ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacieleAnatomia wszechswiata cz.II Wspolna proba przyblizenia Dzieki Conchi, Mgielko i Proroku za Wasze pytania. Proroku i Newdem za linki. Piotrze, Mgielko, Freyu, Conchi, Proroku i Beato za uwagi. To juz nie jest dalej moja kosmogonia. To dzieki Waszym pytaniom, uwagom i prosbom powstala ta druga czesc w takiej postaci. W postaci wspolnej proby przyblizania sobie wygladu wszechswiata. Dlatego zmienilam tytul. Schemat trajektorii planet krazacych wokol swego slonca, na kartce papieru tworzy okregi lub owale. Jest ich tyle, ile jest planet. Tylko ze slonce nie stoi w miejscu. Tez krazy stale wokol centralnego slonca swojej galaktyki. Ciagle zmienia miejsce polozenia. Planety obracajac sie kolo niego - podazaja jednoczesnie za nim. Zataczaja wiec w rzeczywistosci nie okregi, a spirale. Buduja wokol niego tyle spiral, ile jest samych planet. Kazda z takich spiral tworzy kolejny torus. Te torusy o roznych srednicach, maja wspolny srodek obrotu, ktory miesci sie w geometrycznym centrum slonca. Sciany zewnetrznego torusa tworzy planeta najdalsza od slonca. Sciany ostatniego, wewnetrznego torusa tworzy odpowiednio planeta polozona najblizej slonca. Suma tych wszystkich scian torusowych tworzy warstwowy torus wokolsloneczny, ktory nie jest zamkniety jak opona kola, lecz rozwija sie w spirale. Jest to sloneczny torus podstawowy 1(S). Jego srodek nie jest jednak pusty jak w oponie, gdyz wypelnia go lina trajektorii slonca. Torus podstawowy 1(S) wyglada jak wijacy sie spiralnie obly waz o tylu skorach ile planet ma uklad. W srodku ma on trzon swego ukladu pokarmowego - slad podazajacego srodkiem i ciagnacego caly uklad slonca, ktore go tez zywi. Dlaczego ten waz tez wije sie spiralnie ? Bo slonce rowniez nie krazy po zamknietym kregu, gdyz z kolei samo podaza za swoim, tez wedrujacym centralnym sloncem galaktycznym. Analogicznie czynia inne slonca typu 1(S) w tej galaktyce. Tak wiec wszystkie slonca "opatulone" swoimi torusami typu 1(S), okrazajac swoje centralne slonce galaktyczne - tworza swoimi spiralnymi obrotami, wielowarstwowy torus drugiej generacji, torus galaktyczny typu 2(G). Ten typ torusa ma o wiele wiecej warstw. Ma ich tyle, ile ukladow torusowych 1(S) ma galaktyka. Czyli ile ukladow slonecznych wchodzi w jej sklad. Multiwarstwowy torus slonca galaktycznego typu 2(G), buduje z kolei wraz z innymi torusami galaktycznymi - torus megagalaktyczny 3 generacji 3(M). a warstw ma tyle, ile galaktyk wchodzi w sklad danej megagalaktyki. Analogicznie : suma torusow megagalaktycznych buduje torus 4 generacji 4(SG) - torus supergalaktyczny. Splatanie takich splotow w sploty kolejnych splotow ma postac fraktalna. Obraz tego ogromu latwiej sobie wyobrazic zaczynajac od nitki, a nie od razu od weza z upakowana gesto i skomplikowanie zawartoscia. Lepiej z poczatku zignorowac zawartosc nitek. Narazie skrecamy spiralnie nitki we wlokna. Te skrecamy w linki, a nastepnie w line. Gdy przekroi sie taka line - widzi sie poprzeczny