ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacieleopowiadanie dla pieprzniętych m... .Badania Krwi i Moczu27.04.2014 Białystok - SzczytnoUP 26 maja SŁUPSK ?;)) kto tez maDo wszystkich ktĂłrzy mieli Multi marz lub kwiec, KatowiceTRENINGI TSF W KRAKOWIE -ZMIANY TSFKat. D i odrazu NKto czeka na WZ w Katowicach ??TANI WYPOCZYNEK NA CYPRZE OD KWIETNIA 160 EURO ZA 9 DNIrzecz o miłości
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

Emm, więc tak, no właśnie, tak sobie wyszło, że to ja pierwsza coś tu machnę i wystawię na pożarcie (o co proszę ślicznie).

"Pieprz to". Ewentualnie "Pieprz się", jeszcze nie jestem do końca przekonana. Taka młodzieżówka chyba, licealiści w internacie, trochę pasji (piłka nożna), trochę miłości, bo jakby inaczej, trochę takich momentów, kiedy wydaje się, że już wszystko, co mogło się posypać, się posypało.
Rozdział ostatni (albo przed ostatni, albo przed przed ostatni...), słowem wprowadzenia: Anka - główna bohaterka - stwierdziła "Jednak to pieprzę!" i nie dokończyła liceum w tej dziwnej szkole z tym dziwnym internatem, wróciła do domu, na Podbeskidzie i klasę maturalną odbębnia w zwykłym, normalnym, średniej klasy ogólniaku, gdzie ściera się z pewną dziewką o zapędach satanistycznych i udowadnia światu, że jednak nie jest taką straszną suką, jak twierdzi wspomniana dziewka.
Jeszcze dodam, że narratorką nie jest jedynie ona, pojawia się kilku głównych bohaterów, staram się różnicować styl i patrzeć pod różnymi, czasem diametralnie, kątami. I o ten styl głównie mi chodzi - ciężki? potocyzmy denerwują? naiwny? głupiutki?

