ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacielezioła na chrypę?Powieść Victorii Gische - "Lucyfer. Moja historia"Pomocy w znalezieniu bibliografiiprawosławne mądrości o duchowościMetalowa płytka w przedramieniu po złamaniuMuzykodrama w terapii zaburzeń mowyMoja MAŁA wielka KOLEKCJA ...waĹźność AboKomisja lekarska KatowiceWywiad zorganizowany - Opole
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

Na razie rozdział I, jak komuś się spodoba to zamieszczę drugi

Rozdział I

W domu Jones'ów rozległo się dość ciche pukanie do drzwi. Już Julia Jones miała zamiar otworzyć istocie ludzkiej, kiedy usłyszała krzyk swojej córki:
-Mamo, to na pewno Rachel! Ja jej chcę otworzyć!
I pędem młoda, 14 – letnia Sylvia zbiegła ze schodów, by przywitać, jak się nastolatce zdawało – Rachel Russo.
Kiedy drzwi się otworzyły, do mieszkania wparował młody mężczyzna z wężem boa na rękach.
-Dzień dobry – uśmiechnął się. - czy chcielibyście państwo zakupić boa dusiciela? Nie jest groźny, zjada czasem kotki, ale oprócz tego jest boa – aniołkiem.
-Ładne mi państwo – mruknęła Sylvia, zniesmaczona z powodu jakiegoś głupiego mężczyzny ze śmiertelnie groźnym "boa – aniołkiem" -nie, dziękujemy, ale nie mamy ochoty, aby zeżarł nas ten wąż z jakiejś puszczy amazońskiej.
-Ależ z jakiej Amazońskiej Puszczy! Wąż boa pochodzi z...
Nie zdążył dokończyć, ponieważ mama nastolatki wyrzuciła mężczyznę za drzwi razem z wężem boa, który zaciskał mu się wokół szyji.
-Co za ludź... - przewróciła oczami Sylvia.
-Kochanie, nie mówi się ludź, tylko człowiek – upomniała Julia swe dziecko. - jesteś już w szkole średniej w 9 klasie, powinnaś to wiedzieć!
-Ja... - westchnęła dziewczyna i poczłapała się na górę, do swojego pokoju.
Mama nieszczęsnej nastolatki udała się do kuchni żeby przygotować skrzydełka w coli, w końcu była już 14:00!
Tymczasem Sylvia leżała na łóżku i pogrążyła się w myślach. Jak to mówią "myślała o niebieskich migdałach".
-Nie rozumiem, dlaczego Jack podwala się do Ericki, przecież ja jestem od niej lepsza! Może, gdybym ubierała się bardziej arogancko... - myślała dziewczyna. Ale zadzwonił jej telefon.
-Halo? - powiedziała. - aa, cześć Rachel! No pewnie, że możesz wpaść! Ej, widziałaś tą nową galerię, co ją otworzyli w zeszłym tygodniu? Bla, bla, bla...
Po pięciu minutach przyjaciółka odpowiedziała:
-Stoję pod drzwiami.
A Sylvia gwałtownie zerwała się z łóżka i przerwała rozmowę, aby powitać towarzyszkę.
Nie minęła minuta, gdy przyjaciółki leżały na łóżku przeglądając czasopismo o gwiazdach, śmiejąc się przy tym niemiłosiernie.
-No – zaśmiała się Rachel – ale Shina to naprawdę przesadziła barwiąc swojego psa w kolory wschodzącego słońca!
-To jeszcze nic – Millo zafudnował swojemu pitbull'owi operację plastyczną! - przebiła przyjaciółkę Sylvia.
-A wiesz, że podobno ten sklep zoologiczny "FriendPet" co go otworzyli w zeszłym miesiącu, zakupił szczeniaka z hodowli Doberman'ów Rimmel "A touch of heaven "?
-Taak? - zdziwiła się Sylvia. - to super!
-Hej, a może sprawdzimy, czy to prawda? - zaproponowała Rachel.
-Wiesz... - zaczęła przyjaciółka niepewnie i zeszła powoli na parter. A towarzyszka za nią. Wtem Sylvia podbiegła do wieszaka i wzięła z niego polara. Jej ostatnia rzecz przed wyjściem z domu to były słowa: kto ostatni we "FriendPet" ten wyciera wymiociny z hodowli "A touch of heaven "! - zawołała dziewczyna i z uśmiechem opuściła dom. Rachel – razem z nią, ale nadal była w tyle.




Już Julia Jones miała zamiar otworzyć istocie ludzkiej, kiedy usłyszała krzyk swojej córki:
.



14:00!
.


przebiła przyjaciółkę Sylvia.
.