przekroj fraktala. A w nim przekroje pojedynczych nitek, ktore zlozyly sie na line. Taki przekroj poprzeczny lodygi z widocznymi przekrojami jej wlokien. W koncu ona tez ma budowe fraktalna. Ale kazda z tych nitek, to rozwijajaca sie historia jednego ukladu slonecznego. A kazdy kolejny przekroj w gore, lub w dol - to czytanie w kronice Akaszy. Gdy wystarczajaca czesc danego ukladu fraktalnego zdola podwyzszyc swoje wibracje do okreslonej granicznej, to z fraktala wyrasta nowa galazka nowych mozliwosci. Gdy rozwija sie dalej, staje sie galezia, potem konarem. Tak moze sie dziac i w innych punktach pnia. Drzewa przynajmniej to potrafia. Oczywiscie konary i galezie tez moga sie rozgaleziac, gdy spelnione zostana warunki wzrostu. Gdy pierwszy raz zdolalam to sobie wyobrazic w calosci i w zwiazku z tym skojarzyc z prastarym okresleniem "drzewo zycia", to myslalam ze serce nie wytrzyma zachwytu. Nie trzeba ciac tego drzewa, by dostac sie do przekroju. Teoria strun dowodzi, ze energia rozchodzi sie nie ciagle, tylko porcjami, pomiedzy ktorymi sa przerwy. W okreslonych sekwencjach w dodatku. Stalych. Regularnych. A wiec od razu kazdy slad istnienia narasta warstwowo. Ale i regularnie, wedlug regul. Pomiedzy sladami istnienia pusto, i tam, w tych przerwach, mozna pakowac warstwowo inne swiaty, ktore buduja warstwy swego zaistnienia w innych sekwencjach. I tak mozna sie przenikac nie zahaczajac o siebie. Ba, nawet nie wiedzac o sobie. Mozna tez poszukiwac harmonii tych sfer, ich muzyki. Ale tak mozna i wedrowac po dokonanej juz historii (z naszego punktu widzenia), jak i jeszcze niby niedokonanej. I z tej wlasciwosci korzystac, wybierajac czasy wcielen. To tyle w tej czesci. Porcja jest dosc duza. Nie chce nikogo oszolomic iloscia nie do strawienia.Poszukuje osoby z tsf Katowice 17.04 g14.00Serwis Watermana (sprawdzony!) PILNIE poszukiwany :)Zginął chłopak - poszukujemy świadków, informacjiPoszukiwacz Gwiazd sierpniowych - fragmenty.Poszukujemy transportu: Szczecin - Warszawa.Poszukuję DS dla zagłodzonego kocurka.List gończy - poszukiwany MirekPoszukiwanie czas rozpocząćposzukuję scenariusza teatralnego
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

PROLOG:
Od zawsze żyłam w cieniu swoich uzdolnionych sióstr. Każda na nich odniosła sukces już we wczesnych latach życia. Każda, oprócz mnie. Ale nie zamierzałam się poddać. Robiłam wszystko, aby stać się wyjątkowa, jednak nigdy nie byłam wystarczająco dobra. Już miałam się poddać, gdy dostałam bardzo korzystną propozycję pracy. Od razu spakowałam walizki i wyjechałam do innego miasta. Ba! Do innego kraju! Myślałam, że moje problemy się skończą, jednak myliłam się. Moje siostry zniknęły, ale na ich miejsce pojawił się mężczyzna. Przystojny, wysoki i bogaty-szef firmy, w której miałam pracować. Nie miałam co liczyć na miłą atmosferę, bo okazał się palantem, a moja praca bagnem. Gdzie poniesie mnie niebezpieczne tornado, w które wpadłam? Czy warto było wyjeżdżać? Wiem, że teraz wszystko się zmieni, ale czy rzeczywiście na lepsze?