Moja ściana bywa niesamowicie interesująca.
Jej stonowana, królewska czerwień przyciąga i hipnotyzuje, skutecznie odrywając od obowiązków i zadań wszelakich, posiadających niemożliwy do zniesienia status „teraz, zaraz, natychmiast, jak się nie nauczysz, to jesteś, kurwa, trup”, a beżowy ślad bezwzględnej zbrodni poczynionej bez jakichkolwiek skrupułów na nieproszonym gościu w postaci gigantycznej ćmy, pobudza wyobraźnię i zmusza do refleksji. Nad życiem, to jasne. Moim własnym. I to mnie chyba przeraża najbardziej, bo zupełnie nie wiem, jak je przeżyć, żeby obyło się bez strat moralnych i ofiar w ludziach. Przecież jak ja dorwę tę całą niedoszłą gwiazdę rocka, tę lafiryndę nieruchaną, to jej głowę urwę za te bzdury, które na mój temat bezczelnie rozpuszcza. I wydam jeszcze specjalne oświadczenie, że nie żałuję wcale! A potem dam się skuć w te ładne, srebrne łańcuszki, przejadę się radiowozem, o czym zawsze skrycie marzyłam, w mamrze nauczę się w karty grać, tatuaż sobie zrobię, z włosami nie będzie problemu, bo się ich pozbędę w końcu. Schudnę. A jak mi mamcia będzie sucharki wysyłać, to je opylę za szluga. Fajsko będzie.
Zanim zaczęłam się zastanawiać, czy paseczki mnie przypadkiem nie pogrubiają tu i ówdzie, z dołu dobiegł mnie marysiny ryk, żebym na dół zlazła natychmiast, gościa mam. Spojrzałam machinalnie na zegarek. Dwudziesta druga dwadzieścia dwa. Nigdy nie byłam specjalnie przesądna, ale jakoś tak wpadło mi do głowy niechcący, że pewnie ktoś o mnie myśli tęskno i czule i zaraz wyobraziłam sobie, że to Tomek stoi wytrwale pod moimi drzwiami na mrozie minus trzydzieści, dzielnie wytrzymuje nachalne spojrzenie tego trzynastoletniego potwora i układa sobie w głowie litanię, którą mi wygłosi, co by mnie troszkę udobruchać. No, skoro mój przyszły-niedoszły mąż, tudzież partner studniówkowy pofatygował się aż tutaj do mnie rozklekotanym, nocnym autobusem, to chyba wypadałoby chociaż się pokazać, zademonstrować niedostępność i efektownie zatrząsnąć mu drzwi przed fałszywym nosem?
- No idę już – fuknęłam walecznie w stronę przedpokoju, skąd dobiegał kolejny ryk Marysi.
- Ale się zdziwisz – oznajmiła mi, wycofując się chyłkiem z pola rażenia i uśmiechając tajemniczo.
Pewnie, że się zdziwię. Tomeczek na pewno wymyślił coś ekstra, zawsze miał gest. Nie jakieś tam róże czy czekoladki. CAŁY KOSZYK RÓŻ, który potem stoi i więdnie, więdnie i śmierdzi. A tysiąc razy mu powtarzałam, że nie lubię kwiatków.
Wychyliłam ostrożnie łeb zza przymkniętych drzwi. Swoją drogą to dziwne, że Marysia go tu trzymała na mrozie, a nie zaprosiła do środka. Zawsze byli w świetnej komitywie. Ona mi też na urodziny i imieniny i wszelkie inne okazje przynosi roślinki, podwędzone sprytnie z ogródka sąsiadów.
- Cześć Anka.
Ożeszkurwajapierdolękurwamać.
Te oczy i te włosy i ten uśmiech trochę niemrawy i to „Cześć Anka” tak od niechcenia rzucone na pewno, na sto dwadzieścia procent, na milion procent, z całą zasraną pewnością nie należały do Tomeczka.
- Daniel?
Uśmiechnął się niepewnie i kiwnął głową. No Daniel. Zamrugałam oczami raz, drugi, potem trzeci. A on dalej stał na moim progu, wysoki, wyprostowany, z torbą niedbale zarzuconą na ramię, rozpiętą kurtką i rozsznurowanym adidasem. Stał na MOIM progu, potem wszedł do MOJEJ kuchni, usiadł na MOIM krześle przy MOIM stole, a już kilka minut potem obejmował dłońmi MÓJ kubek z MOJĄ herbatą, którą powoli upijał drobnymi łyczkami. Zawsze tak pił herbatę. Delektował się, rozkoszował, smakował…
Nie, chwila. Chyba wypadałoby coś powiedzieć. Otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam. Przecież to on zjawia się u mnie niespodziewanie w ś r o d k u n o c y, mówi „Cześć Anka”, bezczelnie pozwala, żebym go wpuściła do domu i ugościła cytrusowym liptonem, po czym gapi się na mnie tymi swoimi ciemnymi, wielkimi ślepiami spod tej czarnej, niedbale potarganej grzywy i nie odzywa się słowem! Zero kultury. Zero!
- Przepraszam – powiedział w końcu, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku. – Przepraszam… że tak bez zapowiedzi. I bez słowa. Po takim czasie milczenia.
No co ty, kurwa, nie powiesz.
- Jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić.
- A co, wszystkim innym pokazałeś już środkowy palec? - Odsunęłam z impetem krzesło i usiadłam naprzeciwko niego, prowokująco gapiąc mu się prosto w twarz. Niech sobie nie myśli, że mnie tutaj weźmie na słodkie oczka i mdłe przepraszam!
- To oni pokazali mi środkowy palec.
Odwrócił głowę w stronę okna, za którym gałęzie starego dębu kołysały się melancholijnie w rytm grudniowego wiatru i przygryzł dolną wargę.
Coś mnie chwyciło w środku klatki piersiowej. Zignorowałam.
- Słuchaj no, mój panie! Pomiatałeś mną, rzucałeś mną o ściany i wycierałeś mną podłogę, kiedy wyjeżdżałam, nawet słówkiem się nie odezwałeś, kiedy wróciłam, żeby być przy tobie, po prostu być, rękę podać, wesprzeć jakoś, to kazałeś mi spierdalać! „Pieprz się, Anka, ja cię tu nie potrzebuję, nikim dla mnie jesteś, rozumiesz?” Zrozumiałam, kurwa! Zrozumiałam, bo powiedziałeś to jasno i wyraźnie, bez mrugnięcia okiem mi drzwi pokazałeś! I ty teraz przyjeżdżasz tutaj, stajesz przede mną i mówisz, że tylko ja ci zostałam?! Pojebało cię do reszty!
Odetchnęłam głęboko. Okej, spokój, Anka, spokój, wybuchłaś, ale to nic, on zaraz się stąd pozbiera, zniknie z twojego życia raz na zawsze, a ty się zajmiesz w spokoju naprostowywaniem Tomeczka i wywlekaniem flaków z tej suki bezczelnej…
Nie odpowiedział nic. Nie najeżył się. Nie otarł z policzka mojej śliny, którą go niechcący obryzgałam w dzikim uniesieniu. Zamiast tego ukrył twarz w dłoniach i westchnął. A potem…
- Daniel? – zapytałam cichutko, podchodząc i kładąc rękę na jego ramieniu. Podniósł łeb i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi, czarnymi, niesamowicie smutnymi oczami. I w tych oczach miał łzy.
Rzucił jakimś wyświechtanym frazesem gdzieś w przestrzeń obok mojego ucha, a już sekundę potem wtulał głowę w moje włosy. Pachniał jak zwykle Calvinem Kleinem i niebieskimi marlboro. I był tak oszałamiająco ciepły i to ciepło elektryzowało mnie całą, kiedy udowadniałam mu, że jednak jestem, że przecież to nieważne, te lata patrzenia wilkiem i przeklinania w duchu, że stoimy teraz w tej mojej małej kuchni wśród zapachu suszonego rumianku i owocowej herbaty i że możemy tak stać do skończenia świata, bo przecież obiecaliśmy sobie kiedyś, że bez względu na wszystko będzie właśnie do skończenia świata. I o całą sekundę dłużej. dnia Czw 15:00, 08 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz


