Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Szanowni Państwo, Chciałbym pozdrowić wszystkich forumowiczów:) zdecydowałem się opublikować tutaj pierwszy fragment pisanej powieści. Chciałbym wiedzieć, czy pisząc w ten sposób idę w dobrym kierunku. Bardzo proszę o opinie.
Gdy wybudzał się ze snu, jego ciemnobrązowe, kręcone włosy były potargane przez
przerażone dłonie opętane mrocznymi postaciami z koszmarów, które go obudziły.
Wymachiwał nocą rękami, by przegonić zjawy atakujące go niczym gromada nietoperzy
spłoszonych przez światło. Uniósł powoli powieki, odsłaniając szaroniebieskie oczy. Leżał
bez ruchu w półmroku i zastanawiał się, czy to, co go spotkało, było prawdziwe, czy to tylko
część okropnych snów. Uznał, że nie zdoła się o tym przekonać dopóki nie wstanie z łóżka.
Podniósł się, pomagając sobie ramieniem, zsunął nogi, które zwisały bezwładnie nad
podłogą. Poczuł się niepewnie. Dopiero, gdy uświadomił sobie, że nie znajduje się w pokoju
dzielonym z młodszym bratem i nie siedzi na swoim rozsuwanym łóżku, jego wzrok się
wyostrzył. Dostrzegł białą pościel, pod którą spał tej nocy. Piżama w kropki, jaką miał na
sobie, okrywała go całego poza głową i stopami. Przetarł oczy i próbował się rozejrzeć. Starał
się dostrzec jakieś szczegóły, coś, co mogłoby uspokoić jego nadszarpnięte nerwy. Ciemność
była sporą przeszkodą, lecz słabe światło, które wpadało przez okno rozpraszało nieco mrok i
pozwoliło mu rozpoznać niektóre przedmioty. Po swojej prawej stronie zauważył prostokątny
kształt, jakby szafkę. Zsunął się z łóżka, dotknął nagimi stopami zimnej posadzki i aż
skrzywił się od nieprzyjemnego chłodu. Zakręciło mu się w głowie i niemal runął na podłogę.
Przytrzymał się opuszczonej barierki szpitalnego łóżka i powoli odzyskiwał równowagę. Był
jakby pijany, ale nie wyczuwał w swym oddechu nieprzyjemnego zapachu alkoholu. Poczuł
ostry, rozrywający ból w lewym nadgarstku, który był starannie opatrzony.
- Czyżbym był w szpitalu? – zapytał sam siebie, gdy pod wpływem instynktu i ciekawości
rozglądał się, by po kilku sekundach potwierdzić swoje przypuszczenia.
Przed sobą zobaczył rząd łóżek. Cztery od strony okna. Odwrócił się. Pięć od strony
drzwi. Na drugim końcu sali znajdował się kolejny rząd dziewięciu łóżek. Zawrócił wzrokiem
do drzwi, pod którymi do środka uparcie wdzierało się sztuczne światło. Zdecydował, że nie
będzie na razie sprawdzał, co jest po ich drugiej stronie. Spojrzał w kierunku okna
znajdującego się nieco wyżej niż łóżka. Z zewnątrz wpadało przez nie niewiele światła,
którego źródłem była lampa przytwierdzona do ściany budynku z czerwonej cegły. W
prawdzie jego wzrok był jeszcze nieco otępiały, ale zaskoczyło go to, że nie dostrzegł żadnej
aparatury, nawet stojaka z kroplówką, przy żadnym z łóżek. Poczuł narastający niepokój,
jakby wyczuwał podświadomie czyjąś obecność.
Podszedł do szafki obok swojego łóżka i stuknął delikatnie pięścią w blaszany blat.
Skrzypienie, jakie wydały podrdzewiałe spawy, przeraziło go jeszcze bardziej niż zaniki
pamięci. Rozejrzał się, by sprawdzić, czy przy pozostałych łóżkach również stoją szafki, lecz
było zbyt wcześnie, by mieć pewność, czy kształty w ciemnościach są tym, co widzi.
Ponownie skierował swą uwagę ku szafce. Zastanawiał się, czy znajduje się w niej jakaś
niespodzianka, czy też może jest pusta? Brakowało w niej górnej szuflady. Ktoś musiał ją
wyrwać, bo jedno z kółeczek tkwiło w szynie, po której przesuwało się szufladę. Niewielkie
drzwiczki pozostały na swoim miejscu. Ostrożnie pociągnął do siebie żelazną gałkę. Poczuł
ulgę, gdy zawiasy nie wydały tego samego dźwięku, co blat. Ze środka wyciągnął tekturowe
pudełko i postawił je na swoim łóżku. Spojrzał na nie i zobaczył przyklejoną kartkę z
napisem, którego nie był wstanie odczytać. Podszedł więc do okna. Skupił wzrok na dużych,
drukowanych literach i przeczytał:
ALEX KILBURN
- To ja – pomyślał, po czym rozdarł pudło i wyciągnął z niego skórzane, czarne lakierki, które
ustawił na parapecie, notatnik tego samego koloru, czarne spodnie i plastikowy rulon długości
trzydziestu cm. Zaczął od notatnika. Szybko przewracał kartki. Znalazł zapisaną stronę,
jednak nie mógł nic odczytać przy tak słabym oświetleniu. Począł więc otwierać rulon, z
którego wyjął niewielką latarkę. Z dna rulonu dobiegał brzdęk. Przechylił okrągły przedmiot i
po chwili w jego dłoni znalazł się pęk kluczy. Pomyślał o drzwiach, lecz coś mu mówiło, że
tam nie będą mu potrzebne.
Zapomniał o bolącym nadgarstku i włączył latarkę. Gdy skierował promień w głąb
sali, jasne światło pokazało mu to, czego nie potrafił dostrzec w ciemności. Naprzeciw jego
łóżka leżała szuflada, która była nie tak dawno elementem szafki. Obok niej znajdowały się
różne przedmioty. Chciał je pozbierać, ale coś odwróciło jego uwagę.
Gdy mijał powoli pozostałe łóżka, zauważył kątem oka nieznaczny ruch po swojej
lewej stronie. Przeszył go dreszcz i natychmiast skierował światło latarki w tamtym kierunku.
Na łóżku posłaniu najbliżej okna dostrzegł coś przykrytego białym prześcieradłem. Podszedł
bliżej, a ciekawość kazała mu odsłonić nakrycie. Włosy zjeżyły mu się na głowie. Zatkał usta
dłonią, by nie krzyknąć i odwrócił na chwilę wzrok. Mimo strachu musiał spojrzeć ponownie,
by upewnić się, że nie zwariował. Szeroko otwarte oczy, które ujrzał, tępo patrzyły w
ciemność, a usta rozszerzone do granic wytrzymałości nie wydawały żadnego dźwięku.
Ukazywały jedynie ciemność. Alex pochylił się mimo przerażenia, jakie go ogarnęło, by
sprawdzić, czy ten człowiek oddycha. Usłyszał niewyraźny szmer. Nie dobiegał on z gardła
starego, nieprzytomnego, ogarniętego płytkim snem człowieka, ale jakby ze środka jego
głowy. Wytężył słuch najbardziej jak potrafił i usłyszał niewyraźne „Pomóssszzz Miiiii”.
Zakrył natychmiast twarz mężczyzny, by wymazać ze świadomości to, co się stało, zanim
uwierzy swym oczom.
Podszedł do miejsca, w którym widział szufladę. Przedmiotami, które dojrzał spod
okna okazały się być: komplet skarpetek, paczka slipek, bluzka z krótkim rękawem
zapakowana w folię i pasek skórzany. To dla mnie, myślał Alex i wrzucił wszystko na łóżko.
Rozpakował paczki, nałożył slipki, potem spodnie, skarpetki i bluzkę. Wszystko idealnie na
niego pasowało i czuł się w tym bardzo komfortowo. Wrócił po buty i notatnik. Zabrał też
klucze, a rulon i podarte pudełko kopnął gdzieś w kąt. Klucze wsunął do kieszeni spodni i
zapiął zamek.
Usiadł na łóżku, położył notatnik na kolanach i włożył latarkę do ust. Dopiero teraz
dostrzegł dziwaczne znaki na gładkiej skórzanej okładce. Nie potrafił w żaden sposób
rozpoznać tego pisma. Znał różnice miedzy chińskim, japońskim, koreańskim, tajskim,
arabskim, ale to, co widział, musiało być bardzo stare, a trójkątne znaki nie zostały napisane,
lecz wypalone. Otworzył notatnik, a papier, którego dotykał wydawał się być tak słaby, że
przerwałby go, gdyby tylko przesunął palcem po jego powierzchni. Był cienki tak, że gdy
wsunął dłoń pod kartkę, widział dokładnie jej rysy. Aż zdziwiło go to, że po takim delikatnym
papierze można coś pisać. Pierwsza strona była pusta, lecz na kolejnej widniał napis:
STRZEŻ SIĘ MILCZĄCYCH
A poniżej dłuższy tekst:
„Wyjdź z budynku jak najszybciej. Staraj się unikać ludzi. Dostań się na dworzec
kolejowy i wsiądź do pociągu do Warszawy. Bilet ukryłam między stronami notatnika. Strzeż
go pilnie. Dostałeś klucze. Jednym z nich otworzysz skrytkę numer osiem, którą znajdziesz na
dworcu centralnym. W skrytce będzie koperta i telefon, z którego zadzwonisz pod wskazany
numer. Pospiesz się. Nie ma czasu”.
Zszokowany, opanowany niemal paniczną ciekawością, pochłaniał łapczywie zdania,
ucząc się ich prawie na pamięć. Niespodziewanie przerwał namiętne czytanie. Podświadomie
poczuł silną potrzebę spełnienia tych żądań. Jak zahipnotyzowany zamknął notatnik i nie
otwierał go do czasu aż wsiadł do pociągu. Ukrył go za paskiem spodni. Po chwili jakby
oprzytomniał i wrócił do rzeczywistości. Gdzie ja jestem? – pytał sam siebie – Co to są za
ludzie?
Niepewność i strach ponownie go opanowały. Zapomniał na chwilę o zadaniu, jakie
zleciła mu tajemnicza nieznajoma. Wiedział, że musi zrobić to, o co go prosiła, a wręcz
wymusiła na nim siłą słów. Nie pamiętał, żeby przedtem jakakolwiek wiadomość tak bardzo
zagnieździły się w jego sercu, stwarzając tak silną potrzebę, jaką czuje tonący próbując
wydostać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Mimo to nie czuł niepokoju na myśl
o nich. Chwilę potem nagle znikły z jego pamięci.
Pozostały mu dwa zmartwienia. Nie potrafił sobie przypomnieć kilku poprzednich dni
i bał się tych okropnie wyglądających starców, którzy kryli się pod prześcieradłami.