***

Od dziecięcych lat bałam się być ‘’jedną z wielu’’. Jako czwarta z trzech uzdolnionych córek miałam niełatwe życie. Od kiedy tylko pamiętam przyglądałam się lekcjom pianina cudownego geniusza jakim była Agatha. Dzieliło nas 10 lat różnicy, więc gdy ja stawiałam pierwsze kroki, ona już koncertowała jako ,,dziecko z magicznymi palcami’’. O rok młodsza od niej była Alice, najmłodsza kobieta, jeżeli mogła być nią nazywana zważywszy, że miała wówczas 13 lat, która dwukrotnie zdobyła mistrzostwo świata w siłowaniu na rękę nastolatek. Jedyne dobre wspomnienie o niej pochodzi z rodzinnego obiadu, na który byli zaproszeni ludzie znani, producenci oraz dziennikarze, a podczas którego miała złamaną rękę i nie odzywała się, będąc w bardzo złym humorze. Wtedy jedyny raz ze mnie nie szydziła. Żadna z nich nigdy nie traktowała mnie jak siostrę, zupełnie tak samo jak trzecia córka moich rodziców, Abel. Cztery lata różnicy ukazywały wszystkie moje niedoskonałości a jej mocne strony. Była dobra we wszystkim, tak jak ja w niczym, dlatego nikogo nie zaskoczyła wiadomość, gdy mając tylko 17 lat, założyła firmę.
Wielu ludzi uważało wtedy, że literka ‘’a’’ przynosiła szczęście, a dzieci, których imiona zaczynały się na tę literkę - odnosiły sukces. Cóż, to by przynajmniej wyjaśniało, dlaczego nie stałam się ‘’niezwykłym dzieckiem’’ tak jak moje siostry. Moje imię brzmi Susannah.

***

Samochód jechał 90 km/h, a ja przyglądałam się asfaltowi za oknami niebieskiego busa. Na dłoni oparłam ciężką głowę i zmusiłam się do liczenia mijających białych kresek na autostradzie, aby nie zasnąć. Moja podróż trwała już kilka godzin, a ja nie byłam przyzwyczajona do długich przejażdżek.
- Niedługo będziemy w mieście- sennie powiedział kierowca.
A więc nie tylko ja byłam zmęczona. Rozejrzałam się po samochodzie i zauważyłam, że jedyne wolne miejsce było tym obok mojego. Zajrzałam na siedzenie, lecz okazało się puste. Nie leżała na nim żadna moja torba, więc to nie była moja wina, że nikt się nie dosiadł. Tak, tak… pewnie i tak nie przysiedliby się, aby porozmawiać z dziewczyną w podartych spodniach, nieułożonych włosach i zapewne rozmazaną starym tuszem do rzęs na policzkach. Na tę myśl skrzywiłam się. Moja kosmetyczka potrzebowała natychmiastowej reanimacji. Spojrzałam w górę błagalnie, jakbym prosiła o pomoc siły wyższe. Po chwili usłyszałam dobrze mi znany dźwięk. Piosenka ,,Impossible’’ śpiewana przez Jamesa Artura okazała się dobrym lekarstwem na moje zmęczenie. Wzięłam do ręki telefon, z którego wydobywała się muzyka i wcisnęłam duży zielony kwadracik na ekranie.
- Słucham?- odezwałam się pierwsza, a w odpowiedzi usłyszałam dobrze znany mi głos.
- Dlaczego nigdy nie odbierasz po pierwszym sygnale? Zawsze muszę czekać do ostatniego!- usłyszałam zażalenie.
Barwa głosu i jego ton był mi bardzo znany. Nie zdziwiłam się, gdy na moich bladych polikach pokazał się rumieniec, a usta wykrzywiły się w nieznaczny uśmiech. Powoli mrugnęłam i wzięłam głęboki oddech.
- Miło cię słyszeć Kevin- powiedziałam szczerze.
Był to jedyny członek mojej rodziny, z którym się dogadywałam i utrzymywałam stały kontakt. Mój kuzyn zawsze się o mnie troszczył i stawał po mojej stronie.
- Ciebie też. Gotowa na podbój wielkiego świata?- zapytał żartobliwie.
No tak. Podbój, co? A może ucieczkę?
- Oczywiście, czekałam na taką szansę bardzo długo.
