Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Wrzucam fragmencik. Miejcie tylko dla mnie wyrozumiałość.
Rozdział 1
Eris siedział na wilgotnej posadzce. Gdzieś w oddali krople deszczu uderzały o marmur. Było zimno, a odzienie Erisa składało się ze spodni zrobionych ze starych szmat i cienkiego kubraczka. Ciemność wdzierała się przez okno. Księżyc opatulił się grubą warstwą chmur przez co był niedostrzegalny.
Eris Cyperas znajdował się w lochu. W zimnej i wilgotnej dziurze gdzieś na północny. Siedział w więźniu za przewinienie mroczne i tajemnicze - został oskarżony o czary co w Norwegii było karane powieszeniem. Er przyznał się do tego mimo, iż swoje zdolności wykorzystywał do celów dobrych. Teraz, jednak liczyło się jedno… Musiał się stąd wydostać i to za wszelką cenę. Właśnie zastanawiał się co ma zrobić, gdy drzwi do lochu zaskrzypiały. Wyłonił się z nich wysoki mężczyzna. Jego twarz spowita była mroczną zasłoną . Przemówił ochrypłym głosem:
- Eris, chłopcze. Coś ty nawyprawiał?
Chłopak ożywił się. Czyż to jego mistrz Toben? Ale skąd?
- Mistrzu? – zapytał ostrożnie.
- Tak – odpowiedział mężczyzna, jednocześnie szperając coś we swym płaszczu.
Er był oniemiały. Jego mistrz, który mieszkał na drugim końcu kraju przybył by go stąd wydostać. Jego, chłystka w porównaniu z tym mężczyzną.
- Ta maść obluzuje węzły – rzekł Mistrz, smarując węzły tajemniczą substancją. – Teraz, jednak poczekasz. Wyjdę stąd a ty o północy wyślizgniesz się z lochu. Mam nadzieję, że pamiętasz zaklęcie wywarzające?
- Oczywiście mistrzu.
Toben opuścił pomieszczenie zostawiając po sobie ciszę. Ciszę przygnębiającą.
Eris na nic nie zwracał uwagi. Cieszył się, iż po dwóch tygodniach wydostanie się z tej nory.
***
Około północy Er wydostał się z uwięzi. Podszedł do stalowych drzwi. Pogładził je pieszczotliwie. Złożył dłonie w tajemniczy znak.
- Akerus, Lenthe, Mydhia, Amadeus… - szeptał zaklęcie. Powtórzył je kilkakrotnie. Fala dźwięku przeszyła lochy. Drzwi puściły z zawiasów upadając na ziemię z hukiem. W oddali rozległ się dźwięk wyciągania miecza z pochwy.
Eris uśmiechnął się demonicznie.
- Synthia, Ereben, Nuthis!
Czas zwolnił. Każdy człowiek w pobliżu siedemdziesięciu stóp stracił świadomość. Ogarnęła ich pustka i ciemność. Był to czar oszałamiający.
Eris biegł co sił w nogach. Oddech stawał się coraz cięższy. Uczucie duszności narastało z każdym krokiem, każdym oddechem. Biegł tak od ponad kwadransa przez zaciemniony korytarz. Na starych porośniętych mchem ścianach co parę kroków paliła się pochodnia. Ogień nie był zadawalający, lecz oświetlał drogę. Kruczoczarne włosy Erisa szybowały swobodnie w powietrzu. W jego błękitnych oczach czaił się triumf zwycięstwa. Promieniał szczęściem.
- Dziękuję ci Dobry Boże – szeptał.
Nareszcie pojawiły się drewniane drzwi. Dość skromne. Eris chwycił za klamkę i otworzył je z impetem. Wydostał się na zewnątrz. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Loch w, którym spędził dwa tygodnie swego życia miał miejsce z dala od miasta. Okolicę porastały drzewa, zapach sosen roznosił się wszędzie.
W oddali między drzewami płonął ogień. Er pragnął ogrzać się. Nieważne, że ktoś tam jest ogień przyniesie ukojenie dla jego odmarzłych stóp. Szedł ostrożnie. Stawiał kroki wymijająco. Blask ognia zbliżał się z każdym krokiem. Gdy od płomienia dzieliło go zaledwie paręnaście stóp uśmiech zawitał na jego pobladłej twarzy. Na kłodzie siedział Toben popijając sobie i podśpiewując pod nosem. Tak jego mistrz nie potrafił wytrzymać bez trunku nawet kilka minut. Jednak nie przeszkadzało to mu ani jego uczniowi. Eris wyszedł zza krzaków.
Toben spojrzał na niego. Schował flaszeczkę do grubego skórzanego płaszcza. Jego mina była poważna. Rysy wyraźne. Toben to wysoki i potężny czterdziestolatek o włosach kasztanowych i oczach zielonych jak kłosy trawy na polach Trondheim . Jego mina była sroga.