Szyk wyrazów od czasu do czasu mnie irytował, bo nie wiedziałam, czy w końcu mam do czynienia z bohaterką zwykłą dziewczyną z czasów współczesnych, czy dawniejszych jakichś. Poza tym z tą ćmą to trochę skomplikowane zdanie, musiałam zwolnić tępo czytania. I wstęp - taki sobie średni - nie pasuje mi do reszty (od "- Daniel?") która była zupełnie w porządku. Trochę za mało było czuć tę agresję w wybuchu Anki, za bardzo to było mimo wszystko składne i logiczne jak na wkurzoną osobę, która nie ma czasu na zastanowienie. Ale poza tym mi się podobało i chętnie bym przeczytała więcej.

[…] zadań wszelakich, posiadających niemożliwy do zniesienia status […]
[…] Tomek stoi wytrwale pod moimi drzwiami na mrozie minus trzydzieści, dzielnie wytrzymuje nachalne spojrzenie tego trzynastoletniego potwora […]
No, skoro mój przyszły-niedoszły mąż, tudzież partner studniówkowy pofatygował się aż tutaj […]
[…] chyba wypadałoby chociaż się pokazać, zademonstrować niedostępność i efektownie zatrząsnąć mu drzwi przed fałszywym nosem?
Zawsze byli w świetnej komitywie.
Te oczy i te włosy i ten uśmiech trochę niemrawy i to „Cześć Anka” tak od niechcenia rzucone na pewno […]
A on dalej stał na moim progu, wysoki, wyprostowany, z torbą niedbale zarzuconą na ramię, rozpiętą kurtką i rozsznurowanym adidasem. Stał na MOIM progu, potem wszedł do MOJEJ kuchni, usiadł na MOIM krześle przy MOIM stole, a już kilka minut potem obejmował dłońmi MÓJ kubek z MOJĄ herbatą, którą powoli upijał drobnymi łyczkami. Zawsze tak pił herbatę. Delektował się, rozkoszował, smakował…
Nie, chwila. Chyba wypadałoby coś powiedzieć. Otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam. Przecież to on zjawia się u mnie niespodziewanie w ś r o d k u n o c y, mówi „Cześć Anka”, bezczelnie pozwala, żebym go wpuściła do domu i ugościła cytrusowym liptonem, po czym gapi się na mnie tymi swoimi ciemnymi, wielkimi ślepiami spod tej czarnej, niedbale potarganej grzywy i nie odzywa się słowem! Zero kultury. Zero!