Od małego nienawidziłam przebywać w otoczeniu moich uzdolnionych i osiągających sukcesy sióstr. Zawsze byłam z nimi porównywana. Myślałam, że od tego nie ucieknę, jednak zaproponowano mi pracę w dużej korporacji. Bez namysłu zgodziłam się. Propozycja ta była dla mnie jak nieosiągalny raj. Dzięki niej mogłam wyjechać do nowego kraju, innego miasta, z daleka od mojej nienormalnej rodziny. Mogłam zacząć wszystko od początku, gdzie nikt mnie nie znał i nie mógł przyrównywać do ,,tych lepszych’’. Obiecałam sobie, że zdobędę tę pracę. Wszystko lub nic, szacunek lub pogarda, życie lub śmierć. Tylko takie opcje miałam do wyboru.
- Powodzenia. Wiem jak bardzo zależy ci na tej pracy. Musisz postarać się na rozmowie kwalifikacyjnej.
No właśnie! Rozmowa! Jeszcze nie miałam tej pracy!
- Wiem, Kevin. Dziękuję za telefon. Poprawiłeś mi humor. A i oczywiście dam z siebie wszystko!
- Trzymam kciuki, Susi- usłyszałam na pożegnanie.
Szybko schowałam telefon do torebki. Raz jeszcze spojrzałam zza okno i zauważyłam napis na metalowej tabliczce: PARIS 250 KM. Od mojego wymarzonego miasta dzieliło mnie jeszcze kilka godzin drogi. Uśmiechnęłam się, zamknęłam oczy i niespodziewanie zasnęłam.


***
Obudziłam się dopiero, gdy dotarłam na miejsce. Oczy mnie bolały, a nogi zesztywniały. Z busa wyszłam ostatnia. Miałam problem, bo nie jest łatwo targać ze sobą dwie duże walizki i podróżną torbę. Spakowane w nich było wszystko. W moim rodzinnym domu nie zostawiłam po sobie nic. Tak naprawdę nawet nie powiedziałam, że wyjeżdżam. Napisałam za to maila, bo wiedziałam, że częściej zaglądają do skrzynki pocztowej niż do mojego pokoju. W dwóch zdaniach zawarłam sedno sprawy.
,,Dostałam dobrą propozycję pracy, więc wyjechałam do innego miasta. Zostanę tam. Susannah’’
Nie muszą wiedzieć, że myśląc o innym mieście miałam na myśli inny kraj. Nawet gdybym to napisała to nie miałoby znaczenia. Nie będą mnie szukać ani zapewne dzwonić. Mają mój numer, a nie dostałam nawet smsa, w którym życzyliby mi powodzenia. Cholerna rodzina!
Napięcie odeszłam od samochodu i ruszyłam w stronę pobliskiej kawiarenki. Nie jadłam nic przez całą podróż i teraz byłam głodna. Miałam ochotę na duże ciastko z kremem i cappuccino.
***
Prawdopodobnie wyglądałam komicznie z tym ogromnym bagażem i niewyspaną twarzą, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy i szłam przez uliczki zapchane ludźmi. Mijałam kolejne butiki, aż nagle zauważyłam upragniony kolor. Taksówka czekała jakby na mnie. Świeciła się na zielono, a więc była wolna. Szybko ruszyłam w jej stronę, bojąc się, że ktoś mnie uprzedzi. Niezgrabnie włożyłam walizki do bagażnika i usiadłam w samochodzie na jednym z tylnych siedzeń. Odetchnęłam z ulgą, gdy ruszyliśmy. Wiedziałam, że już niedługo będę w swoim królestwie.
- Pani pierwszy raz w Paryżu?- zapytał kierowca, gdy już dostał adres, na który powinien mnie zawieść.
- Tak i bardzo się z tego cieszę. To miasto jest przepełnione życiem!
Usłyszałam głośny śmiech, po którym na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech.
- Jeszcze będzie miała Pani go dosyć- powiedział rozbawiony.
Zastanawiałam się przez chwilę nad tymi słowami. Czy rzeczywiście będę żałowała?
- Nie, to nie mogła być prawda- powtarzałam sobie w głębi ducha, jednak miałam przeczucie, że kierowca wie o czym mówi.