Oczywistym było to, że tylko kobieta, która zapisała niecałą stronę w notatniku, może coś
wiedzieć.
Było jeszcze coś, co pozornie nie sprawiało problemu – szmery i jakby słowa, które
słyszał w głowie. Głosy nasilały się, gdy zbliżał się do drzwi. Dobiegały zewsząd i
Alex uznał, że lepiej będzie traktować je jako podmuch wiatru, co na niewiele się zdało,
ponieważ nie czuł na sobie najmniejszego muśnięcia powietrza. Gdy stanął przy drzwiach i
po omacku starał się odnaleźć klamkę, usłyszał jak w głębi sali coś upadło na podłogę,
wydając przy tym cichy, stłumiony dźwięk. Pomyślał, że to mogło być jego prześcieradło,
które ledwo zwisało z łóżka i w końcu zostało pokonane przez grawitację. Po chwili
przekonał się, jak bardzo się mylił. Tym razem usłyszał donośniejszy dźwięk. Odsunął się
powoli od drzwi okrążając miejsce, z którego dobiegał. Wyjął latarkę i poświecił w tamtą
stronę. Zobaczył ciało wijące się na podłodze. Zrozumiał, że ono leżało na łóżku, a teraz po
prostu spadło na podłogę. Ciało mężczyzny drgnęło poruszone spojrzeniem Alexa, jakby
wyczuwało na sobie jego dotyk. Głowa odchyliła się nienaturalnie do tyłu, krusząc przy tym
kręgi szyjne. Szczupłe ramiona, wyciągnięte przed siebie, podsuwały beznogie ciało w
kierunku ofiary, wydając przy tym ciche szepty, które tylko Alex potrafił zrozumieć.
Pojedyncze, konwulsyjne, powolne odruchy stawały się coraz bardziej gwałtowne. Starzec ze
wzrokiem zwróconym ku ciemności czołgał się coraz sprawniej. Z głębi sali dobiegł nagły
trzask i głuchy huk. Coś znowu spadło na ziemię. Alex gwałtownie odwrócił się w tamtą
stronę i spostrzegł, że na jednym z łóżek nie ma prześcieradła. Schylił się i poświecił wzdłuż
podłogi pod łóżkami. Dzięki adrenalinie i dobremu refleksowi uniknął zderzenia z szybko
poruszającym się beznogim stworem. Uskoczył w bok, a potem wdrapał się na najbliższe
łóżko, z którego powoli podnosiło się następne ciało. Strącił je silnym kopnięciem. Zajął
tymczasowo bezpieczne miejsce. Zewsząd dobiegały odgłosy upadków, a z dołu jakby
szepty, ciche nawoływanie, z wielu różnych gardeł, a jednak jednym głosem: „Pomószzzz
miiiii”.
Koła łóżka były zablokowane, co dawało mu w miarę stabilną pozycję, jednak
zobaczył jak para ramion, a raczej kości owiniętych zmarszczoną skórą, sięga w jego
kierunku, próbując na oślep chwycić stopy Alexa. Inna para rąk starała złapać się poręczy
łóżka i wdrapać się na nie. Mężczyzna, widząc te nieudolne próby, uśmiechnął się w duchu,
wątpiąc, by takie chude, niemal pozbawione mięśni ręce mogły dźwignąć się i wdrapać na
górę. Dookoła kolejne pary rąk unosiły się, żądając pomocy.
Droga do drzwi była już zablokowana. Zresztą i tak nie mógł się tamtędy wydostać nie
znalazłszy klamki. Postanowił wyjrzeć ponownie za okno, może tamtędy uda mu się jakoś
uciec. Nie mógł przejść swobodnie po podłodze, więc zdecydował się przeskakiwać z łóżka
na łóżko. Odległość między nimi ocenił na dwa i pół metra. Stwierdził, że jeżeli wybije się
odpowiednio mocno z łóżka, na którym stoi, to zdoła dolecieć do następnego. Co to za stare
gnoje? – myślał. – Kurwa, co jest?! Czemu ja nie śpię? – pytał sam siebie, bijąc się otwartą
dłonią w twarz.
Łóżko, na którym stał, przechylało się. Alex nie docenił możliwości przeciwników.
Kilku z nich uczepiło się barierki i ciągnęło ją do siebie. Nie mam cholernego wyboru –
myślał. – Te szczerbate staruchy zatłuką mnie na śmierć.
Stanął prawą stopą na krawędzi, podeszwą wyczuwając barierkę. Ciężar ciała
przeniósł na lewą nogę, po czym machnął równocześnie ramionami.
Raz. Dwa. Trzy! Wybił się tak mocno, jak tylko mógł i wylądował na łóżku stojącym
przed nim. Materac załamał się pod jego ciężarem, ale sprężyny wytrzymały napięcie. Tej
samej techniki użył, by przeskoczyć na następne, zanim bezmózgie i beznogie istoty dotrą do
miejsca, w którym stoi i znów spróbują go strącić. Skakał tak, aż dotarł do parapetu, na
którym stanął. Na szczęście był wystarczająco szeroki, by zmieściły się na nim całe jego
stopy. Okno znajdowało się około metra nad ziemią, co dawało wrażenie względnie
bezpiecznej pozycji.
Alex, zwrócony przodem do wewnątrz sali, świecił latarką, by sprawdzić jak daleko są
jego przeciwnicy. Odwrócił się i ocenił wysokość na jakieś dziesięć metrów. Doszedł do
wniosku, że nie będzie mógł skoczyć, bo połamie sobie nogi na betonie. Myślał o rozłożeniu
prześcieradeł, a właściwie o rozrzuceniu ich, ale przecież nie udałoby mu się ułożyć idealnie
prostego stosu. Postanowił stawić czoło tym, którzy go atakują. Wybił szybę w oknie
podeszwą buta tak, by się nie pokaleczyć ani nie zniszczyć ubrania. Może łatwiej byłoby użyć
jakiegoś przedmiotu, ale na to było już zbyt późno. Zdecydował się podjąć ryzyko i zdjął
jeden z butów, włożył doń rękę, zasłonił oczy i uderzał w szybę od góry, stając przy tym jak
najdalej od miejsca pęknięcia szkła. Udało mu się bez większych problemów. Obawiał się
hałasu, który mógłby przywołać innych niepożądanych towarzyszy, ale gdy po kilku chwilach
nikt nie wszczął alarmu ani nie pojawił się w drzwiach sali, by go powstrzymać, uznał, że jest
bezpieczny.
Naprzeciw okna, przy którym stał, w odległości większej niż sześć metrów, stał inny
budynek z czerwonej cegły. Na lewo widoczny był daszek i drzwi, które musiały prowadzić
do obu połączonych budynków. Przy jednym ze słupów podtrzymujących strop Alex
zauważył tabliczkę z napisem „Szpital neuropsychiatryczny. Blok D i E”. Na dole i nieco na
prawo od siebie dostrzegł okrągłe beczki ustawione w regularnych rzędach, jakby
przygotowane do transportu. Ta myśl przyszła do niego z chwilą, gdy zobaczył stojącą obok
nich ciężarówkę. Przed autem rozciągał się plac sięgający krawędzi obu budynków a za nim
jakby labirynt niskiego żywopłotu, w którym tu i ówdzie rosły pojedyncze drzewka. Ogród
przecinała szeroka droga, prowadząca do bramy głównej, która znajdowała się w odległości
jakichś dwustu metrów od krawędzi budynku. Brama była częścią wysokiego muru
zakończonego drutem kolczastym. Stała przy niej budka strażnicza, w której młody,
niedoświadczony pracownik odbywał pierwsze dni praktyki.
Biały pojazd zatrzymał się mniej więcej w połowie długości ściany budynku, a jakieś
pięć metrów od miejsca, nad którym stał Alex. Gdy przyglądał się ciężarówce obmyślając
plan, beznogie stwory już zebrały się pod jego nogami, by porwać go z parapetu. Przypomniał
sobie, że jeden z kluczy miał plastikową otoczkę z wyrytym znakiem W. Pomyślał, że mógłby
pasować do stacyjki tego auta.
Stwory zbierał y się pod oknem, wspinając się jeden na drugiego. Alex starał się
zachować zimną krew, jednak spokój go opuścił, gdy jeden z napastników chwycił go za
nogawkę u spodni. Obrzydzenie i strach na widok kościstych, beznogich ciał paraliżowały go
coraz bardziej. Próbował odgonić jakoś złe myśli od siebie. Nie mogą być bardzo silni -
myślał. - Może mógłbym jakoś spróbować… Stracił równowagę, gdy utrzymujący się
nogawki starzec szarpnął. Alex po chwili zorientował się, że to inny ściągał go w dół. Zdołał
w ostatniej chwili uchwycić się futryny. Machnął nogą na oślep i wyrwał się z lekkiego
uścisku. Okazało się, że nie było to trudne. Ależ są lekcy – pomyślał. Uśmiechnął się
złośliwie i patrzył na wystające pary rąk. Tym razem to on wybierał swoją ofiarę.
Uprzątnął butem szkło z parapetu, by przypadkiem się na jednym z odłamków nie
poślizgnąć. Schylił się, przytrzymując zranionym ramieniem drewnianej ramy okna,
pociągnął jedną z wystających rąk i przerzucił wątłe ciało przez okno niczym lalkę, którą
bawiła się jego najmłodsza siostra. Zdawało mu się przez chwilę, że słyszy jakieś słowa,
dobiegające z ust upadającego ciała, które po krótkim locie rozbiło się na twardej drodze.
Miał nadzieję, że pozostali zaczną uciekać, widząc, z jaką łatwością jeden z ich towarzyszy
pożegnał się z życiem, jednak wyraźnie brakowało im instynktu samozachowawczego i
ciągnęli w stronę Alexa jakby bardziej ochoczo. Nie zastanawiał się długo i sięgnął po kolejne
ciało. Usłyszał znów podobny szmer. Tak też było za każdym razem. Gdy pozostało już tylko
jedno, Alex popatrzył mu głęboko w oczy i zobaczył w nich jakby błysk nadziei, jakby
odbicie lustra albo promień światła. Zamrugał oczami i wszystko znikło. Uznał, że mu się
wydawało, lecz gdy wypuścił je z rąk, krzyknęło w jego głowie: „Dziękujemy Wybawco”.
Zdumiony patrzył w dół na swoje dzieło i wydawało mu się, jakby wyrazy porozbijanych
twarzy zmieniły się. Usta zamknięte, powieki opuszczone. Jakby każdy z nich odszedł
wreszcie w spokoju.