Niech sobie nie myśli, że mnie tutaj weźmie na słodkie oczka i mdłe przepraszam!
[…] kiedy wróciłam, żeby być przy tobie, po prostu być, rękę podać, wesprzeć jakoś, to kazałeś mi spierdalać! „Pieprz się, Anka, ja cię tu nie potrzebuję, nikim dla mnie jesteś, rozumiesz?” Zrozumiałam, kurwa!
[…] ugościła cytrusowym liptonem […]. Pachniał jak zwykle Calvinem Kleinem i niebieskimi marlboro.
[…] I był tak oszałamiająco ciepły i to ciepło elektryzowało mnie całą, kiedy udowadniałam mu, że jednak jestem, że przecież to nieważne […]
Przed „i to ciepło” przecinek – albo myślnik czy pauza.

…fabuła może nie trafia do mnie, acz trudno fragment pod względem fabuły określić, hm. Podoba mi się to, że działasz na wszystkie zmysły (węch – „Pachniał jak zwykle Calvinem Kleinem”, smak – „ugościła cytrusowym liptonem” itd.) i to, że pomimo długich zdań (chociażby drugie) można się nie pogubić. Tekst jest wulgarny, ale wulgarność aż tak nie przeszkadza; jest znakiem rozpoznawczym bohaterki. Bohaterowie są wykreowani, choć w dłuższym tekście pewnie lepiej by to było widać. Są tu błędy, ale nieznaczne; raczej to typowe czepianie się, prawdę mówiąc. Cóż, nie należy to może do fragmentów, które wspominać będę za x miesięcy, ale, jak wspomniałam na początku, masz charakterystyczny styl. I potencjał, właśnie w tym swoim stylu.
A mnie ta wulgarność przeszkadza. Przesadzona może nieco. Stało się to ostatnio popularne, że teksty muszą zawierać krztynę wulgarności, ale... stykając się już z nią w rzeczywistości, wolałabym uniknąć jej w tekstach.


A ja stykając się w literaturze, unikam w rzeczywistości, bo mnie strasznie mierzi.
Mnie za bardzo nie przeszkadza, szczególnie jeśli bohater pochodzi z takiego środowiska, dla którego tego typu język nie jest niczym nadzwyczajnym. Rzecz jasna ograniczałabym, bo ten sam efekt można uzyskać na wiele innych sposobów, które są przy okazji mniej rażące (polecam pod tym kątem przestudiować np. Requiem dla snu).
Co do samego stylu, to jednak czuć w nim, że nie jest dopracowany. W przeciwieństwie do Dagi nie widzę w nim niczego specjalnie charakterystycznego, co by ten test jakoś specjalnie od innych odróżniało, czy co by zapadało w pamięć. Ja z niego (tekstu) zapamiętałam
- opis ściany (nie przypadł mi do gustu - brzmi trochę sztucznie, jest wydumany jakby ten fragment miał mieć na siłę jakiś metafizyczny przekaz)
- to, że bohaterka ma coś do jakiejś innej
- że się gdzieś wybiera, a potem przychodzi jeden chłopak zamiast drugiego (tu podobał mi się fragment o kwiatach, barwny i emocjonalny)
- całą resztę całkiem nieźle - pewnie dlatego, że były tam emocje, które ułatwiły zapamiętanie treści
Końcówka była ładna z tymi zapachami, chociaż "moi rodzice nie żyją" wydało mi się sztampowe.