A więc miałam to uznać za złą wróżbę? Może jako klątwę rzucaną na każdego nowego mieszkańca miasta? Jeszcze nie popadłam w paranoję. Nawet jeżeli większości ludzi się nie udało mieć swojego wymarzonego życia, to ze mną będzie inaczej. Potrzebuję tego, muszę coś w sobie zmienić. Przecież sobie obiecałam, że zrobię wszystko, aby nie żyć przeszłością.
***
Ruch w samym środku miasta był niesamowity. Siedząc w samochodzie otoczonym setkami ludzi i innych maszyn czułam się jak mrówka na polu. Zachwycałam się tą chwilą dopóki mogłam, a trochę ona trwała, bo kierowca nie mógł się wydostać z przepełnionej drogi przez 40 minut. Zastanawiałam się, czy takie widoki często widuje się w Paryżu, ale powstrzymałam się od zadania pytania. Chciałam sama sprawdzić jak wygląda życie w tym mieście.
- Jesteśmy na miejscu- wydukał wyraźnie zirytowany mężczyzna.- Nienawidzę tych korków!
Tą ostatnia kwestię powiedział chyba do siebie, bo nie oczekiwał mojej odpowiedzi ani żadnego potwierdzenia. Zajrzałam zza okno i zobaczyłam duży budynek, a raczej nie najnowszą kamienicę. Szarpnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi, cały czas wpatrując się w mój nowy dom. Usłyszałam dźwięk jaki wydał kierowca wyjmując moje walizki z bagażnika. Wiedziałam jak się czuł, przecież ja także musiałam się z nimi tułać, a nie były wcale lekkie. Postawiłabym nawet niezłą sumkę na zakład, że nawet najsilniejszy człowiek świata miałby z nimi kłopot, gdyby nie miały kółek. Walizki były stare i podziurawione, ale miałam do nich sentyment (tak jak do większości rzeczy), a poza tym mieściły wszystko co było mi potrzebne, a nawet więcej.
- Dalej musi sobie Pani poradzić sama- powiedział kierowca uprzejmie, ale słychać było, że mi współczuje.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i jeszcze przez chwilę patrzyłam na odjeżdżający samochód. Wzięłam głęboki oddech, bo to mnie zawsze uspokajało i złapałam za rączki walizek.

***
Dostałam klucz do mieszkania numer 201. Tak naprawdę to nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Tylko raz rozmawiałam z jedną z dziewczyn, które zamieszkują ten lokal, a dodatkowo była to rozmowa przez telefon. Moją rozmówczynią okazała się młoda kobieta i stara znajoma Kevina, dzięki któremu udało mi się znaleźć miejsce do spania. Byłam mu wdzięczna, gdy załatwił mi mieszkanie ze stosunkowo niedrogim czynszem. Stojąc przed drzwiami rozmyślałam o tym jakimi osobami okażą się moje współlokatorki. Nerwowo poprawiłam kosmyk włosów i włożyłam klucz do zamka. Nie zdążyłam jednak go przekręcić, bo drzwi otworzyły się od środka mieszkania, a w drzwiach stanęła wysoka piegowata dziewczyna z promiennym uśmiechem na twarzy. Moje oczy zrobiły się dwa razy większe, a usta rozchyliły tworząc literę ,,o’’. Milczałam aż do chwili, gdy nieznajoma wyciągnęła mój klucz z zamka.
- Chwila- wydukałam cicho i niepewnie.
- Coś się stało?- spytała niewinnie.
Zdziwiłam się otwartością kobiety stojącej przede mną, a zarazem… jej uprzejmością? Nie wiem dlaczego akurat to określenie przyszło mi do głowy, ale chyba było trafne.
- Wejdź proszę- wykonała ruch ręką w stronę domu.
