Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
O matko, pamiętam, ze pisała to opowiadanie u babci na klawiaturze gdzie klawisz z literką "g" działał różną częstotliwością, było mnóstwo poprawiania, po za tym to chyba moje najgorsze opowiadanie pod względem tematycznym oraz najstarsze. Lecz dawno niczego nie wrzucałam więc lepsze to niż nic, miłego. Autorka
***
Poranek zapowiadał się zbyt ponuro, by nazwać go ‘dobrym, czy zbyt pięknym’. Świtało, blade promienie przed-zimowego słońca padały na szczupłą postać wylegującą się na szarym z brudu materacu. Przez uchylone okno do pokoju wpadł mroźny powiew, bawiąc się czarnymi włosami postaci, jej plecy falowały w rytm przyspieszonego oddechu. Kobieta, o bladych, smukłych dłoniach i jasnej, prawie białej karnacji. Rękoma zasłaniała głowę, twarz miała wciśniętą w poduszkę, palce u rąk zaciśnięte w pięści, jak gdyby chciała chronić się przed niewidzialnym złem.
Minęło jeszcze kilka, może kilkanaście minut, nim kobieta drgnęła i poczęła się budzić. Cały pokój wypełniało mroźne powietrze, smakujące pierwszym śniegiem, który co prawda jeszcze nie spadł. Postać zadała sobie wiele trudu, próbując podnieść się na łokciach i spoglądając przez brudne okno. Zmrużyła oczy i mruknęła z niezadowoleniem, kilka sekund później słońce schowało się za ciemną chmurą.
- I o to mi właśnie chodziło - wymruczała. Głos miała chrapliwy i zadziwiająco niekobiecy, a usta wykrzywiała w coś na kształt zgorzkniałego uśmiechu. Znów opadła na materac. Mijały kolejne ciche chwile, wypełnione nierównym oddechem. Słońce znów odważyło się pokazać, wykorzystując swój cały zimowy blask, zaświeciło prosto w oczy postaci, która leżała na plecach. Podniosła się szybko i gwałtownie, z cichym krzykiem na ustach, jak gdyby autentycznie coś ją bolało.
‘czarnowłosa uciekająca przed wiatrem, bosa.’
Wyciągnęła się, zatrzeszczało kilka kości po czym ostrożnym krokiem ruszyła do pękniętego w dwóch miejscach lustra.
- Fuck – z przyzwyczajenia nie przeklinała po polsku.
Z odbicia patrzyła na nią, chuda, z rozmazanym po całych policzkach makijażem, dwudziestoletnia kobietka. Z westchnieniem starła ‘tapetę’ i starannie nałożyła nową, czarne włosy związała w ciasny warkocz i spięła w kok. Na tą misterną fryzurkę nałożyła rudą perukę, kaskada ciemno-czerwonych, kręconych włosów spływała teraz po ramionach. Nagle skroń, przeszył niesamowity ból, zachwiała się, zamknęła oczy i oparła o blat toaletki. Gdy z powrotem spojrzała w lustro krzyknęła, tym razem głośno i z przerażeniem. Za nią stał, biały jak kreda, ciemnowłosy chłopak o zielonych oczach w kształcie migdałów. Obróciła się powoli.
- Evil...- wyszeptała, ale za nią nikogo nie było. – Uspokój się!- mówiła do siebie i wyszła z pokoju.
Cały ‘dom’ to były dwa pokoje i ‘aneks łazienkowy’. Wszystko betonowe, żadnych tapet, żadnych ozdób, nie uszczelnione okna, niedziałające kaloryfery.
Kobieta, krążyła nerwowo po pokoju, z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu, dzwonił stacjonarny. Zamarła w bezruchu. Czekała, nie mogła przecież odebrać, nie wiadomo kto to, mogliby ją namierzyć. Zasady były proste, odbiera na komórkę, tylko znane numery, żadnych zastrzeżonych, nie gości nieznajomych, nie korzysta z neta.
To było kilka niewinnych kradzieży, więcej niż kilka napadów i mnogość zabójstw lub współuczestnictwa w morderstwach. Od tamtej pory jej, i nie tylko jej szukali.
‘Evil...’, cały czas był w jej myślach, dlaczego zginął, co takiego jest w niej, że przeżyła. Zresztą to nieważne, nie powinna teraz o tym myśleć.
Dźwięk klaksonu za oknem, dyskretny monitoring terenu i już siedziała w bezpiecznym aucie Michaela.
- Jak się trzymasz, mała?- przytulił ją delikatnie.
- Jakoś się trzymam.
- Gotowa?