Przebić to można balon

Było już późno jak na takie spotkania, grubo po 20, jednak tak został umówiony. Szedł więc powoli alejką, ze zwiniętymi kiściami papieru, rozmyślając. Strach przed ośmieszeniem własnej osoby mieszał się z dumą. W końcu NewWriter to nie byle kto i gdyby nie rozliczne znajomości Maxa Broda, starego przyjaciela, Franz nie mógłby nawet marzyć o takim spotkaniu. Jednak radość, powoli przytłaczana natrętnymi obawami, stawała się udręką. Co się stanie jeśli wątek religijny zostanie uznany za zbyt prowokatorski? Co jeśli postacie zbyt sztuczne, pozbawione magii oddziaływania? Chyba tylko zakończenie ominął ten obieg myśli, wszak Franz żadnego jeszcze dla swojej powieści nie miał, a i wiele rozdziałów było w rozsypce. Godzina marszu została pożarta przez to nerwowe rozkojarzenie i oto stał przed drzwiami wydawnictwa. Zapukał lekko trzy razy. Drzwi otworzyły się z łoskotem, a za nimi pojawił się starszy mężczyzna słusznej postury ubrany w elegancki frak.
- Och! To pewnie młody Franek! Wchodź jak najszybciej, już i tak jestem spóźniony, ale wykaraskałem trochę czasu dla młodych i zobaczyczymy czy zdolnych. - odsunął się, żeby zrobić miejsce Franzowi.
Nie zdążył nawet ściągnąć zimowej kurtki, gdy popychany grubymi dłońmi znalazł się przy biurku NewWritera obłożonego tonami papieru.
- Sam widzisz jaki tu mamy zapieprz! Każdy chce wydawać, a pisać porządnie nie ma komu. Ale Maksiu dobrze o Tobie mówił, pokazuj szybko co tam masz. - kończąc wyrywał już kartki osłupiałemu młodzikowi.
- To ja może zostawię to tutaj i przyjdę gdy pan skończy, Max mi powie, na pewno.
- Ależ nie ma takiej potrzeby! Żyję tym, mogę Ci wskazać w sekundę czy wartyś czegoś, czy do gnoju. - zaśmiał się rubasznie jakby opowiadał sprośne żarty o swojej żonie.
Nie minęła chwila a NewWriter wertował już stosik papieru kreśląc po nim nerwowo długopisem. Wydawało się, że wszystkie najgorsze obawy Franza spełniły się. Twarz starca wróżyła coraz gorzej konwersacji, która miała się wkrótce rozpocząć.
- Nienienie... Braki w stylu, dziwaczności, to nigdy nie przejdzie. - zaczął, oddając pokreślane kartki autorowi.
-Ale jakie braki na przykład?
- No na przykład brak nazwiska głównej postaci! Młody jesteś to nie wiesz, ale pomyśl. Czy wyobrażasz sobie, że główny bohater książki jest zapisywany inicjałem "K."? Absurd! Podaj mi chociaż jeden tytuł, w którym się spotkałeś z czymś takim! Chyba, że same gazety czytasz i kroniki policyjne, to rozumiem. Musisz więcej książek ogarnąć chłopcze żeby się za to brać. A to początek nieścisłości.
- Więc to są te braki? - Franz był wyraźnie skonsternowany.
- Dam następną, bo widzę, żeś cymbał. Powtórzenia! Na 12 stronie w jednym zdaniu używasz parę razy wyrazu śniadanie, a 136! Koszmar! Kończysz na tym swoim inicjale "K." i zaczynasz następne zdanie od "K.". Już żem myślał, że powariowałeś i wprowadziłeś jakąś następną postać "K. K.". Ale to nie koniec!
- Ja przepraszam, nie wiedziałem, że to takie... - zaczął, ale nie zdążył dokonczyć.
- Najważniejsze! Już teraz ważne, a pomyśl za 50 lat. Te sztaby uczonych polonistów, na nic się im nie przyda taka karykatura powieści. Z czego będą uczyć młodych ludzi jak pisać i czytać poprawnie literaturę?
- Czytać poprawnie literaturę?
- Tak, tak, to idzie w parze. Trzeba wyuczyć wszystkich gdzie są błędy, tak żeby jeden mógł pisać dobrze, a drugi czytać i żeby się reflektowali w takich detalach nawzajem. A Ty? Przeszkadzałbyś tylko, przykro mi.
- No cóż... Do widzenia. - Franz zwinął pod pachę swoje niedokończone rozdziały i wybiegł w mrok.
Na dworze było bardziej chłodno niż się spodziewał. Widocznie nie zauważał tego gdy szedł na spotkanie, ale teraz mróz wydawał się piątym żywiołem. W połowie drogi ledwie mógł zacisnąć palce w pięść. Na szczęście w parku zauważył poblask ognia dobywający się z kosza na śmieci, podpalonego niewątpliwie przez jakąś istotę ludzką. Podszedł bliżej licząc na gest solidarności, ze strony bezdomnego, jak się później okazało. Gdy wystawił dłonie nad ogień, ten zaczął wygasać. Niewiele myśląc wrzucił "Proces" do kosza karmiąc się ciepłem.