Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Dream comes true.
Przerażony spotkaniem mającym zacząć się za dwadzieścia minut, Marek siedział w samochodzie, przygryzając nerwowo dolną wargę. Tik ów został mu jeszcze z czasów dzieciństwa, gdy nierozumiany przez kolegów z podstawówki, był obiektem kpin i prześladowań, ze strony mniej utalentowanych kolegów.
Ponownie zerknął na wydarte z gazety ogłoszenie.
„Jesteś osobą kreatywną? Pisarzem z dorobkiem odrzucanym przez każde wydawnictwo? Posiadasz mega-wyobraźnię ale nie wiesz jak ją wykorzystać? D.C.T. pomoże Tobie spożytkować tkwiący w Tobie potencjał, oferując pracę w zgranym zespole...”
Marek był kreatywny. Marek posiadał super-mega-wyobraźnię. Marek nie znalazł wydawcy chętnego wydać jego kilkunastu opowiadań zebranych w jeden tomik. Ta praca była jego ostatnią deską ratunku. Zarobione za granicą pieniądze odeszły w zapomnienie. Potrzebował tej pracy tak, jak potrzebował jedzenia, wody i powietrza.
Spojrzał na zegarek. Wziął leżącą na siedzeniu pasażera teczkę. Świadom iż za kilkanaście minut odbędzie najważniejszą rozmowę w sprawie pracy, na jaką przyszło mu się wstawić od dłuższego czasu, zamknął drzwi wysłużonego golfa i spokojnym krokiem wszedł do starej kamienicy przy ulicy Świadomości 4.
D.C.T miało biuro na pierwszym piętrze i każdy krok dla Marka był udręką. Myśli kłębiły się w jego głowie niczym burzowe chmury, strzelając piorunami pesymizmu. Co się z nim stanie jeśli nie dostanie tej pracy? Czy znów będzie musiał wyjechać za granicę? A może przyjdzie mu pracować jako kasjer w markecie i zamieszkać z rodzicami?
Stanął przed dwuskrzydłowymi drzwiami czując, jak kołaczące w piersi serce chce wyskoczyć z ciała i uciec gdzie pieprz rośnie. Zaśmiał się nerwowo i zaczął w myślach odtwarzać ulubioną piosenkę. Ta czynność zawsze go uspakajała.
Nacisnął klamkę, wszedł do środka i zamarł z przerażenia. Zapomniał zapukać. Wszedł jak do chlewu. Jak takie zachowanie mogło o nim świadczyć? Ze nie ma szacunku dla firmy, dla ludzi w niej zatrudnionych. Teraz ma przerąbane. Siedząca za dużym biurkiem sekretarka z pewnością wspomni o tym przełożonemu i Marka CV wyląduje w koszu.
-Dzień dobry, nazywam się Wierzbicki, Marek. Jestem umówiony na rozmowę w sprawie pracy.
Ładna szatynka oderwała wzrok od monitora i dłuższą chwilę mierzyła go wzrokiem.
-Dzień dobry. Tak, przypominam sobie, jest pan umówiony na dziesiątą trzydzieści. Proszę usiąść zaraz powiadomię prezesa że pan przybył.
Ładnie, pomyślał Marek siadając w niskim fotelu. Spotkanie z prezesem. Z pewnością dam plamę. Nie zrozumiem jakiegoś pytania i odpadnę w przedbiegach. Z drugiej strony, to tylko praca. Ale praca której potrzebuję, zawył w myślach.
Sekretarka zniknęła za brązowymi drzwiami, a Marek rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc przestać, choć na chwilę, myśleć negatywnie.
Na ścianie przy której stało biurko dziewczyny namalowano niebieskimi literami logo firmy. d.C.t. Zastanawiał się od czego jest ten skrót? Ogłoszenie nie wiele mówiło o działalności firmy, a i wieczorne szukanie informacji w internecie nie dało za wiele informacji. Wiedział jedynie, że firma istnieje od czterech lat, powstała w Stanach Zjednoczonych. Jej założycielem był nie jaki Jack S. Man. Pisarz, redaktor naczelny poczytnego miesięcznika literackiego i przez chwilę kongresmen stanu Wisconsin.