Zszokowany tym, co się stało, zeskoczył z parapetu. Serce waliło mu mocno, czuł
jakby jego głowa miała zaraz wybuchnąć. Po kilku głębokich oddechach ból ustał. Na
zewnątrz robiło się jaśniej. Alex sprawdzał dokładnie każdy kąt w obawie przed
niespodziewanym atakiem. Ku jego zadowoleniu w sali panował spokój. Opuściło go
nieprzyjemne uczucie czyjejś obecności. Podszedł do drzwi, by upewnić się, czy nie
przeoczył tej klamki, która według niego musiała gdzieś być. Okazało się, że niczego takiego
z tej strony drzwi nie ma. Jedyna droga wyjścia prowadziła przez okno, a otwory
wentylacyjnymi, które widział w scenach w wielu filmach były zbyt wysoko, poza tym w
kratkach i tak by się nie zmieścił.
Stał na środku opuszczonej sali i rozglądał się wokół, gdy nagle doznał olśnienia.
Pewien fragment jego pamięci przedostał się do świadomości i ukazał mu jego przybycie do
tego miejsca. Przypomniał sobie, jak wieziono go korytarzem, spętanego pasami. Rzucał się
na łóżku i krzyczał ze wszystkich sił. Mijał ludzi w piżamach podobnych do tej, którą miał na
sobie. Każda z tych osób stała wyprostowana, jakby była manekinem na sklepowej wystawie,
a ramiona opuszczone wzdłuż ciała sztywno przywierały do ud. Ich twarze, odwrócone do
ściany, przedstawiały obraz opętanych chorobą umysłów. Po obu stronach łóżka, na którym
go wieziono, szli równym krokiem dwaj umundurowani mężczyźni, prowadziła ich kobieta w
fartuchu, a łóżko pchał sanitariusz. Wyraz twarzy tego ostatniego przejawiał co najmniej
niechęć do kobiety, która co kilka sekund kazała mu się spieszyć. Sala znajdowała się na
początku trzeciej części korytarza. Znajdowało się w nim czternaście sal, po siedem z każdej
strony. Do każdego z pomieszczeń wchodziło się przez grube, dźwiękoszczelne drzwi z
niedużą szybką, przez którą wyglądały niezliczone pozornie pary szalonych oczu, a ich
właściciele wrzeszczeli na widok nowego pacjenta. Kobieta otworzyła drzwi. Pierwsi weszli
mundurowi, za nimi sanitariusz z łóżkiem, który sporym łukiem musiał ominąć ścianę, by
zmieścić łóżko w drzwiach. Kobieta weszła ostatnia pozostawiając klina, by nie zatrzasnęły
się drzwi.
- Lepiej bądź grzeczny, chłopcze – szepnął ciemnowłosy, łysiejący sanitariusz.
Alex przestał krzyczeć, nie do końca świadomy tego, co się z nim dzieje. Chwilami
jego umysł zajmowały urywki z ostatnich dni, jakie pamiętał. Fragmenty podróży
autostopem, impreza w nieznanym klubie, butelka kiepskiej wódki, niewielka łódka
znaleziona na plaży i jakaś torba, którą wręczył mu dziwny nieznajomy w zamian za
przysługę. Nie pamiętał o co dokładnie chodziło. Alkohol w dużych ilościach za każdym
razem sprawiał, że nie był pewien, czy to, co pamięta zdarzyło się przed piciem, czy już w
trakcie, albo po. A to sprawiało poważny problem, zwłaszcza gdy musiał wytłumaczyć się po
tym jak wpadał w tarapaty.
Łóżko ustawiono na miejscu. Jeden z mundurowych - wysoki, dobrze zbudowany
mężczyzna z blizną na podbródku stanął z prawej strony Alexa. Drugi zajął miejsce po jego
lewicy, podobnie jak sanitariusz. - Posadzić go – rozkazała kobieta w fartuchu, obserwując
pacjenta z bezpiecznej odległości.
Gdy tylko go dotknęli, Alex zaczął się szarpać i wzywać do pomocy najmroczniejszą
„łacinę” jaką słyszał.
Pani doktor bez namysłu, z lekkim uśmiechem na ustach, jakby wyczekiwała tego
momentu, wręczyła mężczyźnie o krótkich ciemnych włosach strzykawkę z zielonkawym
płynem. Sanitariusz wstrzyknął podejrzaną substancję w szyję Alexa. Przerwało to serię
nieprzyjemnych wyzwisk, które i tak nie poruszały kamiennych twarzy żadnego z mężczyzn,
przyzwyczajonych do tego typu zachowań. Alex przestał się także wiercić, lecz ostatnią próbą
zadania cierpienia napastnikom było wyrwanie szuflady z szafki i ciśnięcie jej w stronę
przedstawicielki płci pięknej. Potem siedział już spokojnie i odpowiadał na pytania, które
zadawała mu kobieta w fartuchu. Nie potrafił sobie przypomnieć niczego, ale czuł, że długo
spał po tym środku, jaki mu podała.
To było wszystko, co pamiętał. Stał jeszcze chwilę przy drzwiach, po czym podszedł
do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zbliżał się wschód słońca, bo było dość jasno. Zdecydował, że
wydostanie się przez okno i spróbuje wejść do ciężarówki. Wpadł na pomysł wykonania
prowizorycznej liny z prześcieradeł. Siedem starannie związanych płacht z powodzeniem
utrzymałoby ciężar siedemdziesiąt kilogramów. Przewiązał jeden z końców przez ramę łóżka,
drugi natomiast przerzucił na zewnątrz, uważając na wystające kawałki szkła, które najpierw
uprzątnął starannie. Przesunął łóżko tuż pod parapet. Ustawił linę na środku ramy. Upewnił
się, że nie zgubił niczego. Stanął na parapecie i drobnymi kroczkami zaczął zsuwać się po
ścianie. Żałował przez chwilę, że nie przetestował wytrzymałości swych węzłów, ale na
szczęście okazało się to zbędne. Pierwsze kroki wykonane na przemian z pracą ramion
pokazały, że nie będzie w tej podróży nic trudnego.
Zeskoczył na ziemię z wysokości metra, choć lina i tak dotykała jej powierzchni.
Odetchnął głęboko i rozluźnił dłonie, po czym ruszył w kierunku ciężarówki. Musiał się
spieszyć, bo w każdej chwili mogło stać się coś niespodziewanego. Ktoś mógł się nagle
pojawić się i zobaczyć linę zwisającą z okna na drugim piętrze. Kilka sekund później
usłyszał, jak za jego plecami otwierają się żelazne drzwi, których nie zauważył, skupiając się
na ciężarówce. Ukrył się między beczkami, stojącymi tuż przy ciężarówce i trzymając głowę
nisko, obserwował dwóch mężczyzn, którzy wyszli z budynku. Drzwi kolorem prawie nie
wyróżniały się od ściany budynku, dlatego ich nie zauważył.
Jeden z mężczyzn, ze starannie ułożonymi włosami, w dobrze dopasowanym szarym
garniturze i różowej koszuli tłumaczył coś drugiemu, ubranemu w jasnoniebieski strój
roboczy z czerwonymi pasami. Obaj kiwali zgodnie głowami, oglądając jakieś wykresy na
kartach zeszytu. Człowiek w garniturze odprowadził kierowcę do otwartych drzwi i wskazał
na beczki stojące pod ścianą. Na szczęście dla Alexa żaden z nich nie spojrzał w jego stronę,
skupiając się na rozmówcy.
Przejęty strachem i obawą przed wykryciem, przytulił się mocno do ściany, jakby miał
nadzieję, że uda mu się przez nią przejść i znaleźć w bezpieczniejszej kryjówce.
Mężczyźni stali dłuższy czas, rozmawiając i śmiejąc się. Wyglądało na to, że ich
współpraca idzie zgodnie z planem. Gość w garniturze wręczył kopertę swemu koledze.
Spoważniał nagle, patrząc mu prosto w oczy. Kierowca przyjął zapłatę z powagą godną
prawdziwego biznesmena. Skierował się w stronę drzwi ciężarówki. Zamknął je, po czym
odwrócił się ponownie do swego szefa. Już miał podawać rękę, by się pożegnać, gdy coś
przykuło jego uwagę. Z okna na drugim piętrze zwisała lina ze splątanych prześcieradeł.
Wskazał przerażony w tamtym kierunku, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Obaj spojrzeli
na wybite okno, a następnie skierowali zdumione oczy na stos ciał, leżących dosłownie 10
metrów przed nimi.
- Skurwiel uciekł – wrzasnął przerażony mężczyzna w garniturze. Trzęsły mu się dłonie i z
wysiłkiem zdołał wydobyć telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym zaczął
krzyczeć głośno do słuchawki: - Pospieszcie się, do cholery! Zebrać wszystkich natychmiast!
– Po czym razem z kierowcą pospiesznie wbiegł z powrotem do budynku przez pokryte rdzą
drzwi, zatrzaskując je za sobą.
Zszokowany Alex siedział jeszcze przez chwilę w kryjówce. Podczas gdy obaj
mężczyźni znaleźli się za drzwiami już rozległ się dźwięki syren alarmowych. Szybko
podbiegł do ciężarówki i dostał się do środka od strony kierowcy. Po tym jak zasiadł za
kierownicą zastanawiał się przez chwilę jak przedostać się przez bramę. Część jego umysłu
chciała ją zdemolować, ale ta bardziej rozsądna zyskała przewagę i nakazała mu logiczne
myślenie. Znalazł w kabinie czapkę z daszkiem i nasunął ją na oczy tak, by jak najbardziej
okrywała twarz. Podejrzewał, że ciężarówek z takim towarem, jak te beczki z toksycznymi
odpadami, które wywozili stąd kierowcy, po prostu się przepuszcza. Przynajmniej taką miał
nadzieję. Wydobył więc klucze z kieszeni i przekręcił w stacyjce ten, który znalazł w rulonie.
Wszedł gładko i bez zacięcia. Alex powoli odjeżdżał, tocząc się po brukowej kostce. Gdy
znalazł się przy bramie, machnął tylko ręką w stronę strażnika. Młody stażysta,
zdezorientowany wszczętym alarmem, nawet nie podejrzewał, że w ciężarówce zamiast
kierowcy znajduje się uciekinier. Gdyby zdołał go pojmać, zapewne dostałby awans i
podwyżkę. Ku szczęściu Alexa sumienność w wykonywaniu obowiązków nie była jego
najlepszą stroną.