- Miejmy to już za sobą.
Odpalił silnik, jasnoniebieskiego volvo i ruszyli polną drogą, po ‘kocich łbach’ do miasteczka Salem.
- Vivien...- zaczął Michael, jednak ona przerwała jego wypowiedź krótkim machnięciem dłoni.
Spojrzała z ukosa na blondyna, krótka szczecinka niezbyt mu pasowała, ale w tym fachu często trzeba zmieniać wygląd.
- Nie wyglądasz na smutną, albo dobrze się z tym ukrywasz- ciągnął niezrażony jej ponurą miną.
Viv przymknęła oczy:
- Przecież od dziecka nie pozwalano nam być sobą, zawsze kazano ukrywać, to jest nawykiem, którego trudno się pozbyć. A teraz wybacz...- wyciągnęła z wysłużonej, szmacianej torby małą książeczkę i zatopiła się w lekturze.
Za oknem mijały, zrudziałe pola, resztki dyniowych upraw i to co zostało ze strachów na wróble. Przygnębiający krajobraz, zaczynał padać deszcz.
- Pierwszy stukot kropel deszczu niczym stukot czarnych obcasów na pogrzebie- blondyn był, prawie znanym poetą. Znanym, tylko z innego fachu. Vivien milczała. Z lekko trzeszczącego radia cicho sączyła się muzyka.
'gdzieś w drodze do życia, powiał boczny wiatr...' słowa idealnie pasowały do sytuacji. Cisza w aucie stała się prawie namacalna. Samochód podskoczył jeszcze kilka razy na wybojach i stanął.
- No, wysiadamy kochana.
Wysiadła, Michael wprowadził samochód w gęste krzaki po czym też wysiadł i ruszyli polną drogą ku miasteczku, którego zarys malował się w oddali.
Gęsta ciemność otaczała dwie postacie, położenie jednej z nich nie było zbyt wygodne. Leżała na ziemi, podnosząc czarne, przerażone oczy na druga istotę. Owa 'druga' zlewała się z czernią, ledwo można było rozróżnić kontury. Powietrze było gorące, falowało i pachniało dziecinną pastą do zębów i czymś jeszcze, czymś, nieuchwytnym. Z daleka rozległo się kilka przytłumionych wrzasków 'suka', 'nie', 'błagam', 'nie!', i czarna postać bez ust zniknęła, natomiast w ciemności prócz duszącego smaku owoców pojawił się nowy, mający lekko metaliczny posmak. Jego zapach przelewał się między palcami niczym bordowy aksamit. A obok na kamiennej posadzce błyszczał nóż, oblepiony różową pajęczyną.
Viv i Michael, wyczerpani i zmarznięci wspinali się po kamiennych stopniach prowadzących do miasteczka Salem. Nie podążali jednak do błyszczącej lustrami bramy. Skręcili w lewo, w ciemny tunel wykopany w ziemi.
- Jesteś pewien, że dobrze idziemy?- zapytała obojętnym tonem Vivien.
- Nie- odpowiedział jej towarzysz.
Na chwilę ogarnął ich mrok, czuli chłodny zapach ziemi. I wtedy dojrzeli drewniane drzwi.
- Według tej cholernej instrukcji mamy zapukać trzy razy, 'dwa razy krótko i raz długo'. Co to ma być?- denerwował się blondyn.Vivien wzruszyła ramionami i zapukała. Po kilku sekundach zgrzytnął zamek w drzwiach i na ich twarze padło światło świeczki osadzonej w czarnym, zdobionym świeczniku. Trzymała je dobrze zbudowana mulatka o lekko posiwiałych, długich włosach. Ubrana była jak cyganka, w kolorowe szmaty, patrzyła na nich podejrzliwie, marszcząc brwi. Michael niepewnie potarł swoją blond szczecinkę, natomiast Viv płynnym ruchem zdjęła rudą perukę i poczochrała swoje ciemne, krótkie włosy.
- Vivien?- 'cyganka' wytrzeszczyła ze zdumieniem oczy - To Ty, naprawdę? - oddała świeczkę Michaelowi i delikatnie przytuliła dziewczynę. Viv zdusiła w sobie łzy.
- Witaj Caroline.- wydusiła z trudem. Przez kilka minut kobiety nic nie mówiły, obejmowały się i cieszyły wzajemną bliskością, po tylu latach.