O firmie wiedząc praktycznie nic, przekonany o nieuchronnej porażce, Marek zaczął panikować. A był do tego skłonny. W dzieciństwie stwierdzono u niego skłonności do stanów depresyjnych i nerwicy. Psycholog dziecięcy potwierdziła, że Marek posiada wspaniałą wyobraźnię co odbija się na pracy mózgu, który w sekundę stwarza setki scenariuszy danej sytuacji, od najmroczniejszych po najcudowniejsze.
Sekretarka wyszła z gabinetu podeszła do Marka.
-Prezes ma wolną chwilę i przyjmie pana teraz.
-Dziękuję- odrzekł wstając z fotela i ruszając w stronę drzwi, przed którymi przystanął na chwile by wziąć głęboki oddech. Uspokoiwszy się nieco, wkroczył do środka.
Spodziewał się ogromnego biura wypełnionego antykami, obrazami, regałami pełnymi książek. Zamiast tego ujrzał niewielki pokoik pomalowany na biało, w którym naprzeciw wejścia ustawiono małe biurko, dwa tanie fotele i plastykowy kosz na śmieci. Po prawej stronie stała metalowa szafka na akta, taka z wysuwanymi szufladkami, zupełnie jak z amerykańskich filmów. Za biurkiem, do połowy schowany za starodawnym monitorem, siedział starszy mężczyzna. W dopasowanym garniturze czarnego koloru, z włosami zaczesanymi do tyłu i wąskim wąsikiem, prezes wyglądał niczym Clarke Gable w filmie „przeminęło z wiatrem”.
-Dzień dobry, nazywam się Wierzbicki. Jestem...
-Dzień dobry, wiem kim pan jest, miło mi pana poznać. James Man. Prezes, założyciel i jedyny właściciel D.C.T. Proszę usiąść. Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu spartański wystrój mojego biura?
Marek oniemiał. Sam właściciel firmy będzie przeprowadzał z nim rozmowę kwalifikacyjną. Taka sytuacja mogła mieć miejsce tylko w filmach rodem z Hollywood, a nie w polskiej, szarej rzeczywistości.
-Ja... nie... nie przeszkadza mi to.
-Wydaje się pan zdenerwowany. Napije się pan herbaty?
-Nie, dziękuję. Z nerwów nie byłbym w stanie jej przełknąć.
Co ja mówię, zganił siebie w myślach Marek. Rozmowa nawet się nie zaczęła a ja już pokazuję mu, że jestem kłębkiem nerwów. No pięknie. Równie dobrze, mógłbym podziękować już teraz i wyjść.
-Niech się pan nie denerwuje, nie będzie tak strasznie. Mogę chociaż zaproponować panu szklankę wody?
-Poproszę.
James podniósł słuchawkę i poprosił, zapewne sekretarkę, by przyniosła kubek z wodą. Ta po chwili postawiła przed Markiem pełne plastykowe naczynie i cichutko wyszła z biura.
-Dobrze, miejmy to już z głowy. Sam również nie przepadam za takimi rozmowami, bo każdy kandydat stara się pokazać z jak najlepszej strony, a prawda i tak wychodzi w trakcie pracy. Jest pan pisarzem. Wydał pan coś?
-Tak. Dwa moje opowiadania ukazały się w fanzinie fantasy. Mało nakładowym, ale zyskały przychylne recenzje czytelników. Mam też własną stronę internetową na której umieściłem fragmenty kilku moich prac.
-Wspaniale. Ale nie oczekuje od moich przyszłych pracowników sukcesów wydawniczych. Oczekuję natomiast wyobraźni, wyobraźni i jeszcze raz wyobraźni. Niech mi pan odpowie na pytanie. Czy czekając na tę rozmowę, w pańskim umyśle pojawiały się dziesiątki myśli?
Marek zastanowił się. Faktycznie tak było.
-Tak. Większość z nich była pesymistyczna...
-Doskonale. Czy pomysły czerpie pan z otaczającej nas rzeczywistości?
-Tak.