Zrobiłam to i już po chwili znajdowałam się w niewielkim, lecz przytulnym saloniku. Na kremowych ścianach wisiały dziwne obrazy. Tak, dziwne to było idealne określenie. Pierwszy z nich znajdował się tuż nad moją głową po lewej stronie. Przedstawiał zwierzę, a w każdym razie tak zgadywałam. Postać ta bowiem miała głowę lwa, oczy węża, kły dzika, lecz jej tułów był dziwnie (tak, znowu to słowo) zamazany. Na początku miałam wrażenie, że jest to część człowieka, jednak po lekkim odchyleniu głowy w lewą stronę byłam prawie pewna, że to część pochodząca od niedźwiedzia polarnego. Zmrużyłam oczy postrzegając, że w zależności od kąta ułożenia oczu postać zmienia się. Zafascynowało mnie to tak bardzo, że nawet nie spostrzegłam, że poświęciłam temu obrazowi o wiele więcej czasu niż pozostałym, a wcale nie były one normalne, bądź codzienne. Dzieło wiszące po przeciwnej stronie pokoju przedstawiało lalkę z porcelany. Wyglądała na prawdziwą i od razu przypomniałam sobie o opowieściach mojej zmarłej babki.
- Lalki posiadają dusze i jeżeli źle się je potraktuje to ich zemsta będzie nieunikniona- powiadała.
Po jej gawędach przez długie miesiące bałam się spać sama. Bawiłam się tylko samochodami i misiami, bojąc się kar wymierzonych przez lalki. Oczywiście teraz już wiedziałam, że to były tylko wymysły starej kobiety, jednak ten obraz sprawił, że znów poczułam się dziewczynką z dwoma kucykami, drżącą na myśl o ciemności i samotności. Kolejnym cudem malarstwa okazał się portret starego mężczyzny. Uwydatnione zostały jego wszystkie wady i niedoskonałości, a mimika twarzy ukazywała jego charakter. Widoczne były bruzdy, krosty, wory pod oczami oraz liczne zmarszczki. Ledwie widoczne brwi i przerzedzające się włosy stały się siwe, a oczy nieobecne, lecz rozgniewane.
- Co o nich sądzisz?- spytała rudowłosa, wytrącając mnie z głębokiego zamyślenia.
- Są dziwne- odpowiedziałam bez namysłu.
Szybko przeanalizowałam te słowa i dodałam coś, aby złagodzić ich wieloznaczność.
- Dlatego właśnie są niezwykle ciekawe i wciągające.

***
Siedziałyśmy na kanapie w niewielkim saloniku. Na szklanym stoliku leżała herbata w czerwonym kubku oraz klucze do tego domu. Moje klucze, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Zacznę od przedstawienia się. Mam na imię Laure i to ze mną rozmawiałaś przez telefon. Tak jak mówiłam wcześniej mieszkanie jest niewielkie i oprócz mnie mieszka tutaj jeszcze jedna osoba, ale jeżeli Ci to nie przeszkadza to także możesz nazywać to miejsce drugim domem.
Mogłabym- pomyślałam.- Tylko, że właśnie odrzuciłam ten pierwszy, o ile w ogóle kiedykolwiek go miałam.
-To wszystko?- spytałam po dłuższej chwili ciszy, nieco zaskoczona i może odrobinę rozczarowana.
- A czego się spodziewałaś?- spytała z nadmierną uprzejmością.
- Eeee… sama nie wiem. Może wywiadu środowiskowego, telefonu do moich nauczycieli, znajomych… rodziców?- dodałam.
Tego akurat bym nie chciała. Laure spojrzała na mnie badawczo i zaśmiała się lekko i z wdziękiem.
- Ale ja już trochę o Tobie wiem, Susi. Nazywasz się Susannah, do tej pory mieszkałaś w Londynie. Ze względu na sytuację rodzinną wyjechałaś i chcesz zacząć życie od nowa. Dostałaś propozycję pracy i dlatego szukasz mieszkania.
Nie myliła się, trochę o mnie wiedziała.

***

- Masz rację, ale jaką masz pewność, że nie będę sprawiała kłopotów?- spytałam sama nie wiedząc dlaczego.
Laure wzięła do ręki czerwony kubek i upiła z niego łyk gorącego napoju.
- Sprawiasz wrażenie, jakbyś chciała za wszelką cenę przekonać mnie, że wcale nie jesteś osobą miłą, uprzejmą i dobrą na tyle, by dzielić ze mną to mieszkanie.
