Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Siedziała w salonie ubrana w sztywne kanty plisowanej spódnicy. Spódnica była rozłożona równomiernie na jej kolanach. Teresa wiedziała, że spódnica nie może przechylić się zanadto ani w lewą, ani w prawą stronę. W ten sposób zakłóciłaby ład rodzinnego kosmosu. Teraz zadaniem Teresy było siedzieć i być tymi plisami, być podwiniętymi mankietami bluzki z żorżety, wpasować się w lukę powietrza zostawioną jej przez innych w salonie.
Wiedziała, że ten dzień będzie daleki od idealnego, kiedy tylko wujek Zbyszek wypełnił swoją rozłożystą postacią framugę drzwi. Z zewnątrz doleciał zapach mrozu zmieszany z wonią szynki, którą wujek uwielbiał. Czerwony z zimna i sarkający nos wujka torował sobie drogę przez przedpokój. Zmieniła się atmosfera, natężenie powietrza było inne niż wcześniej. A teraz wuj królował w fotelu, objął nad nim panowanie i nie zanosiło się na to, aby prędko sobie poszedł.
Ciotka Władka zachłannie kroiła kotleta, na jej szyi odznaczały się kępki włosów. Pierścionki wbijały się w jej serdelkowate palce. Między jednym a drugim kęsem zgadzała się entuzjastycznie ze stryjenką Bronią: „Tak, to prawda, że dróg teraz prawie w ogóle nie sypią”.
W kącie salonu siedzieli pogrążeni w rozmowie stryj Alojzy i kuzyn Waldek. Waldek opisywał swoimi kanciastymi ruchami, jak najlepiej układać na sobie cegły. Ustawił płasko dłoń, która miała symbolizować cegłę, i położył na niej drugą, również płasko rozłożoną dłoń.
Na kanapie zachwycano się bobaskiem, który teraz nie chciał jeść kaszki lądującej mu cały czas na śliniaczku.
Do Teresy przysiadł się młodszy kuzyn Romek, aby zabawić ją rozmową. Pytał, ile jeszcze lat studiów jej zostało, czy myśli już nad przyszłą pracą i czy materiał, z którego zrobiony jest dywan, to filc.
Teresa czuła, że rajstopy nieznośnie oblepiają jej nogi, a ich pasek wrzyna się jej w brzuch. Czerwone lakierki uciskały pięty. Wtedy przypomniała sobie tamten letni dzień wiele lat temu, gdy miała może jakieś 10 lat. Na dworze słońce już zachodziło, malując karmazynową zorzą niebo nad czubkami drzew. Na polanie oddzielającej domy od lasu bawiła się grupka dzieci, wśród nich Teresa. Dzieci grały w berka. Teresa czuła wiatr we włosach i miała dziwną świadomość, że skarbiec dnia jest wciąż otwarty, że jeszcze wszystko może się zdarzyć. Las był jeszcze niezbadany, krył w sobie dziesiątki zakamarków, w których można było się schować i czekać… na coś, na cokolwiek. Polana wtedy wciąż jeszcze górowała nad nimi swym rozmiarem i stanowiła pole rozlicznych możliwości. Teresa wiedziała, że kiedy mama zawoła ją na kolację, ona z niecierpliwością oczekiwać będzie poranka.
– Czym karmisz żółwie?
Teresa podskoczyła zaskoczona. To kuzyn Romek zadał jej pytanie.
– Yyyyy … proszę?
– Czym karmisz żółwie?
Z powrotem rozłożyła na kolanach spódnicę, która nieco się przekrzywiła.
Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam slowo "żorżeta", po za tym cóż.. świetnie jak zawsze
Lubię takie teksty.