- Dobrze, że już jesteś. Musimy wyruszać – oznajmił.
Przez następne kilka tygodni podróżowali. Cel swej podróży objęli Oslo.
Wędrówka przedłużała się niemiłosiernie ze względu na Tobena. Ów starzec zbyt dużo wypijał przez co jego stan nakazywał na długie odpoczynki. Gdy zdrowie starca ulegało poprawie wyruszali natychmiast.
Pewnego zimowego wieczora, Eris zdecydował się na coś czego nie zrobiłby nigdy. Pocieszała go myśl, że robi to dla jego dobra. Gdy Toben spał smacznie bez odzienia (robił to dość często), Eris ostrożnie wyjął z kieszeni jego płaszcza niewielką piersiówkę. Całą zawartość wylał do pobliskiego strumienia.
Gdy mistrz obudził się pośpiesznie zaczął szukać swego trunku. Jego twarz była blada.
- Eeeee… Czy nie widziałeś mojej piersiówki, Erisie? – zapytał zakłopotany.
- Tak widziałem. Wylałem całą zawartość do strumienia a piersiówkę wyrzuciłem w zarośla – oznajmił Eris. Ton jego głosu emanował dumą i szczęściem.
Starzec wymierzył silny cios w policzek młodzieńca. Ten upadł na ziemię. Zbladł. Jego oczy zalały łzy, a na policzku promieniał siniak.
- Nie bij mnie starcze! – wykrzyczał. – To dla twojego dobra.
Toben stracił panowanie nad sobą.
- Fryden! – wykrzyczał.
- Fryden! – powtórzył Eris, nie wiedząc co robi.
Dwa zaklęcia zetknęły się z sobą. Obaj magowie nie ustępowali. Rozgorzała walka. Dwa płomienie walczyły ze sobą. Jednak Eris wiedział, że nie ma szans. Zaraz Toben zmiecie go z powierzchni Ziemi.
- Nie jesteś już moim uczniem! – wykrzyczał Toben, wzmacniając zaklęcia do tego poziomu iż las zajął się ogniem. Popadali w pułapkę. Eris nie zamierzał ginąć. Przerwał zaklęcie i uskoczył na bok tak aby czarodziejski ogień go nie dosięgnął. Toben ryknął. Ruszał za Erisem ciskając w niego ładunkami elektrycznymi. Eris co chwila wznosił osłony energetyczne, które chroniły go wystarczająco. Las kończył się powoli. Wybiegli na polanę, którą pokrywał dywan kwiecia. Świerszcze, które jeszcze przed chwilą grały swój koncert wieczorny umilkły. Słyszeć się dało świst zaklęć.
- Eridoor – wykrzyknął Er.
U jego dłoni pojawił się stalowy kostur zakończony świecącym rubinem. Była to jego broń. Broń wzmacniająca zaklęcia kilkakrotnie.
- Akerus, Lenthe, Mydhia, Amadeus ! – wykrzyknął.
Fala dźwięku przeszyła polanę. Toben upadł na ziemię wydając słowa przekleństwa. Eris biegł przed siebie do czasu aż ujrzał bramy Oslo. Kostur rozpłynął się powietrze. Er wycieńczony udał się do pobliskiej gospody.
Otworzył drzwi z impetem. Ciżba zwróciła na niego uwagę. Rozległ się szept. Za barem stała piękna dzierlatka. Eris podszedł do pękatej beczułki i przekręcił kurek. Złocisty płyn wypłynął ze środka. Kufel zapełnił się piwem.
Er przysiadł przy pobliskim stoliku. Wychylił spory łyk piwa. Oblizał wargi. Przepadał za piwem, jednak nie do tego stopnia co Toben. Ach właśnie co teraz z nim będzie. I ten szept gdy przyszedł. Czy to znaczy, że jego rysopis dotarł aż tutaj? Nie to niemożliwe. Po niespełna godzinie Eris podszedł do bramanki
- Czy macie wolne pokoje? – zapytał, jednocześnie poprawiając swą fryzurę.
Rozpalony rumieniec oblał twarz dziewki.
- Tak, panie – odpowiedziała skrępowana.
- Żadne panie – powiedział Er. – Eris jestem i tyle.
Tego wieczora już nie pamiętał więcej. Jak za mgłą widział, ostatnie wydarzenia. Piwo było zbyt mocne
Podły gość z tego Erisa, w dodatku bezinteresownie podły, bo nawet łyka z flaszeczki nie wypił. Eris to także imię greckiej bogini, dlatego ciężko było mi się na początku przestawić, a potem... standard: zaklęcia, różdżki, ucieczki, podróże....
Trochę takie no standardowe począwszy od tytułu, co do Eris zgadzam się, jedna z moich ulubionych mitologicznych postaci więc dziwnie było się przestawić