Moje usta rozchyliły się, szyja wyprostowała i już miałam zaprzeczyć, jednak nie mogłam przełknąć śliny. Głos jakby znikł, a szczęka nie chciała zostać opuszczona. Czułam, że zrobiłam kolejny błąd, który będzie kosztował mnie utratą tego domu.
- Nie martw się tak- uspokoiła rudowłosa i nieco odetchnęłam.
Ponownie na twarzy dziewczyny pojawił się pełen szczerości uśmiech. Jej ręka odłożyła kubek i sięgnęła po klucze. Wstała. Zrobiłam to samo.
- Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy- podała mi brzęczące metalowe wytrychy.
A więc nie miałam się czego bać. Dostałam klucze. Miałam mieszkanie, a moja współlokatorka okazała się wspaniałą osobą. Głośno odetchnęłam, ciągle wpatrując się w niewielkie drobiazgi spoczywające na mojej dłoni.
- Ja także, dziękuję- odpowiedziałam.
Po chwili ciszy Laure sięgnęła po jedną z walizek, które ciągle stały pod drzwiami.
- Zaprowadzę Cię do twojego pokoju.
Odwróciła się i ruszyła na przód. Także złapałam za walizkę i poszłam za nią. Z salonu przeszłyśmy do nieco większego przedpokoju. Na jego końcach znajdowały się troje drzwi. Rudowłosa pokazała ręką na te znajdujące się najbardziej po lewej stronie.
- To jest mój pokój.
Drzwi były ozdobione kolorowymi śladami rąk, trójwymiarowymi motylami, czerwonymi kwiatami zrobionymi z bibuły, brokatem oraz innymi materiałami, kształtami i kolorami. Całość nie wyglądała kiczowato. Miałam wrażenie, że jest to dzieło sztuki, którego nie potrafiłabym zrobić.
- Środkowy pokój zamieszkuje Sylvie, Twoja druga współlokatorka.
Na jej drzwiach wyklejone były wycinki z gazet dotyczące różnych tematów. Kilka słów zostało oznaczonych żółtym markerem, a przy kilku postawiony był wykrzyknik lub dopisany komentarz.
- Pokój znajdujący się po prawej stronie jest Twój- powiedziała patrząc mi w oczy.
Drzwi tego pomieszczenia były białe, bez żadnych naklejonych skrawków papieru ani nakreślonych kształtów.
- Możesz je ozdobić, jeżeli tylko zechcesz. Nasze przedstawiają kim jesteśmy lub czym się interesujemy. Już zanim wchodzimy wiemy do kogo i czego możemy się spodziewać w środku- rzekła z zadowoleniem, dumą i radością słyszalną w głosie.
Podeszłam do pokoju i złapałam za klamkę. Popchnęłam ją, a drzwi otworzyły się całkowicie. Ujrzałam całkiem duże pomieszczenie. Ściany okazały się niebieskie, z czego się ucieszyłam, gdyż był to jeden z moich ulubionych kolorów, jednak nic na nich nie wisiało. Łóżko znajdowało się w lewym rogu, a tuż nad nim duże okno. Po drugiej stronie były szafy oraz komoda i mały telewizor. Wszystko zostało wykonane z drewna i chociaż nie wyglądało na drogocenne to robiło wrażenie. Naprzeciwko okna, przy drzwiach stało wielkie biurko.
- Nie jest to wiele, ale mam nadzieję, że wystarczy. Pokój możesz urządzić jak zechcesz. Teraz na chwilę Cię opuszczę, więc możesz się rozpakować. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała to pytaj, pomogę.
Po tych słowach opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Wzięłam oddech i podeszłam do okna. Złapałam za klamkę i przekręciłam ją. Szarpnęłam wystarczająco mocno, abym teraz podziwiała widok za oknem.
- Nie jest to wiele?- powtórzyłam słowa Laure z niedowierzaniem.- A więc jednak nie wiesz o mnie wszystkiego. Dla mnie to o wiele więcej niż bym prosiła.