No, to uzupełniłam, co miałam do powiedzenia (zapewniam, że z całą życzliwością)
Tak jakoś sądzę, że osobiście - za jakiś czas - zupełnie nie będę w stanie powiedzieć, o czym było to opowiadanie, bo, jak napisałam, fabuła do mnie nie trafia. Ale styl będę pamiętać - nie treść, a formę właśnie. Kayowy styl z tego, co zapamiętałam, właśnie charakteryzował się wulgarnością - tudzież bohaterami, którzy wulgarnością się posługiwali. A i podejrzewam, Kay, że kiedyś sama stwierdzisz, że należałoby to ograniczyć.

(Co do końcówki, tak nawiasem mówiąc: "I o jeden dzień dłużej" - i aż mi się Pan Owsiak przypomniał, i zbliżający się WOŚP, i fantastyczny Woodstock, heh).
Odkąd zagłębiłam się we współczesną literaturę amerykańską wulgaryzmy po mnie spływają i nawet nie uznaję tego zbytnio za element stylu. Dla mnie ten styl zbytnio się nie wyróżnia. Trochę tak, ale bez przesady. Fabuła też jakoś specjalnie ciekawa nie jest, ale to inna bajka, poza tym to część większej całości, więc wolałabym poznać tę całość, zanim zacznę się wypowiadać.

(i nawet butów nie zdejmuje, gdy wchodzi, cham jakiś!)
A i podejrzewam, Kay, że kiedyś sama stwierdzisz, że należałoby to ograniczyć.
"moi rodzice nie żyją" wydało mi się sztampowe.
Właśnie! Też o tym pomyślałam przy pisaniu, ale z racji późnej pory nie byłam w stanie wymyślić nic innego (przez godzinę myślałam nad czasownikiem od "rozkoszując się" i wyszło mi, że to na pewno będzie "rozkoszykował"). Ostatnio wpadłam jednak na to, że wywalę po prostu jakąkolwiek kwestię Dana w tym momencie, niech sobie po prostu popłacze.

Dziękuję ślicznie za opinie. Przemyślę to jeszcze, poprawię, machnę drugą wersją i zacznę w końcu pisać początek (w sumie to zaczęłam jakoś w sierpniu, tyle że 2009...). Traktuję ostatnio pisanie jako niezłą terapię, a takie głupiutkie cudeńka to jedyne, co jestem w stanie z siebie wykrzesać (human mnie zniszczył), także pewnie podzielę się owocami.
Powodzenia w takim razie!
Podoba mi się kayowy styl. Jest, że się tak wyrażę, nie owijający w bawełnę. :)
I mi też bardzo spodobał się, niekiedy niby jest się częścią różnych środowisk, ale nie zawsze tak dobrze się je czuje, żeby z byle wulgarności uczynić taką swobodę bycia sobą, nietłumienia emocji, szczerości, bezpośredniości, jak najbardziej jestem za i na tak. Kay niby opisuje zwykłe rzeczy, ale jednak ciekawie to robi, żywiołowo i ten niewybredny język jednak z gracją się porusza w tym fragmencie. Daleko idące przeciwieństwo sztywności i nienaturalności miałam okazję właśnie zobaczyć, tylko pozazdrościć tej umiejętności, bo trafia i gdy się czyta wszystko brzmi tak ludzko. Widać, że bohaterowie nie przeklinają, bo chcą być modni, młodzieżowi, że po prostu potrafią w ten sposób dobrze wyrazić siebie.
Super się czyta. Wulgaryzmy nie są aż tak straszne. Eee w pewnych momentach uśmiałam się :) tylko nie wiem czy to ma być do śmiechu ale fragment mnie rozbawił chyba lepiej niż miałby zanudzić? Spoko mi się bardzo podoba.