- Misiek!- wykrzyknęła Caroline gdy z bliska przyjrzała się Michaelowi. Jego też serdecznie wyściskała. - Chodźcie, do środka- mówiła, ponaglając gestem dłoni.- Jestem taka szczęśliwa, choć... to smutne, że spotykamy się w takich okolicznościach.- poprowadziła ich wąskim i wilgotnym korytarzem, na końcu drogi widniało małe żółte światełko, które wraz z tym jak oni się zbliżali, rosło. Zdumieni, weszli do ogromnej, kolistej sali, wszędzie porozpalane były zwyczajne żółte świeczki. Setki świeczek, dających ciepłe światło. Na środku pomieszczenia było małe podwyższenie, na nim postawiono czarną, lśniącą trumnę. W środku leżał, kredowo-biały młodzieniec o ciemnych włosach i zielonych oczach w kształcie migdałów. Na jego pełnych ustach jeszcze został delikatny uśmiech. W małych grupkach w sali stało wiele osób, wszyscy ubrani w czerń, wszyscy dobrze skrywający smutek pod maską 'pokerowej twarzy'. Vivien delikatnie dała do zrozumienia Michaelowi, że chce być sama i zagłębiła się w tłum czarnych osób. Wielu patrzyło na nią współczująco, wtedy zamykała oczy i czuła słodko-mdły smak ich współczucia. Zderzyła się z wychudłą farbowaną blondynką o zapadniętych policzkach i wydatnym podbródku.
- Alice? - szepnęła.
Bez słowa padły sobie w ramiona.
- Co się z Tobą działo, dlaczego się tak zmieniłaś? Opowiadaj.- Vivien nie mogła uwierzyć, że widzi swoją ukochaną przyjaciółkę z przed lat.
- Cóż, wpadliśmy przy...- zająknęła się blondynka.
Viv wyczekująco uniosła brew.
- Przy obrabianiu Salemskiej apteki mistrza Grogona.- westchnęła zrezygnowanym tonem.- Anioły wpłaciły za mnie kaucję w pudle, oni wszędzie mają wtyki, teraz muszę dla nich odwalać czarną robotę.
Anioły, najbardziej znany z gangów tamtych czasów, 81'-89', przez policję ochrzczony chlubnym dla nich mianem 'Piekielnych Aniołów'.
- Chwila, MY, to znaczy kto?- zdumiała się Viv.
- Ja, Tom i Paul.
- Apteka Grogona. Ćpasz?- szępneła, teraz przerażona Vivien.
Alice wreszcie spojrzała jej w oczy i zaśmiała się nieszczerze.
- Nieszkodliwie, palę hasz, czasami biorę kwas. Ostatnio zdarzał się kompot albo ziomki.
- Zmieniłaś się.
- Nikt nie stoi w miejscu. Zapalisz?
Viv skinęła głową, zaciągała się mocno dymem obserwując bladą i żylastą cerę przyjaciółki, jej ciemne odrosty na głowie, pustkę w oczach. Obserwowała ludzi, widziała wielu dawnych znajomych, starała się tylko nie patrzeć na środek sali...
- Death?- Viv, obróciła się w miejscu, słysząc swoje dawne imię.
- Coma!- z radością rzuciła się na szyję, wysokiemu, barczystemu mężczyźnie. Był łysy i wytatuowany, odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się. - Nie wiem czy to dobry sposób witania się z dawnym szefem- zachrypiał.
Wokół niego zebrało się kilka osób, Blanka, następna blondynka tym razem naturalna, Koda ciemno skóra kobieta o mocno kręconych włosach i wydatnych wargach oraz dwóch mężczyzn, oboje chudzi, bladzi i w czarnych wypłowiałych koszulach. Bliźniaki Szczury. Wszyscy składali się w dość niebezpieczną grupę jeżdżącą po miastach na motorach i czyniąc spustoszenie wszędzie gdzie się znaleźli.
- Dalej uważasz, że praca solo jest dla Ciebie dobra?- zapytała lekko ironicznie choć z współczuciem Koda, podnosząc wyregulowane ciemne brwi.
Viv, zmierzyła ją nieuważnym spojrzeniem,- Nie, już tak nie uważam.
- Czy to znaczy, że chcesz wrócić?- klasnęła w dłonie Blanka, głos miała piskliwy i dziecinny, jak dawniej cieszyła się w najmniej odpowiednich momentach.
- Jeszcze nie wiem czy nie zrezygnuję z takiego stylu życia.- powiedziała Vivien.
Nikt nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ na środku sali, zaraz obok lśniącej trumny pojawiła się lekko pulchna kobieta o ziemistej cerze i oczach w, których błyskało szaleństwo. Była nieuczesana, jej rudawe kołtuny okalały dziecinną okrągłą twarz. zastukała szponiastymi paznokciami w swój kieliszek z winem, a po całej sali echem rozniósł się krystaliczny dźwięk, wszyscy zamilkli i spojrzeli w jej stronę.