Opuścił teren szpitala i ruszył przed siebie polną drogą. W miarę jak oddalał się od
tamtego strasznego miejsca, które było przyczyną jego koszmarów, nawierzchnia stawała się
coraz twardsza, aż w końcu zobaczył gładki asfalt. Nie przekraczał prędkości i jechał
spokojnie przez las. Mijał nieznane miejscowości, których nazw nikt nie zdołałby zapamiętać,
aż dotarł do tablicy z napisem „Gdańsk”. Dobrze potrafił odczytywać mapy, a znalazł ich
całkiem sporo w schowku kierowcy. Dzięki temu dość szybko udało mu się dotrzeć do
miasta, a potem przejechać przez centrum, omijając zakorkowane zazwyczaj ulice, do dworca
PKP, gdzie na parkingu zostawił auto z kluczykiem w stacyjce. Miał nadzieję, że znajdzie się
ktoś chętny i po prostu sobie weźmie tę ciężarówkę. Nie było nic prostszego niż wsiąść do
samochodu i odjechać. Najprostsza kradzież świata - pomyślał i ruszył w kierunku głównego
wejścia.
Stanął w kolejce do informacji, podziwiając kształtny tyłek młodej Azjatki..
Mężczyzna na początku kilkuosobowej kolejki chciał wiedzieć to samo, więc Alex
przysłuchał się rozmowie i dowiedział się, że jego pociąg odjeżdża o 7.15 z peronu
pierwszego. Spojrzał na zegar wiszący nad głównym wejściem i stwierdził, że ma około
dwudziestu minut. Usiadł więc na ławce i postanowił pozbierać myśli i przypomnieć sobie, co
też działo się z nim w ostatnich dniach.
Pamiętał jak wlewał w siebie wódkę na plaży. Pił samotnie, i z nikim nie rozmawiał
tego wieczora. Obijał się o skały i upadł twarzą w piach. Potknął się o czyjeś rzeczy. Mówił
niewyraźnie, a raczej bełkotał, że bardzo przeprasza, kłaniając się torbie leżącej na piasku.
Łaził i zataczał się po plaży, aż trafił na samotnie stojącą łódkę i postanowił sobie popływać,
na co pijacki rozum bardzo ochoczo mu pozwolił. Jakieś 200 metrów od brzegu rozebrał się
do naga, rozbił butelkę i postanowił tutaj właśnie zakończyć swoje nędzne życie, pełne
porażek i upokorzeń, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Taki miał plan.
Samobójstwo chciał popełnić z dala od domu. Gdzieś, gdzie nikt go nie zna i gdzie nie
będą go szukać. Ciężka sytuacja w domu, brak pracy, brak perspektyw, beznadziejny rząd,
porzucenie przez dziewczynę, sprawiły, że było to dla niego jedynym racjonalnym wyjściem.
Długo nad tym myślał, aż stało się to dla niego celem. Postanowił zrobić sobie wycieczkę
autostopem nad morze, gdzie spędzi swoje ostatnie chwile. Podróż z Lublina do Ustki trwała
w sumie osiemnaście godzin. Tylko trochę dłużej niż gdyby jechał pociągiem. Przesiadał się
w Warszawie, potem w Trójmieście i w Słupsku. Udało mu się trafić na koncert ulubionego
zespołu. Doszedł do wniosku, że to symboliczne pożegnanie z tym nieudanym, podłym
życiem będzie idealnym zwieńczeniem jego nieudolnych wysiłków pozostania człowiekiem.
Rozważania przerwał komunikat dyspozytorki o tym, że pociąg do Warszawy odjedzie
za pięć minut z peronu pierwszego. Alex wyszedł więc na peron i patrzył na zbliżający się
pociąg, zastanawiając się, czy nie kontynuować swojej misji i nie skoczyć pod rozpędzoną
machinę. Być może wreszcie się obudzę, myślał, ale coś kazało mu czekać. Ludzie wciskali
się na siłę we wszystkie z możliwych drzwi, podczas gdy on spokojnie czekał, aż przestaną
się rozpychać. I tak miał rezerwację w pierwszej klasie, gdzie zazwyczaj nikogo nie ma.
Zajął miejsce w pierwszym przedziale czerwonego wagonu. Usiadł po stronie, z której
przez okno wpadało do środka światło słoneczne. Zastanawiał się, czy przyjdzie mu samemu
podróżować przez kolejne godziny, czy też jakaś miła osóbka zdecyduje się mu towarzyszyć.
Podejrzewał, że nie będzie miał tyle szczęścia.
Rozważania na temat różnorodności charakterów podróżujących liniami PKP
Intercity przerwała mu kobieta o delikatnie rubensowskich kształtach, w jeansowych
spodniach i granatowej bluzce z krótkim rękawem. Włosy miała spięte brązową spinką w
kucyk, odsłaniający ledwie widoczny tatuaż na karku. Zaokrąglona twarz, nieduże usta i
zielone oczy dodawały kobiecości damie, która bez słowa weszła do przedziału. Starała się
upchnąć sporą, jak dla kobiety, torbę między półkami przytwierdzonymi do ściany nad
oparciem foteli. Alex wstał i zapytał, sięgając po bagaż:
- Pozwoli pani, że pomogę?
- Ach, dzień dobry – odpowiedziała z uśmiechem kobieta. – Przepraszam, nie zauważyłam
pana. Bardzo proszę – mówiła, przekazując bagaż w ręce Alexa.
Poczuł ciężar, zwłaszcza w zranionej ręce, i skrzywił się lekko, ale udało mu się
umieścić torbę we właściwym miejscu tak, by nie spadła podczas jazdy.
- Zrobione, proszę pani. – oświadczył z ulgą.
- Bardzo panu dziękuję – odpowiedziała kobieta. – Mój syn zawsze potrzebuje mnóstwa
rzeczy, gdy wyjeżdża na wakacje do babci. Ma w tej torbie z pięćdziesiąt różnych artykułów i
proszę sobie wyobrazić, że ze wszystkich potrafi zrobić użytek.
- Niesamowite – odparł Alex, patrząc w oczy nowej towarzyszce podróży. – A gdzie jest pani
pociecha? – zapytał.
- Ach, sprawdza pewnie, czy w wagonie otwierają się wszystkie okna i czy domykają się
drzwi – powiedziała, gdy od zewnętrznej strony za klamkę chwyciła chuderlawa dłoń, a jej
właściciel patrzył na szynę, po której przesuwały się drzwi powtarzał:
- Zamknąć i otworzyć. Zamknąć i otworzyć. Zamknąć i otworzyć.
- Synku, wejdź do środka i przywitaj się z panem.
Szczupły chłopiec w kraciastej koszuli i beżowych spodenkach wszedł do przedziału
ze spuszczoną głową, drobnymi kroczkami i ramionami opuszczonymi wzdłuż ciała, mówiąc:
- Dzień dobry panu – po czym zwrócił się szeptem do swej mamy – Wszystkie oka i drzwi
działają prawidłowo.
- Dzień dobry – odrzekł Alex, zszokowany i oszołomiony widokiem nastolatka dotkniętego
chorobą umysłową. Zawahał się, po czym wyciągnął dłoń – Jestem Alex.
Młody mężczyzna odtrącił rękę Alexa i schował się za plecami mamy, nieśmiało
wyglądając zza jej ramienia niczym dziecko kryjące się przed obcym.
- Marku, nie bądź niegrzeczny – powiedziała czule kobieta.
Marek nie zamierzał opuszczać bezpiecznej kryjówki.
- W porządku – uspokoił Alex. – Nic się nie stało.
- Marek jest po prostu bardzo nieśmiały w stosunku do osób, których nie zna.
- Rozumiem – odparł Alex. – Też kiedyś taki byłem.
Marek, słysząc jego słowa , zdecydował się wychylić zza pleców mamy i wyciągnął
drżącą dłoń w jego stronę.
- Chyba jednak pana akceptuje – ucieszyła się mama chłopca. – Myślę, że się dogadacie.
Alex nie był pewien, czy dobrze zrozumiał. Obawiał się, że być może ta kobieta
zamierza zostawić upośledzone dziecko tylko z nim na niemal sześć godzin.
- Pani go nie zostawi ze mną, prawda? – zapytał.
Kobieta patrzyła na niego badawczo, zastanawiając się, ile mu zapłacić za tę
przysługę.
- Nie chodzi mi o pieniądze – powiedział Alex.
- Nic takiego nie powiedziałam, aczkolwiek należy się panu honorarium za opiekę nad
Markiem. Chciałabym, aby został z panem na czas podróży. Ja niestety musze zająć się
chorym mężem, dlatego nie pojadę z wami.
- Myślę, że nie jestem odpowiednią osobą – próbował się wybronić Alex. – Przykro mi.
- Pan nie rozumie. On musi tam pojechać. Długo na to czekał a ja nie mogę zostawić męża
samego. Proszę mnie zrozumieć. Będzie pana słuchał, prawda synku?
- Będziemy grać w grę – oświadczył stanowczo Marek.
Alex popatrzył na niego i zobaczył w tym poważnym spojrzeniu coś, co wywołało
współczucie i jednocześnie strach. Jednak to było dla niego impulsem. Wiedział, że
większość ludzi boi się tego, co nieznane. Nie znosił chwil, w których ktoś mógłby porównać
go do innych ludzi (usłyszał znów echo myśli kobiety, które mówiły, że jest taki sam jak
reszta). Dlatego często robił pewne rzeczy wbrew własnemu przeczuciu, by udowodnić
światu, że nie jest taki jak inni. By udowodnić sobie, że zmienił się na lepsze.
- W porządku – zdecydował po chwili zastanowienia. – Proszę mi powiedzieć, co mam robić?
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu i analizowała, czy na pewno się
do tego nadaje. Dostrzegła jednak w jego oczach blask dawnego dobra, którym niegdyś
płonął, a którego ogień powoli gasł. Pomyślała, że trzeba ratować to, co w nim zostało. W
końcu podjęła decyzję:
- Dobrze panie Alexie, proszę uważnie słuchać. Po pierwsze, proszę, żeby pan pod żadnym
pozorem nie spuszczał z niego oczu. Nie wolno panu zostawiać go samego. Rozumie pan,
jego choroba. Łatwo wpada w panikę, gdy nie ma przy nim znajomych osób. Czasem, gdy się
zdenerwuje, trudno powstrzymać jego agresję.
- Mam nadzieję, że nie będę zmuszony temu przeciwdziałać – wtrącił Alex. – Ale proszę mi
powiedzieć, tak na wszelki wypadek, co należy wtedy robić?
- Proszę mu coś zaśpiewać – poradziła poważnym tonem.
- Zaśpiewać? – pytał, jakby nie dowierzając.
- Najlepiej coś wesołego – oświadczyła kobieta. – A odbierze go z dworca moja matka. Jedzie
pan do Warszawy i wysiada na centralnym, prawda?
- Skąd pani wie? – zdziwił się Alex.
- Mam swoje dojścia – odparła kobieta.
- Moja mama jest bardzo mądra – zauważył Marek.
- Nie wątpię w to.
- Tutaj są jego dokumenty – powiedziała mama Marka, przekazując w ręce Alexa skórzaną
portmonetkę ze złoconym łańcuszkiem – Bilet też jest w środku. Poradzi pan sobie.
