ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacieleóżnice w cenach piór hero 616Historia piór Stanisława HelleraForum Kącik Złamanych Piórwymazywacz do piórUlotki...przelozenie testow TWO TSFNauka kontaktĂłw10.11.2013Czym skutkuje nie odebranie skierowania na badania? Pomocy!!Długość spotkania Warszawa / Ĺťytnia 39
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

Uprzedzam, że to będzie recenzja, ale nie-recenzja. Raczej historia. Historia mojej własnoręcznej profanacji zacnego przedmiotu. Ale do rzeczy.

Był piękny słoneczny poranek, kiedy Wacław... A nie, to inna bajka. W każdym razie też był piękny poranek, tylko siąpiło od czasu do czasu. Czyli była idealna pogoda na spacer po Kole.
Dla niewtajemniczonych: Koło to takie osiedle w Warszawie, na Woli i przylegające do Bemowa. Kojarzone przez niektórych (przeze mnie też) z cotygodniowym bazarem rupieci, gdzie w promocji za połowę miesięcznej pensji można nabyć przedwojenny czajnik elektryczny, tudzież parę kalesonów samego cesarza Napoleona I (pamiątka spod Smoleńska!).
Co mnie tam zagnało? Nie miałem pojęcia. Podobnie jak nie miałem tydzień wcześniej, ani dwa tygodnie... Pół roku wcześniej też nie. Być może szukałem pióra wiecznego, bo te 60 czy 80 sztuk zalegających w domu po szufladach już się wypisało. A może po prostu nie miałem nic lepszego do roboty?
Pióra nie znalazłem. Aby nie wracać do domu z pustymi rękami (tudzież rękoma), nabyłem na odchodnym pudełko. Pudełko było poobijane, drewniane i ozdobione jakimś odblaskowym chińskim malowidłem. Na spodzie miało napis "Made in Japan". Czyli że niepolskie. Rozeschnięte toto było i przemoczone zarazem, a i brudne srodze. Bez kluczyka, z popsutym zameczkiem. Ale przynajmniej tanie.
Po powrocie do domu, tradycyjnie rzuciłem pudełko na stertę "rzeczy wyszperanych na Kole, niebędących piórami" i znalazłem sobie jakąś alternatywną metodę zabijania czasu.
Mijały tygodnie, miesiące, w sumie tak z półtora kwartału. Pudełko sobie leżało, co jakiś czas szturchane. Jeśli to prawda, że przedmioty mają duszę, to ta jedna dusza upomni się kiedyś o sprawiedliwość. W ramach szturchania bowiem zadawałem mu najprzeraźliwsze tortury.
Na początku, za radą sprzedawcy, spróbowałem potraktować zabrudzenia spirytusem. Szybko zaniechałem tej praktyki, widząc, że wraz z zabrudzeniami mięknie także warstwa lakieru. Cóż, skoro specyfik ten służył kiedyś zmiękczaniu całego narodu, to nie dziwota, że i azjatyckiemu mazidłu podołał. Dla odmiany, spróbowałem delikatnego podtapiania przy użyciu wilgotnej szmatki. W końcu pudełko stało się bardziej pomalowane, niż brudne.
Kolejnym krokiem była ingerencja w sam malunek. Ponieważ czas, deszcz, słońce i niewłaściwe przechowywanie (na płachcie brezentu pod gołym niebem) zrobiły swoje, malowidło zaczęło pakować walizki i wynosić się poza zajmowane lokum. Inaczej mówiąc - odłaziło wraz z podkładem.
Postanowiłem zadziałać subtelnie. Najpierw potraktowałem odpryski bejcą w kolorze zbliżonym do oryginalnego tła. Następnie, w przypływie fantazji, zalałem kolejno każdą ściankę warstwą lakieru akrylowego, pilnując, aby substancja wypełniła rozwarstwienia. Obrazek stracił nieco na przestrzenności (wspominałem już, że było to najprawdopodobniej ręcznie wykonane maki-e?), ale stracił także ochotę do przemieszczania się. I bardzo dobrze.
Należy pamiętać, że wszystkie opisane czynności następowały stopniowo, w nieregularnych odstępach czasu, bez zachowania chronologii, którą wprowadziłem jedynie na potrzeby narracji. Równolegle bowiem rozmontowałem zameczek, dokupiłem na Olimpii i spiłowałem mosiężny kluczyk, a przy innej bytności na Kole dokupiłem kluczynkę w kolorze "żółtym błyszczącym", celem jej doklejenia na przedniej ściance. Co też uczyniłem.
Ostatnim etapem było położenie wałkiem cienkiej, półmatowej warstwy lakieru. W ten sposób zamaskowałem częściowo rozmiary swojej zbrodni, albowiem część miejsc potraktowanych bejcą przestała się odróżniać od otoczenia.

Tym oto sposobem zyskałem niewolnika, posiadającego zdolność zachowywania przedmiotów poza zasięgiem przeciętnego wścibstwa. Aczkolwiek wścibstwo nieprzeciętne zwyczajnie wyłamałoby zamek, aby dostać się do zawartości.
Umieściłem wewnątrz drewniany stelaż wyklejony pianką i z przymocowaną gumką, własnej roboty. A że szkatułka orientalna, taką też dobrałem do niej zawartość.

W wersji polskiej udział wzięli:

- Pilot Plamiący,
- Platynowa Kieszeń (przypomina mi Entomologię Motylkowską),
- Pilot Na Diecie (78 gramów),
- As Przestworzy (aka Elitarny Pilot),
- Pilot Bez Czapki,
- Dochodowy Marynarz,
- Pilot Kooperant,
- Wysoki Marynarz (1911 metrów !!!),
- Orzechowy Raban - autentyczny Kitajec z Tajwanu.



No to, zdaje się, mamy nową, świecką tradycję na PWF.
Gawędowe recenzje pisane sercem i od serca.
Tym razem jest to nie tyle opowieść szkatułkowa, co o szkatułce...
Piękna zaiste i jakoś tak wzruszająca dla starego bywalca Koła, Olimpijki i okolic
Żal jedynie, że moje poziom moich zdolności manualnych pozwala w zasadzie tylko czytać o takich heroicznych czynach...
No to teraz fotki poproszę.
Dokonałem wizualizacji
A tak swoją drogą ciekawi mnie jeden detal. Mianowicie, nie tylko na tym przykładzie, ale na niektórych piórach - to starsze modele, rozumiem? - na korpusie mamy naklejki z jakimiś tam informacjami o piórze, czy to w postaci nazw producenta, grubości stalówki czy czego tam jeszcze.

To naklejka, tak? Jak dla mnie, gwałci mój zmysł estetyczny i szpeci pióro. Czemu ją trzymacie?


Kolekcjonersko - bezcenne!


Akurat w tym przypadku dwie z trzech naklejko/przywieszek znajdują się na piórach jak najbardziej współczesnych. Przywieszkę z klipsa można zwyczajnie zdjąć (i założyć), a naklejka z 78G zniknie, kiedy przyjdzie kolej na dłuższe popisanie tym piórem (chyba że je wcześniej odsprzedam/wymienię na inne). Szczególnie ciekawa jest ta na Platinum - ma wytłoczoną cenę (w jenach !!! ).
Gwałt. Dobre słowo. Pasuje do tonu mojego tekstu. Będę musiał wykorzystać następnym razem...
Alveryn,
Świetny tekst - uwielbiam takie opowieści.
Gratuluję i niecierpliwie czekam na dalsze historie.
Pozdrawiam