między ludźmi czekając aż pociąg się zatrzyma i będzie mógł do niego wsiąść. Ciągle miał przed oczami obraz mordowanego księdza. Widział go jedynie w swojej głowie jako przezroczysty zarys, ale ten obraz narzucał mu się na wszystko na co spoglądał i przyciągał ze sobą paskudne emocje, które do żywego matały mu umysł.
Zachariasz nieco ochłonął, gdy wpatrywał się w coraz wolniej przelatujące wagony i pomyślał sobie, co by się stało, gdyby tamci mordercy go dopadli. Przecież mógł wtedy zginąć. W końcu oni mogli mieć broń. Do tego ten pies. Dopiero po jakimś czasie, coś o tym psie go uderzyło i zdołał przyswoić sobie do świadomości, że pies był fioletowy i miał czerwone ślepia. Zachariasz był przekonany, że doskonale wie co widział i widział, że pies był fioletowy, chociaż to nie możliwe, bo psy nie są fioletowe - mogą być czarne, białe, bure, w ciapki… ale nie fioletowe. Lecz ten pies był fioletowy, gruby albo napuchnięty, miał czerwone świecące oczy i przerażający pysk. Zachariasz uznał, że coś mu się pomieszało i tak naprawdę nie było tam żadnego psa. A jeśli już jakiś był to czarny. Potem zdał sobie sprawę, że proboszcz ciągle żyje, bo przecież ludzie od tak sobie nie mogą umrzeć. Faktycznie nikt nikogo nie zabił w plebanii i to mu się jedynie przewidziało. Zdecydowanie, tam musiało się stać coś innego, co tylko wyglądało tak źle jak wyglądało i nikomu nie działa się przy tym krzywda.
W końcu, trzeba wziąć też pod uwagę, że był mocno zmęczony po całym dniu w szkole i denerwował się przed zbliżającą się wywiadówką, więc coś mu się jedynie wtedy przewidziało. Przemyślał od nowa całą tą sytuację i utwierdził się w przekonaniu, że to musiały być koty. Tak, to na pewno były koty, którymi opiekował się proboszcz. Poukładał sobie wszystko w głowie i był teraz pewien, że to o działo się mniej więcej tak - kiedy proboszcz się modlił, przyszły do niego koty, bo był głodne i rzuciły się na proboszcza, aby go przytulić z miłości do swojego pana, bo chciały aby ten dał im kocie żarcie.
Zachariasz wsiadł do pociągu i ustawił się po środku jednego z wagonów. Sporo miejsc siedzących było ciągle pustych bo mało osób jechało tym pociągiem, ale nie chciało mu się siedzieć. Właściwie to nic mu się nie chciało.
...C.D...
no i tutaj trafiłem na martwy punkt.
przydałby mi się ktoś do pomocy przy tworzeniu fabuły i jeszcze ktoś kto potrafi dobrze formułować myśli jako zdania. może być to jedna osoba, a mogą dwie.
dobrze mi idzie z wymyślaniem różnych rzeczy, ale już gorzej z dobieraniem je w słowa tak, aby dobrze się je czytało. potrzebuje kogoś kto pisałby razem ze mną, odciągał od złęgo kształtowania fabuły dodawał nowe rzeczy i współpracował nad powieścią, co da mu zyski 50% gdyby jakieś były (jak jeszcze dwie osoby to zyski dzielą się po 33,333%)
oczywiście nie pogardzę charytatywną pomocą, więc wszelke sugestie odnośnie tego co powinno się dziać dalej, są mile widziane - mam już swoje pomysły, ale może rzucicie mi nowe światło na oczy
Skoro już się tak ogłaszamy to ja poszukuję dobrego malarza. Miałem ostatnio super sen erotyczny, ale nie umiem malować. j.w - zyski 50/50.
eh.. ledwo zdołałem się powstrzymać od riposty typu "dzięki za pomoc, odrazu widać co potrafisz".. ciężko było, no ale dobra.. co sądzisz o moim stylu pisania? dobrze się czyta? hmm.. poza tym postanowiłem zmienić nieco fragment z proboszczem (będzie z tego intryga, która ponęka Zaka jeszcze w przyszłości), tylko jeszcze nie wiem jak się za to zabrać.