- Tak, chyba tak.
- W razie gdyby na peronie nie było mojej matki, proszę zadzwonić do niej na ten numer –
poradziła kobieta, pokazując mu kartkę z numerem telefonu. – Ona panu zapłaci.
- Niestety nie mam telefonu – stwierdził Alex. – I naprawdę nie potrzebuję pieniędzy.
- W takim razie skorzysta pan z telefonu Marka – oświadczyła, po czym zwróciła się do niego
– Synku, pożyczysz panu telefon, jeżeli będzie chciał zadzwonić do babci, dobrze? Ale tylko,
gdy babci nie będzie na peronie.
- Dobrze, mamo – odpowiedział Marek, przytulając się do kobiety.
- Jeżeli chodzi o kwestię pieniędzy… – ciągnęła kobieta.
- To nie będzie konieczne – stwierdził stanowczo Alex. – Czułbym się z tym bardzo
niezręcznie.
- Proszę pana, rozumiem pańskie odczucia. Wiem, co pan myśli, ale dzięki temu będę czuła
się swobodniej. Wiem, jacy są ludzie. Oczywiście o nic pana nie oskarżam. Po prostu chcę
mieć gwarancję, że będzie pan go dobrze pilnował.
- Nie rozumiem, dlaczego zostawia pani syna z obcymi ludźmi. Zwłaszcza w takim stanie.
- On nie jest taki, jak się panu wydaje. Ufam mu, mimo jego choroby. Jeżeli będzie się pan
trzymał moich wskazówek, to nic się nie stanie. Proszę mi wierzyć.
Alex kiwnął głową i doszedł do wniosku, że i tak się nie wywinie, a może
nawet uda mu się na tym skorzystać. Przecież Marek ma telefon, myślał. Mógłby spróbować
skontaktować się z osobą, która na pewno nie przejdzie obojętnie wobec jego krzywdy.
- Będę na niego uważał – obiecał Alex, uśmiechając się.
- Bardzo dobrze. Jest pan dobrym człowiekiem – powiedziała kobieta.
- Ale nie jestem bohaterem – dodał.
- Cóż, pociąg zaraz odjeżdża, więc pora się pożegnać – zwróciła się do Marka i powiedziała
czule – Synku, słuchaj się pana Alexa i bądź grzeczny.
- Nie martw się, mamo – uspokoił ją Marek, przytulając się mocno do kobiety.
Alex po raz kolejny usłyszał jakby echo myśli kobiety, która mówiła do syna:
- Mój kochany, chciałabym z Tobą pojechać, ale tatuś jest bardzo chory i muszę się nim
opiekować.
Przez chwilę zrobiło mu się żal chłopca, ale dzięki temu upewnił się, że potrafi czytać
w myślach. Czuł, że ledwie mu się to udaje, lecz sądził, że jeśli poćwiczy, to z pewnością
rozwinie swoje umiejętności.
Marek odpowiedział coś mamie, jednak Alex tego nie słyszał. Gdyby nie był
pochłonięty swym spostrzeżeniem, dowiedziałby się o tym, że Marek już nigdy nie zobaczy
swojej mamy, a winny temu będzie on sam.
- Pomachasz mi? – zapytała.
- Jasne, mamo – zawołał radośnie Marek, a w jego głosie nie było smutku, lecz poczucie
spełnienia.
Kobieta wyszła z wagonu i stanęła tuż za żółtą linią, naprzeciw okna, przy którym stał
jej syn. Alex z zaciekawieniem obserwował tę smutną scenkę i zachodził w głowę, skąd biorą
się tacy nieodpowiedzialni ludzie. Gdy pociąg ruszył, Marek wołał z szerokim uśmiechem i
machał ręką:
- Kocham cię, mamo! Kocham cię!
- Ja Ciebie też, synku – odpowiedziała kobieta, patrząc na niego po raz ostatni.
Alex objął chłopca ramieniem i powiedział:
- Nie martw się, stary. Niedługo ją zobaczysz.
- Wcale nie – odparł Marek. Opuścił głowę i drobnymi kroczkami wszedł do przedziału. Gdy
Alex znalazł się w środku, Marek stanął przy drzwiach i powtórzył dla pewności swoje
„zamknąć i otworzyć”. Usiadł na fotelu przy drzwiach, złączył kolana, położył ręce na udach i
zaczął kołysać się w przód i w tył, podśpiewując swoja ulubioną piosenkę:
„Mały miś, do lasu bał się iść.
Ze strachu drżał jak liść, pluszowy miś.
Ciemny las, tam wilki zjedzą nas,
Wracajmy bracie wraz dopóki czas”.
- Skąd znasz taką straszną piosenkę, Marku? – zapytał Alex, siadając naprzeciw chłopca,
który przechylił głowę nieco na bok i nie przestawał się kołysać.
Alex już zamierzał poddać się medytacji, w milczeniu oglądając krajobraz Pomorza,
gdy Marek odpowiedział niespodziewanie:
- One mi ją śpiewają.
Alexa zmroził ton wypowiedzi Marka. Zignorował to jednak i zapytał badawczo:
- One? Kim są one, Marku?
- Głosy. Głosy, które kazały mi z Tobą jechać, a mamie mnie zostawić – żalił się chłopiec.
- Nie martw się, mały – pocieszał Alex. – Przecież jedziesz na wakacje do babci. Mama musi
opiekować się chorym tatą, dlatego została w domu. Zobaczysz się z nią po powrocie. Poza
tym na pewno będzie dzwoniła do Ciebie codziennie.
- Głosy mówią, że to nie jest moja mama i nie pozwalają mi tak do niej mówić. Mówią, że
mojej prawdziwej mamy już nie ma.
- Mały, spokojnie – mówił Alex. – To tylko twoja wyobraźnia, nie warto się nią przejmować.
Jeszcze zobaczysz swoją mamę.
- Skąd ty to możesz wiedzieć, pieprzony samobójco? – wrzasnął nagle Marek, wstając
gwałtownie z miejsca. Wyprostował się, podszedł do Alexa, który przez chwilę siedział jakby
wciśnięty w fotel i oszołomiony tym, co się dzieje. Patrzył, co zrobi chłopiec. W końcu nie
może mieć dużo siły - myślał. - Może mnie podrapie, ale umiem takich uspokajać. Ale skąd
wie o mojej próbie? Marek dodał po chwili:
- Ty nie słyszysz głosów! Jesteś głuchy i ślepy.
- Mylisz się, mój drogi – oznajmił Alex. – Słyszę głosy innych ludzi. Na przykład twojej
mamy. Wiem, co powiedziała i wiem, że Cię kocha.
- Głosy mówią, że nie możesz ich słyszeć – powiedział Marek ponuro, spoglądając na Alexa
spod opuszczonej czupryny. Wyciągnął przed siebie ręce i pokazał mu blizny na
nadgarstkach. Alex zrozumiał, że tego młodego człowieka spotkał o wiele gorszy los niż jego
samego. Czuł się zażenowany, widząc chłopca dotkniętego chorobą i jakby oprzytomniał,
nagle zdając sobie sprawę, że tak naprawdę powody, dla których chciał się zabić były tylko
iluzoryczne i sam je wyolbrzymiał. Zastanawiał się nad tym, czy on też nie jest dotknięty
podobną chorobą, ale w mniejszym stopniu. Były chwile w jego życiu, w których
zachowywał się całkowicie bezmyślnie, nawet jak na niego.
- Czy to jest ta gra, w którą chciałeś zagrać ze mną? – zapytał.
- Głosy mówią, że nie możesz z nami grać – oznajmił smutny Marek. Chciałby zaprzyjaźnić
się z Alexem. Polubił go, ale coś w jego głowie nie pozwalało zbliżyć się do niego. – Nie
znasz zasad! – dodał rozżalony.
- Dobrze, już dobrze. Nie denerwuj się. Nie będziemy grać.
Marek wrócił na swoje miejsce. Wygodnie ułożył się na fotelu i patrzył przed siebie.
W jego głowie rozgrywała się bitwa, o której nawet on sam nie mógł wiedzieć. Nieznane
głosy, istoty z innego świata wtargnęły do jego głowy w chwili, gdy ledwie uszedł z życiem
po tym, jak jego matka nie zakręciła gazu.
- Co się stało z twoją mamą? – zapytał Alex, przerywając ciszę – Opowiedz mi o niej.
Marek niecierpliwie drapał się po głowie, jak gdyby pasożyty we włosach starały się
wgryźć w jego czaszkę. Szeptał coś pod nosem, jakby rozmawiał z kimś znajomym, prosząc o
radę, po czym podjął opowieść, patrząc w podłogę.
- Moja prawdziwa mama pracowała w takim miejscu, gdzie szyją ubrania. Takie jak twoje,
takie czarne. Wychodziła do pracy w nocy i wracała rano. Pewnego dnia, gdy była zima,
mama wróciła z pracy wcześniej, bo popsuły się maszyny do szycia. Nie spałem tamtej nocy,
bo koleżanka taty podarowała mi małe książki z obrazkami i z chmurkami, na których były
litery. Tata zawsze zamykał dom, gdy odwiedzała go koleżanka. Ale mama kupiła sobie nowe
klucze. Weszła cicho do środka, żeby mnie nie obudzić, ale ja nie spałem i wiedziałem kiedy
przyszła. Nie poszedłem się przywitać, żeby na mnie nie krzyczała.
Potem mama zaczęła krzyczeć na tatę i brzydko mówić na jego koleżankę. Rzucała w
nią różnymi przedmiotami, bo słyszałem. Potem przyszła do mnie. Naszykowała mi ubrania i
wielką torbę. Powiedziała, że pojedziemy do dziadka. Wtedy przyszedł tata, a mama kazała
mu się wynosić. Tata nie chciał słuchać, a mama mówiła, że i tak mnie zabierze i że tata już
mnie nie zobaczy. Tata chciał ją uspokoić, ale mama krzyczała i biła tatę bardzo mocno, i
uderzyła go w głowę doniczką z kwiatkiem, który dał jej na urodziny. Tata upadł i się nie
ruszał. Bardzo płakałem, bo nie chciał się obudzić. Mama mnie zabrała i kazała szybko się
ubierać. Koleżanka taty wezwała policję i karetkę, która zabrała tatę do szpitala. Policjanci
zabrali mamę, a mnie miła pani policjantka zawiozła do dziadków. Policja wypuściła mamę
po kilku dniach, bo dziadek zapłacił dużo pieniędzy, żeby kupić mamę od policjantów.