-Doskonale. Spisuje je pan od razu?
-Tak.
-Wspaniale. Czy wie pan, czym zajmuje się D.C.T?
-Eee... szukałem informacji na temat pańskiej firmy w internecie, ale nie znalazłem niczego, co mogłoby mi coś powiedzieć o działalności D.C.T.
James uśmiechnął się tajemniczo.
-Doskonale. Mimo to, zechciał pan poświęcić czas i zjawić się na tym spotkaniu. Dobrze.
Doskonale? Dobrze? A sądziłem, że odpadnę już po „dzień dobry” pomyślał Marek, czując się pewniej niż na początku rozmowy.
-Wyjaśnię pokrótce, czym będzie się pan zajmował w mojej firmie.
Marek oniemiał. Forma ostatniego zdania wypowiedzianego przez Jamesa dobitnie świadczyła, że Marek dostanie tę pracę. Nagle całe zdenerwowanie uleciało niczym stado spłoszonych ptaków, a fala ulgi i spokoju porwała Marka w błogi niebyt.
-Będzie pan pracował w domu, spisując swoje pomysły dotyczące fabuły, sytuacji. To co pan napisze, wyśle pan do firmy e mailem. Tą samą drogą otrzyma pan wytyczne tego, o czym ma pan pisać. Zaznaczam, że nie mają to być opowiadania, czy dłuższe formy pisarskie. Zależy nam na pańskich pomysłach i tylko pomysłach. Żadnych dialogów, chyba, że otrzyma pan takowe zlecenie. Jeśli któryś z pomysłów będzie wymagał korekty, zostanie pan o tym powiadomiony telefonicznie. Same pomysły nie mogą być dłuższe niż dwa, trzy akapity. Łącznie sto, sto pięćdziesiąt słów. Chce pan usłyszeć o wynagrodzeniu?
Marek pokiwał głową.
-Miesięczne wynagrodzenie to tysiąc dwieście dolarów plus premia za naprawdę oryginalne pomysły. Mam nadzieję, że nie jest pan pisarzem trzymającym się tylko jednego gatunku i potrafi stworzyć sytuacje romantyczne, makabryczne, trzymające w napięciu, komediowe?
-Potrafię.
-Doskonale. Ewa, moja sekretarka przygotuje umowę. Proszę by zjawił się pan jutro o, jedenastej, odbierze pan stworzony na potrzeby D.C.T edytor tekstów. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dobrze układać.
-Dziękuje panu. Szczerze, nie spodziewałem się że tak szybko zostanę przyjęty do pracy.
-Firma potrzebuje osób kreatywnych, takich jak pan. Nasze produkty muszą być najlepsze, a pan je nam stworzy. Jestem tego pewien.
-Nie zawiodę pana. Mam jeszcze pytanie. Czym konkretnie zajmuje się pańska firma.
James roześmiał się głośno.
-D.C.T to skrót od Dream Comes True. Zna pan angielski, więc już pan może się domyślać, co stanowi nasz główny i jedyny produkt.
-Marzenia?- spytał niepewnie Marek.
-I to nie byle jakie marzenia, panie Wierzbicki. Marzenia senne. Jakiem James Sand Man, od zawsze obdarowywałem ludzi snami. To moja praca i kocham ją.
Mirosław Kulasiński (wiosna 2011)
Szczerze przyznam, że nie chciało mi się tego czytać. Ostatnio mam alergię na opowiadania. Ale dotrwałam do końca i... nie żałuję. Podoba mi się.
Bardzo przyjemnie się czyta, choć przyznam, że zachęciła mnie do tego dopiero ostatnia kwestia dialogowa.
Z zastrzeżeń: porównania do dokonań amerykańskiego kina są za bardzo nagromadzone w jednym miejscu. W ramach jednego akapitu i dwóch kwestii dialogowych mamy porównanie:
- metalowej szafki do tej z amerykańskich filmów;
- prezesa do aktora występującego w amerykańskim filmie "Przeminęło z wiatrem";
- rozmowy kwalifikacyjnej z prezesem do sytuacji w filmach rodem z Hollywood.