Mogłeś napisać tą ripostę, bo wydaje mi się niezła. Na tym forum panuje anarchia, także się nie krępuj
"Zachariasz dotarł się na dworzec kolejowy, kupił sobie bilet i odnalazł właściwy peron."
Póki nie wyeliminujesz takich podstawowych błędów, to będzie się czytało źle. A przecież wystarczyło to przeczytać parę razy i poprawić wszystkie takie niedociągnięcia, błędy logiczne, literówki, gramatykę. Pomysł typu "potwory rozszarpują proboszcza" też nie wydaje mi się szczególnie wysublimowany.
o kurcze! wczesniej tego bledu nie widzialem. dopiero jak przeczytalem te zdanko z 7 razy, wylapalem to sie. nie wiem czemu, ale moj globus poprostu nie wylapywal tego bledu i wszystko wygladalo dla mnie w porzadku. no to wlasnie jest pewnie moj problem, zbyt bardzo idealizuje to sobie w glowie to co widze, bo jestem leniem i upraszczam sobie rozne rzeczy, przez co nawet jak walne jakas razaca gafe to jej nie widze.
"Był wysokim blondynem o niebieskich oczach i na takiego nie wyglądał, ale był tchórzem jakich mało."
A np. takie zdanie? Też błędnie złożone(?) powinno być "i chociaż na takiego nie wyglądał to był tchórzem jakich mało"
"Teraz, gdy sobie przypominam, pomyślał Zachariasz, to śnieg jest zamarzniętym brudem."
Nie tak się zapisuje "monolog".
Ogólnie tu i tam pęka Ci styl, czasami nie jest to nawet błąd, ale przeszkadza w czytaniu.
ja maluję, lubię erotyki!
Miałem wczoraj niesamowity sen, który opowiem z racji tego, że jestem adminem i nie dotyczą mnie zasady na temat spamu;] Zaczynało się prosto. Mieliśmy burdel, ja i moich dwóch kolegów z Krakowa. Okazało się jednak, że jest to nietypowy burdel. Przyszła do nas para młodych ludzi, chcących się pobrać, jednak najpierw pan młody chciał się "rozdziewiczyć", o czym poinformował zażenowanym głosem. Naradziliśmy się czy damy radę to zrobić we trzech, po czym ustaliliśmy, że to kosztuje 80zł. Zgodzili się... Mój kolega zamienił pana młodego w jeża, po czym wypuścił świnkę morską, która goniła tego jeża w celu kopulacji. Naszym zadaniem było złapanie jeża, żeby świnka miała łatwiej. Nawet raz mi się udało, ale wyrwał mi się z rąk, bo byłem niepewny czy to co robię ma jakiś sens... Po chwili nieuwagi jeż uciekł przez podłogę do mieszkania mojego wujka, ale tam robi się już mniej ciekawie, bo wątek jeża został utracony
Zawsze mnie zastanawiało czy w Krakowie macie inne narkotyki niż u mnie xd
eee jak się upiję to raczej nie pamiętam snów, tylko na trzeźwo, a ćpać zwyczajnie nie lubię. Chociaż przyznaję, że ten był jednym z dziwniejszych jakich doświadczyłem, czasami absurd był tak wielki, że przerywał mi działania i dawał do myślenia nawet w tym halucynogennym stanie REM
czyli dwoma słowy; mózg rozjebany : D
Można to też nazwać w ten sposób
ej ty tam niespokojna, pokaż cyce bo potrzebuje muzodajnego natchnienia - jestem w wyjebanej kropce pod koniec następnego rozdziału i nie potrafie sprecyzować myśli..
Ja przepraszam bardzo, ale czuję się w tym momencie urażona tak bezpardonowym zwrotem ku mej nieskromnej osobie drogi rgr16, po za tym myślę, że memento może mieć fajniejsze cycki niż ja : D
Mój dziadek ma fajne, tylko trochę obwisłe.