Potem mama zabrała mnie od dziadków i pojechaliśmy do naszego domu. Wtedy
wypiła bardzo dużo alkoholu i zapomniała wyłączyć w kuchni gaz. Od dawna nie paliła
papierosów, ale powiedziała, że musi zapalić, żeby było nam lepiej. Powiedziałem, że
zapomniała o gazie, a ona odpowiedziała, że już czas i żebym się nie martwił. Zacząłem
kaszleć i wtedy usłyszałem pierwszy głos. Kazał mi schować się w piwnicy. Tam, gdzie jest
stara lodówka taty. Więc biegłem szybko. Mama mnie wołała, ale inny głos powiedział, że to
już nie jest moja mama. Jak schowałem się do tej lodówki, to usłyszałem bardzo głośny huk i
zsikałem się, bo bardzo się bałem, a potem zasnąłem. Byłem w szpitalu, w którym leżał tata.
Obudził się po wielu dniach, ale nie był już taki fajny jak kiedyś. Często krzyczał na mamę,
ale mamy już nie było. A później taty koleżanka została moją drugą mamą, a teraz musi się
nim opiekować, bo jest bardzo chory.
- Współczuję ci, młody – powiedział Alex. Nie znosił takich historii. Gdyby opowiadał mu to
całkiem zdrowy chłopak, to najpewniej rozpłakałby się jak dziecko. Tym razem nie bardzo
wierzył w to, co mówi Marek. Jednak współczuł mu wspomnień, które ma. Może te
prawdziwe okazałyby się lepsze, a może są tak straszne, że zastąpił je mniej bolesnymi. Ale
jakież musiały być te prawdziwe, gdy chłopiec wmawia sobie śmierć własnej matki? Tego
chyba nigdy się nie dowie. Może jego rany są wskazówką. Może zabił swoją matkę, a potem
chciał popełnić samobójstwo. A te głosy? Czy słyszy je naprawdę, czy to tylko kolejny
wymysł jego wyobraźni?
Marek nie zwrócił uwagi na to, co mówi Alex. Tkwił w bezruchu, co jakiś czas
szepcząc do siebie. Alex starał się wyłapać te słowa, lecz odgłos stukania o szyny skutecznie
utrudniał mu to zadanie. Zdecydował, że zapyta o rany na nadgarstkach Marka. Może
posłucha kolejnej ciekawej historii.
- Opowiesz mi o swoich ranach, Marku? Skąd one się wzięły?
- Nie pamiętam, nie pamiętam, nie pamiętam – powtarzał nerwowo Marek, drapiąc się po
głowie, po czym skulił się na fotelu.
- W porządku – wycofał się Alex. – Uspokój się. Już nie pytam.
- A dlaczego ty masz ranę? – zapytał Marek.
- Trudno powiedzieć – zawahał się. – Chyba byłem po prostu głupi.
- Twoje głosy kazały ci to zrobić?
- Myślę, że można tak powiedzieć.
- Kłamca! – krzyknął nagle Marek, jakby nie swoim głosem, który odkrył kłamstwo –
Kłamca! Kłamca! Swoją dziewczynę też okłamywałeś! Swoją kochankę też okłamywałeś!
Wszystkich okłamujesz! Nawet siebie!
Alex czuł się tak, jakby ktoś skuł go lodem. Doznał szoku, gdy usłyszał oskarżenia
padające z ust nastolatka. Skąd, do cholery, mógł wiedzieć te wszystkie rzeczy? Może czyta
w myślach, tak jak ja, może jest pieprzonym medium albo jakimś innym dziwakiemastrologiem?
Jednak to była bolesna prawda. Alex doskonale o tym wiedział. Nie rozumiał
tylko, co to wszystko znaczy. To, co się z nim stało – spotkanie z Markiem, szpital, czytanie
w myślach, dziwny notatnik – było jak sen. Szalony, niezwykle realny sen. Uznał, że jest w
śpiączce i dlatego nie może się obudzić. Na razie niech wystarczy i to wytłumaczenie. Nie
chciał przecież zwariować.
- Głosy w mojej głowie mówią, że musisz dokończyć to, co zacząłeś – oznajmił Marek.
- Nie rozumiem. Co dokończyć? – pytał Alex.
- Zbliż się – odpowiedział chłopiec. – Jesteś jeszcze słaby. Możesz nas słyszeć tylko z bliska.
Alex, mimo chwilowego zdegustowania, usiadł obok Marka i doznał kolejnego, tym
razem większego szoku. Usłyszał głosy dobiegające z jego głowy. Wołały w nieznanych
językach, nie było ich dwoje, troje czy czworo, ale całe dziesiątki, może nawet setki.
Krzyczały jak tłum, w którym każdy ma coś do powiedzenia. Jeden był donośniejszy od
pozostałych i Alex mógł go zrozumieć.
- Dokończ to, co zacząłeś. Zabij. Strzeż się Milczących.
- Nie rozumiem – mówił Alex. – Powiedz, co to znaczy.
- Nie wydawaj nam rozkazów, robaku! – usłyszał. Wśród innych zapadła cisza. Jakby
poddani zamilkli, gdy król podnosi głos.
- Przepraszam, panie – odpowiedział Alex. Zapomniał, że siedzi przed Markiem, którego
świadomość została odłączona. – Kogo mam zabić?
- Tego, który znalazł notatnik. Musi zginąć. Byśmy mogli żyć wolni.
- Gdzie go znajdę, panie?
- To on znajdzie ciebie.
- Kim są Milczący?
- To nasi wrogowie. Są ludźmi, lecz nie można słyszeć ich myśli. Nie mogą dostać notatnika.
Nigdy!
- Zabiłem dzisiaj kilku z nich – zauważył Alex.
- To nie byli oni. To były tylko nieudane eksperymenty. Ciebie udało się wyleczyć.
- Mnie?
- Przecież umarłeś, prawda?
Alex przypomniał sobie nagle, jak coś uderza w jego łódź. W chwili, gdy mdlał,
wszystko nabierało dla niego nowych kolorów. Rozumiał, jakim cudem przeżył i poniekąd
dlaczego słyszy myśli, jednak nadal nie wiedział, jak to się stało. Teraz to i tak nie było
istotne.
- Skąd tyle o mnie wiecie?
- Znam twoje myśli, znam twoje wspomnienia. Czytam cię jak księgę. Masz notatnik. To
dzięki niemu słyszysz mój głos i głosy innych.
- Co mam zrobić z notatnikiem?
Głosy w głowie Marka natychmiast zamilkły, gdy do przedziału wszedł konduktor.
- Dzień dobry. Proszę bilety do kontroli.
- Już podaję – odparł Alex, sięgając do portmonetki, którą dostał od nowej mamy Marka.
Wyjął też bilet spomiędzy kartek notatnika i podał mężczyźnie.
- Dzień dobry, Marku! – zawołał radośnie konduktor, gdy rozpoznał chłopca siedzącego na
środkowym fotelu.
- Dzień dobry – odpowiedział onieśmielony Marek.
- Pan jest jego opiekunem? – spytał mężczyzna z wąsem.
- Tak, jestem – stwierdził Alex i podał znaleziony bilet Marka
- Rozumiem – odparł, kasując bilety. Dodał w myślach – Współczuję ci, człowieku. Nawet
nie wiesz, jak bardzo. Oby ten mały nie zaczął szaleć jak ostatnio.
- Nie rozumiem – powiedział Alex.
- Pytałem, czy jest pan jego opiekunem i to wszystko. Tak ciężko to pojąć? – zdenerwował się
konduktor, zmęczony udawaniem zadowolenia na widok chłopca.
- Przepraszam, wydawało mi się, że mówił pan też coś o jego szaleństwie?
- A co? Czytasz pan w myślach, czy jak? – pytał zdziwiony konduktor, po czym dodał –
Ostatnio też wynajęli jakiegoś faceta, żeby jechał z Markiem do Gdańska z Warszawy. Kretyn
zostawił go samego i poszedł do jedynki zabawiać się z jakąś lalunią. Po kilkunastu minutach
ten biedak zaczął płakać, po kilku kolejnych darł się na cały skład. Gdy tamten gówniarz
wrócił, mały tak pobił biedaka, że twarzy mu nie było widać. We trzech żeśmy go odciągali.
Zdziwiłby się pan, ile ten mały ma siły. Jakby kilku chłopa w nim siedziało. Przypadkowym
trafem jakaś wystraszona dziewczyna w nerwach upuściła telefon i włączyła jej się taka
głupawa melodia z „Pszczółki Mai”. Jak tylko Marek ją usłyszał, natychmiast się uspokoił.
- To straszne – przyznał Alex.
- Żebyś pan wiedział. Lepiej niech pan na niego uważa. Dzieciak jest niebezpieczny, tak
między nami.
- Jasne, będę uważał. Ale nie mogę pojąć, jak to możliwe, że po tym wszystkim nadal można
mu jeździć pociągiem.
- Widzę, że mało wiesz o życiu, ale dam Ci wskazówkę – oświadczył zadowolony konduktor,
który ucieszył się, że może przekazać komuś młodszemu jedną ze swych mądrości. – Jak nie
wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę.
- Fakt – odpowiedział Alex, przypominając sobie, że matka Marka chciała mu zapłacić za
opiekę.
- Do widzenia i miłej podróży – powiedział konduktor, uśmiechając się szyderczo.
Po tym, jak opuścił przedział, skasował bilety kilku młodych ludzi, którzy stali na
korytarzu, rozmawiając o tym, jak miło spędzili wakacje.
Alex znów usiadł przy oknie. Zastanawiał się, kiedy obudzi się z tego nieprzyzwoicie
realnego snu. Błądził gdzieś pomiędzy prawdą a fałszem. Możliwe, że to czyjaś chora gra, w
której on jest jedynym pionkiem, a w takich grach można robić, co tylko się komu podoba.
Głosy, które słyszał w głowie Marka, te setki głosów przerażały go tym bardziej, im dłużej o
tym myślał. Muszę zabić? - myślał. - Ale dlaczego? Cóż takiego ten człowiek uczynił? I
dlaczego akurat ja? To wszystko musi być jakimś żartem, na pewno jestem w śpiączce. Nie
ma na to logicznego wytłumaczenia. Gdybym mógł jakoś cofnąć czas o kilka dni, na pewno
uniknąłbym tego cholerstwa.
Wszystko, co widział i co go spotkało tamtego dnia, było dla niego czymś
bezgranicznie abstrakcyjnym, czymś całkowicie niepojętym. Te głosy, te cholernie
przerażające, lecz zarazem niezwykłe głosy. Nie dawało mu to spokoju. A czytanie w
myślach? Marek? Czy to może być ze sobą powiązane? Niewątpliwie tak. Jednak Alex miał
się przekonać o tym w najmniej oczekiwanym momencie.