- Mary- szepnęła Viv i zaczęła przepychać się bliżej środka sali, tymczasem ruda poczęła przemawiać:
- Jesteśmy tutaj, aby uczcić tragiczną śmierć jednego z nas, tak coś takiego nie leży w naszej naturze, ale śmierć Evila... jak już wszyscy wiecie była wyjątkowym przypadkiem.- na chwilę zamilkła połykając łzy, a po sali rozpełzł się niczym wąż cichy szept.- Kochałam go, jak wszyscy, był uroczym chłopakiem. Był dobry, nie zdążył jeszcze zaprzedać duszy Diabłu, jak większość z nas- tu znowu przerwała śmiejąc się głośno i to tak, że wszystkim postawiło włosy na karkach.- Jego śmierć zaznacza nowy rozdział na naszych splamionych krwią i brudem Księgach Życia, możemy dalej uparcie tkwić na szóstej stronie i wieść dawne życie, ale możemy też przewrócić kartę i zobaczyć co będzie się działo, spróbować... żyć lepiej. Dla Evila. Pokonał on to co nazywamy fizyczną śmiercią, on nie umarł, on zmartwychwstanie i będzie się z nas wszystkich śmiać!- jej głos przechodził w rozhisteryzowany krzyk. Zamilkła.- Był wspaniałym człowiekiem i przyjacielem, wznieśmy toast za jego wieczne życie...- wzniosła do góry kieliszek, jednak nic nie powiedziała, drżała na całym ciele.
- Za Evila, dobrego człowieka!- powiedziała Vivien, unosząc swoją szklankę i kładąc rękę na ramieniu Mary.
W całej sali rozległy się słowa toastów i cichy brzęk szkła. Viv i Mary jednym haustem dopiły wino.
- Mary, czy to o czym mówiłaś, jest możliwe?- zapytała bez wstępów Vivien.
Mary, natomiast wytrzeszczała na nią swoje szalone oczy milcząc.
- Mary, błagam powiedz coś.-
- Możliwe...- szepnęła- Ale bolesne, jeżeli mówimy o Jego zmartwychwstaniu.-
- Bolesne dla kogo?
- Dla Ciebie, jesteś gotowa? Będę musiała zadać Ci pytanie...-
Viv milczała.
- Kochasz go? Czy kochasz go nadal?-
- A jakie to ma znaczenie?!- najeżyła się Vivien.
- Oh, Death! Wszytko ma znaczenie, więc jak, kochasz?
- Tak.
- W takim razie chodź ze mną.- Mary złapała ją za ramię i poprowadziła do ciemnego pomieszczenia. Pchnęła na ziemię.- Siedź- po czym zaczęła rozpalać świeczki. - Zahipnotyzuję Cię- powiedziała wyjmując 'znikąd' złoty medalik.- ...i przywołam tamto wspomnienie, gotowa?-
Vivien kiwnęła niepewnie głową.
- Jesteś bardzo zmęczona, pod oczami zbiera się piasek, ręce Ci ciążą, zapadasz w sen. Dobrze właśnie tak... jesteś w sali kinowej, widzisz? O to chodzi, tak...
Widziała. Siedziała w kinie, była sama na sali, a na ekranie w kolorze czarno białym wyświetlały się jakieś dziwnie znajome obrazy. Dopiero po chwili dotarło do niej, co to. Jej wspomnienia. Mijały szybko, jak przyspieszony pokaz slajdów. Zatrzymały się dopiero po kilku minutach, leciał film. Jej życiowy film.
' Było ciemno, wokół las, nad nimi jasno błyszczał księżyc w pełni. W jednej ręce miała foliowy worek pełen pieniędzy, drugą dłonią ściskała rękę chłopaka biegnącego obok niej. Naokoło słychać było policyjne syreny. Chłopak o zielonych błyszczących oczach mocniej ścisnął jej rękę, biegli. On się śmiał, ona była przerażona. Dotarli do mostu, pod nimi płynęła rzeka, zerknęli na siebie. 'stać policja!' skoczyli, mocno się obejmując.'
Wspomnienia znów zaczęły się przewijać.
'Znów ciemność i znów księżyc w pełni. To był powtarzający się schemat. Biegli szybko, oboje byli zmęczeni. - -Evil!- krzyknęła. Ale on tylko się śmiał i ściskał jej rękę. Słychać było policyjne wycie aut.
- Evil, proszę Cię!