Próbował rozgryźć Marka, jego chorobę. Głosy siedzą w głowie wariata. Może to jego
zwykłe, chore myśli tak bardzo oddzieliły się od świadomości, że ewoluowały w jakiś
niezwykły sposób? Może on nie jest do końca wariatem, tylko geniuszem-ekscentrykiem?
Skąd rany na jego nadgarstkach? Może próbował się zabić? Może kiedyś był zdrowy? Może
to przez zazdrosną matkę, która w szale niemal zabiła swego męża a potem spowodowała
wybuch gazu, w którym zginęła? Przecież on był w środku tego wszystkiego. Niełatwo
wyobrazić sobie, w jaki sposób te wydarzenia mogły na niego wpłynąć. Niemal pewnym jest
to, że coś mogło się poprzestawiać w głowie dzieciaka. A może był chory już wcześniej, tylko
o tym nie wie? Może jego choroba rozwinęła się przez szok, jaki przeżył.
Milczący. Kim są Milczący? Czy są ludźmi z jakiejś sekty, jak świadkowie Jehowy?
Może prawda sięga zbyt głęboko, by mieć ją w zasięgu własnych myśli? Jeśli tak, to kto może
wiedzieć? Człowiek, którego trzeba zabić. On wie na pewno. To wszystko kręci się wokół
niego. To on oddał mi notatnik! Tak!
Alex musiał tylko jakoś do niego dotrzeć, ale jak? Może pomogłoby to, co jest w
skrytce? Pewnie tak. Prawdopodobnie to on zostawił mu te rzeczy w szpitalu. Teraz to nie
ważne. Musiał zwrócić notatnik. Obawiał się jednak, że bez niego może stracić swoje
umiejętności. Brał też po uwagę inną możliwość, taką bardziej egoistyczną. Gdyby okazało
się, że naprawdę czyta w myślach i gdyby nie zwariował, może mógłby jakoś wykorzystać
nowe umiejętności. Może udałoby się na tym zarobić? Byłby doskonałym medium, idealnym
negocjatorem albo detektywem, któremu żadna prawda nie umknie. Musiałby najpierw
opanować tę umiejętność, a poprzednie zdarzenia były raczej przypadkowymi impulsami,
które sam ledwie zauważył. Uśmiechnął się na samą myśl o takich możliwościach i przekonał
się podczas swych rozważań, że z pewnością warto zaryzykować.
Chciał się tego nauczyć. Jeszcze przed przyjazdem pociągu, gdy siedział na ławce w
głównej hali dworca, słyszał jakby echa myśli przechodzących ludzi. Ignorował to, jednak
część jego duszy nie dawała temu spokoju. Echa nasiliły się, gdy był w pociągu, a niemal był
pewien, w chwili w której poznał mamę Marka, a potem podczas kasowania biletów. Uznał to
za odruchowe próby jego podświadomości. Jakby głęboko pogrzebana część jego mózgu
chciała wydostać się na powierzchnię i przejąć kontrolę. Te echa z pociągu ledwie zauważał,
a właściwie inni i to tylko dlatego, że Alex nieinteligentnie zwracał na siebie przez to uwagę.
Miał szczęście, że trafiał na ludzi, którzy byli zbyt zajęci własnymi sprawami, by zastanowić
się dłużej nad tym, czy ten mężczyzna, który odpowiada na słowa wypowiedziane w ich
myślach jest kimś więcej niż wariatem? Tylko Alex mógł snuć takie obawy. W razie potrzeby
z łatwością by się wywinął, ale lubił snuć bezproduktywne fantazje.
Dla dwóch osób, z którymi miał styczność od chwili opuszczenia szpitala, dla matki
Marka i dla konduktora, bardziej logicznym wytłumaczeniem byłoby to, że po prostu nie
zauważyli, że coś powiedzieli. W przypadku kobiety być może udałoby mu się uniknąć
kompromitacji, lecz jeżeli chodzi o konduktora, był człowiekiem, który ceni swoją pracę i
bardzo dba o szczegóły. Gdyby nie kolejne dziecko na studiach, stanowczo protestowałby
przeciwko takim przedsięwzięciom, jak przewożenie publicznymi środkami transportu osób
niebezpiecznych dla otoczenia. Mógłby też zgłosić nietypowe zachowanie Alexa, który
zostałby zabrany na następnej stacji, gdzie zapakowano by go w kaftan i powieziono do
najbliższej kliniki psychiatrycznej. Najprawdopodobniej snuł podejrzenia, ale wynagrodzenie
i dwieście procent premii, jaką dostawał każdego miesiąca za szczególne pilnowanie tego
wyjątkowego przedziału, zamykało mu usta. Jego obowiązki i presja naturalnie zostały
zwiększone, ale nie sprawiało mu to trudności. Pilnował, by kilka przedziałów było zawsze
wolnych. Trzeba było ograniczyć możliwość wystąpienia komplikacji, dlatego co najmniej
trzy przedziały zawsze były objęte rezerwacją miejsc, czym zajmował się konduktor.
Oczywiście starannie odliczał każdą wydaną w ten sposób złotówkę i pilnował, by zwrócono
mu koszty. Dbał o czystość i porządek. Nie znosił jednak tych osób, które podróżowały z
Markiem. Zawsze był ktoś wyjątkowo irytujący. Najgorszy był facet, który zostawił Marka
samego. Alex zajmował miejsce pod koniec pierwszej dziesiątki. Nie znosił tych ludzi
dlatego, bo często mylił się, co do ich wyboru. Sam podsuwał matce Marka, który z
pasażerów mógłby się nadawać. Nie znosił popełniać błędów, więc łatwiej było obwiniać
innych.
Marek od kilku lat podróżował z wynajętymi opiekunami. Był czas, kiedy Patrycja –
jego biologiczna matka – dotrzymywała mu towarzystwa. Podróżowanie to był jej pomysł.
Uważała, że ma to bardzo duże znaczenie terapeutyczne dla Marka. I tak w efekcie było,
jeszcze zanim choroba się pogłębiła. Potem już sam Marek wymuszał na nowej mamie
podróżowanie, jednak ta musiała zająć się ojcem i stąd pomysł na wynajmowanie opiekunów
lub opiekunek. Marek wolał mężczyzn, być może dlatego, że wciąż powtarzał, że chce grać w
grę, a tylko panowie to potrafią, bo dziewczyny są ble.
Dla lekarzy psychiatrów Marek był ewenementem w skali światowej. Lekarze z
całego świata zajmowali się jego przypadkiem i kilu znanych profesorów napisało książki na
jego temat. Jednak żaden nie potrafił zdiagnozować objawów choroby ani tym bardziej jej
leczyć. Stosowali farmakoterapię, ale to tylko w niewielkim stopniu powstrzymywało napady
agresji u Marka. Podróże okazały się być najtrafniejszą z metod, co niektórym „specjalistom”
bardzo nie odpowiadało. Twierdzili, że powinien pozostać w zamknięciu i w istocie byłoby to
dobre rozwiązanie, lecz nie mógłby wyzdrowieć. Groziłaby mu śmierć. Skarżył się Patrycji,
że umrze, jeśli będzie zamknięty. W pociągu uspokajał się, obserwował, jakby czekał na
kogoś. A tą osobą był właśnie Alex. Dlatego, że też słyszał głosy.
Decydującym głosem w sprawie terapii dysponowała pewna pani doktor, dyrektor
szpitala z okolic Gdańska. Tego samego, w którym obudził się Alex. Powody, dla których
zgodziła się na terapię podróży, znacznie odbiegały od tych czysto lekarskich. To ona
pozostawiła paczkę dla Alexa, unikając ciekawskich spojrzeń podwładnych. Jej zimna
powłoka pokrywała ciepłe serce pełne wiary w niezwykłość istnień tego świata. Uważała
skrycie, że Marek naprawdę słyszy głosy zaklęte w jego umyśle. Pewnego razu zdradził jej
przypadkiem, że czeka na kogoś. Była pewna, że tą osobą jest Alex. Dzięki niej szpital
zamienił się w zamknięte laboratorium.
Marek natomiast posiadał niezwykły dar przekonywania osób o dobrym sercu. Z
łatwością dawały wiarę jego historiom. Często opowiadał o matce, która popełniła
samobójstwo, a wcześniej niemal zamordowała ojca. Nie raz kłamał, mówiąc, że wyjechała
za granicę i zostawiła go samego albo pchnęła tatę pod pociąg, gdy dowiedziała się o
zdradzie. Wypierał prawdę ze świadomości, nawet gdy Alex wysłuchiwał jego opowieści.
Pewna zagorzała czytelniczka kryminałów i thrillerów z motywem przewodnim morderstw w
rodzinie, zasugerowała nierozsądnie, zadowolona ze swych wniosków:
- Marku, czy zrobiłeś krzywdę swojej mamie?
Marek przez czas pozostały do końca tamtej pamiętnej podróży nie odzywał się
słowem, tylko stał naprzeciw kobiety z opuszczoną głową, ponuro patrząc jej w oczy spod
zsuniętych na czoło włosów. Przerażona kobieta żałowała wszystkich grzechów, ale nie
wezwała też pomocy. Być może próbowała, ale nie było nikogo, kto mógłby słyszeć jej głos,
który stał się jednym z setek. Straciła mowę, a swemu psychiatrze i wszystkim innym
opowiadała niestworzone historie o tym, jak Marek gapił się na nią cały czas, a jego oczy
jakby zrobione ze szkła, ukazywały jej jego piekielną duszę. Bała się, że ją zabije. A w tym
przerażającym, pełnym zgrozy spojrzeniu widziała okropne obrazy. Widziała tam krew, ogień
i jakby zjawy, które starają się wydostać za zewnątrz. Najgorsze było to, że był tam szpital, w
którym leżała ona sama. Widziała, jak budzi się w ciemnościach i gdy zapala latarkę,
znalezioną w pudełku, dookoła niej pojawiają się przerażające stwory, przypominające
starych mężczyzn bez nóg. Wciągają jej ciało do swych nienaturalnie szeroko rozwartych
szczęk i jej dusza znika w niemożliwym do wyobrażenia świecie.
Gdy wybudzał się ze snu, jego ciemnobrązowe, kręcone włosy były potargane przez
przerażone dłonie opętane mrocznymi postaciami z koszmarów, które go obudziły.
Wymachiwał nocą rękami, by przegonić zjawy atakujące go niczym gromada nietoperzy
spłoszonych przez światło. Uniósł powoli powieki, odsłaniając szaroniebieskie oczy. Leżał
bez ruchu w półmroku i zastanawiał się, czy to, co go spotkało, było prawdziwe, czy to tylko
część okropnych snów. Uznał, że nie zdoła się o tym przekonać(,) dopóki nie wstanie z łóżka.
Piżama w kropki, jaką miał na sobie, okrywała go całego poza głową i stopami.
Po swojej prawej stronie
plastikowy rulon długości trzydziestu cm
papier, którego dotykał(,) wydawał się być tak słaby
Otworzył notatnik, a papier, którego dotykał wydawał się być tak słaby, że
przerwałby go, gdyby tylko przesunął palcem po jego powierzchni. Był cienki tak, że gdy
wsunął dłoń pod kartkę, widział dokładnie jej rysy. Aż zdziwiło go to, że po takim delikatnym
papierze można coś pisać.
Zszokowany, opanowany niemal paniczną ciekawością, pochłaniał łapczywie zdania,
ucząc się ich prawie na pamięć. Niespodziewanie przerwał namiętne czytanie. Podświadomie
poczuł silną potrzebę spełnienia tych żądań. Jak zahipnotyzowany zamknął notatnik i nie
otwierał go do czasu(,) aż wsiadł do pociągu. Ukrył go za paskiem spodni. Po chwili jakby
oprzytomniał i wrócił do rzeczywistości. Gdzie ja jestem? – pytał sam siebie(.) – Co to są za
ludzie?
Niepewność i strach ponownie go opanowały. Zapomniał na chwilę o zadaniu, jakie
zleciła mu tajemnicza nieznajoma. Wiedział, że musi zrobić to, o co go prosiła, a wręcz
wymusiła na nim siłą słów. Nie pamiętał, żeby przedtem jakakolwiek wiadomość tak bardzo
zagnieździł(a) się w jego sercu, stwarzając tak silną potrzebę, jaką czuje tonący(,) próbując
wydostać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Mimo to nie czuł niepokoju na myśl
o nich. Chwilę potem nagle znikły z jego pamięci.
Nie potrafił sobie przypomnieć kilku poprzednich dni i bał się tych okropnie wyglądających starców, którzy kryli się pod prześcieradłami. Oczywistym było to, że tylko kobieta, która zapisała niecałą stronę w notatniku, może coś wiedzieć.
Ja myślę, że przede wszystkim wiedzieliby więcej ci, którzy przykryli ich prześcieradłami. I wydaje mi się to całkiem logicznym wnioskiem w "szpitalu".
Mniej więcej tu skończyłam czytać na ten moment.
Ogółem:
- formalnie: jest w porządku. Umiesz pisać po polsku, choć przesadzasz z zaimkami i monotonną narracją na jedno kopyto. Zważ, że użyłeś imię bohatera dokładnie raz do tej pory przy określaniu podmiotu w zdaniu! Ciągle tylko podmiot domyślny "on", który wcale taki domyślny nie jest. Poza tym wydaje mi się, że masz czasem problem ze znalezieniem słów. I, z pewnością, z używaniem większej ilości słów, niż trzeba.
Szczególnie zwrócić uwagę: na zaimki, skracanie tekstu, właściwy dobór słów. Postarać się zmieniać podmiot w zdaniu.
- treściowo:
niewiele przeczytałam. główna postać jawi mi się na razie nielogicznie, nieprawdziwie, nie rozumiem jego postępowania, reakcje, myśli. to może być też kwestia suchej, odległej od bohatera narracji...
Jeszcze bardziej niedorzeczna niż Alex wydaje się w tej chwili myśl o notatniku od sojuszniczki w miejscu, które nie wydaje się przyjazne - ale to będzie pewnie łatwiej wyjaśnić. (Podejrzewam, że to, co teraz jaki się nielogiczne, ma jednak jakieś już umyślone uzasadnienie.)
Pomysł, zdaje się, jakiś tam jest. Zaintrygował mnie troszkę bilet do Warszawy - i cudzoziemskie nazwisko Alexa. Hm, być może jego obce pochodzenie ma jakieś znaczenie... Bo jeśli nie, to czemu nie byłby Olkiem? ;)
Poza tym jednak ciężko mi coś stwierdzić. Za mało tego przeczytałam i za mało tego typu prozy czytam na ogół.
Zwrócić uwagę: bardziej wczuwać się w postać.
Nie powiem Ci, czy idziesz w dobrym kierunku, pisząc w ten sposób. Zwróciłam uwagę na pewne rzeczy - od Ciebie zależy, co zrobisz z tą opinią.
Pozdrowienia, zachęcamy do pisania i udzielania się na forum. I branoc!
Słusznie zwróciła Pani uwagę na niektóre kwestie. Poprawiając swój tekst poszedłem za radą innej osoby, dlatego też unikałem dodatkowych opisów itd. Fakt, brakuje mi czasem odpowiednich słow, przyznaję. Coś, co wydaje się nielogiczne będzie miało swoje uzasadnienie. Co do wyśrodkowania, to na niektórych forach jest taka opcja a tutaj jej brak i stąd nazwisko bohatera wygląda tak a nie inaczej, ale to głupie tłumaczenie niczego nie zmienia. sorki. Nie mam żadnego doświadczenia i to jest mój pierwszy tekst, dlatego jestem skazany na opinie innych.
Dziękuję za profesjonalne rady:) będę starał się unikach podobnych błędów. Może kolejny fragment będzie już lepszy;)
, usłyszał(,) jak w głębi sali coś upadło na podłogę, wydając przy tym cichy, stłumiony dźwięk.
Pomyślał, że to mogło być jego prześcieradło, które ledwo zwisało z łóżka i w końcu zostało pokonane przez grawitację.
Tym razem usłyszał donośniejszy dźwięk. Odsunął się powoli od drzwi(,) okrążając miejsce, z którego dobiegał. Wyjął latarkę i poświecił w tamtą stronę. Zobaczył ciało wijące się na podłodze. Zrozumiał, że ono leżało na łóżku, a teraz po prostu spadło na podłogę. Ciało mężczyzny drgnęło(,) poruszone spojrzeniem Alexa, jakby wyczuwało na sobie jego dotyk. Głowa odchyliła się nienaturalnie do tyłu, krusząc przy tym kręgi szyjne. Szczupłe ramiona (/, wyciągnięte przed siebie,) podsuwały beznogie ciało w kierunku ofiary, wydając przy tym ciche szepty, które tylko Alex potrafił zrozumieć.
Pojedyncze, konwulsyjne, powolne odruchy stawały się coraz bardziej gwałtowne. Starzec ze wzrokiem zwróconym ku ciemności czołgał się coraz sprawniej. Z głębi sali dobiegł nagły trzask i głuchy huk. Coś znowu spadło na ziemię. Alex gwałtownie odwrócił się w tamtą stronę i spostrzegł, że na jednym z łóżek nie ma prześcieradła. Schylił się i poświecił wzdłuż podłogi pod łóżkami. Dzięki adrenalinie i dobremu refleksowi uniknął zderzenia z szybko poruszającym się beznogim stworem. Uskoczył w bok, a potem wdrapał się na najbliższe łóżko, z którego powoli podnosiło się następne ciało. Strącił je silnym kopnięciem. Zajął tymczasowo bezpieczne miejsce. Zewsząd dobiegały odgłosy upadków, a z dołu jakby szepty, ciche nawoływanie, z wielu różnych gardeł, a jednak jednym głosem: „Pomószzzz miiiii”.
Czerwony przecinek: ponoć nie wszyscy redaktorzy by go tam wstawili. Ale ja tak, z zasadą, że forma -ąc (kiedyś pamiętałam jej nazwę! To jakiś imiesłów jest?) zawsze jest oddzielona od innego zdania składowego przecinkiem.
Niebieski: przegadanie i zanudzanie! "Jakieś ciało wiło się na podłodze - musiało spaść właśnie z łóżka" albo nawet samo "Jakieś ciało wiło się po podłodze", bo czytelnik domyśli się, że skoro wcześniej na podłodze go nie było, to spadło z łóżka. Moznaby wręcz wcisnąć tam "beznogie ciało", coby później czytelnik nie weryfikował swego wyobrażenia wijącego się ciała.
Zamieniłabym też ostatnie niebieskie zdanie. "na sobie" brzmi brzydko i jest niepotrzebne. Pod spojrzeniem Alexa mężczyzna drgnął mocniej.
Bez kolorów:
- czemu ramiona wydają szepty? Kto właściwie jest ofiarą? Że niby Alex? Dlaczego? Chyba że pojawiły się na scenie jakieś ramiona, które pełzną do człowieka wijącego się po podłodze?
- dlaczego "tylko Alex potrafił zrozumieć szepty"? To brzmi idiotycznie: a kto inny miałby je zrozumieć? I, skoro Alex je rozumie, to czemu czytelnik nie wie, co znaczą? O ile to ostatnie można wyjaśnić pewną manierą stylu, to pierwsze nie.
- "Starzec (...) ku ciemności" - to gdzie on właściwie patrzył i w którą stronę się poruszał? Ni to w stronę latarki, ni to z jej światłem, a więc... E... Właściwie gdzie? Do tej pory myślałam, że do Alexa.
- "z głębi sali dobiegł"... czyli jeszcze nie byli "w głębi sali"? Może lepiej: w innej części sali, przy okazji odróżni się od użytego wcześniej wyrażenia?
- coś znowu spadło na [skreślone: ziemię, dopisane: podłogę].
- nagły trzask, głuchy huk, to jakieś czary-mary: nie ma prześcieradła. huknęło czy trzasnęło? ciekawe. O ile huk mogę porównać do przetoczenia się kogoś z łóżka na podłogę, to trzasku nie mogę z niczym skojarzyć.
Hm, szczerze? Nie chce mi się tego czytać dalej.
I to nawet nie o treść chodzi. Forma, forma, forma. Zbyt wiele zdań opierających się na jednym podmiocie - przegadanie i utrata rytmu. Zbyt wiele myślenia, o co chodzi w danym zdaniu, a nawet akapicie; ciągła zmiana wyobrażenia (najpierw ktoś się wije, potem się okazuje, że jest beznogi, potem mu głowa się wygina do tyłu, ale wygina podczas jego "wędrówki"; pierw się myśli, że idzie ku Alexowi, ale skoro nie ku światłu, to... A może właśnie patrzył nie tam gdzie się poruszał? W sumie, z głową odgiętą do tyłu, pewnie patrzył w ciemny sufit... No ale to domyślanie się. I czytelnik się gubi, nie wiedząc, gdzie właściwie podział się pierwszy beznóg, gdy pojawia się na scenie drugi...).
Czytaj poradniki. Jeden z najbardziej zwięzłych: http://www.asianka.pl/asia/books/poradnik.htm#proza , warto też sobie popatrzyć i pośmiać się tu: http://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=4245 . Przekręcaj zdania. Czytaj, zatrzymuj się dłużej nad fragmentami cudzej prozy, które Ci się szczególnie spodobają, myśl o nich, próbuj napisać coś podobnego, niemalże kalkuj je - ćwiczebnie.
Ale nade wszystko - pisz i poprawiaj.
Powodzenia!