Ale biegli dalej, wpadli do obskurnej klatki jakiegoś wieżowca. Na windzie wisiała karteczka z wypisem 'nieczynne'. Viv zaklęła głośno. Biegli, po dwa, po trzy schody, cały czas w górę. Oboje byli u kresu sił. Goniąc
ostatkami wpadli na płaski dach budynku. Krawędź była tuż, tuż. On dalej się śmiał.
- Evil..-
Ale on, po prostu ją objął i pocałował. Na dach wbiegła szczupła kobieta z misternie ułożonymi blond lokami.- - Vivien nie rób tego, nie słuchaj go! Proszę!- jej siostra krzyczała głośno, syreny wyły za głośno, ból w jej głowie też był za głośny. Chciała, żeby to się skończyło. Evil ścisnął jej dłoń, prawie nie poczuła gdy krawędź dachu usunęła się z pod jej stóp. Opadała w nicość, to było jak latanie. Spadali w dół, trzymając się za ręce i głośno śmiejąc. Na łeb na szyję z dziesiątego piętra.'
' Ostra biel szpitalnego łóżka, lekko otumaniona Viv wyrwała sobie kroplówkę, zmasakrowała krzesłem oddziałowe i uciekła.'
' W gazetach dano ogłoszenie 'Psychopatka na wolności'- darła te gazety nucąc pod nosem, piosenkę którą kiedyś nuciła jej siostra:
- ''Księżniczka wyszła z bajki, i zgubiła się na pierwszym zakręcie...'' '
Vivien wybudziła się z głośnym krzykiem.
Rudowłosa Mary, leżała obok niej na ziemi, przyciskając twarz do chłodnej posadzki i głośno szlochając.
- Co się stało, Mary, Mary?! - Viv pochyliła się nad nią.
Mary, drżała, uniosła się na łokciach i lewą dłonią chwyciła Vivien za koszulkę, szeptała, bardzo cicho:
- Obiecaj, obiecaj, że powiesz mu, jak bardzo go kochałam! Obiecaj!
- Ale kogo? Mary co się z Tobą dzieje?!
- Evila, oczywiście, ze Jego, ja Go kochałam całe życie.
- On nie żyje!
- Zostaw mnie, ja za chwilę umrę, a on już czyni spustoszenie w sali, tak mi się zdaje, tak...- zachichotała krótko i zamknęła oczy.
- Obiecuję - szepnęła Viv, przytulona do jej piersi słuchała słabnącego serca.
Wstała, otrzepała kolana z kurzu i wolnym krokiem ruszyła do sali. Krzyki, piski, śmiechy, wystrzały pistoletów. Przyśpieszyła. Otwierając drzwi, zamarła, większość świec zgasła, gdzieniegdzie migały światła latarek. Złapała za rękę jakąś spanikowaną ćpunkę w czarnych włosach,
- Co tu się, kurwa dzieje?!
- Evil! Evil, Evil!- wrzeszczała jak opętana.
Viv, mocniej ścisneła jej rękę, dziewczyna zaskowytała z bólu, patrząc na nią ze strachem.
- Co, ''Evil''?- spytała Vivien, zbliżając swoja twarz do jej twarzy.
- Zmartwychwstał.- szepneła czarnowłosa i padła zemdlona na podłogę.
Viv, lekko drżąc weszła głębiej w tłum spanikowanych ludzi, jej oczy co jakiś czas rejestrowały plamę krwi na podłodze. Dotarła na środek sali, spojrzała na trumnę i zaniemówiła.
Evil, owszem był w trumnie, ale nie w taki sposób w jaki być powinien! Siedział w niej, wygodnie rozparty na czerwonym aksamicie, dębowego sarkofagu, z uśmiechem przekrzywiał głowę patrząc uważnie na mdlejących ludzi. Nagle jego wzrok padł na Viv. Wstał, dość gwałtownie, wywracając trumnę, depcząc po kwiatach rozrzuconych wokół trumny.
On do mnie idzie. Boże, nie, Ty Boże nie masz z tym nic wspólnego. Diable, coś Ty zrobił?! Evil, Evil.
Ona się mnie boi. Moja Viv? On się cofa, chce przede mną uciec, nie kochanie stój!
Zatrzymaj się głupia, On Cię nie skrzywdzi. Nie mam pewności, czy wyjdę z tego żywa! Może przynajmniej wolna od sumienia.
Zatrzymała się, to dobrze, kiedy do niej dotrę już nigdy się nie rozstaniemy.
*Vivien, rozglądała się po sali, czekając, aż Evil do niej dotrze, a szedł powoli, by dać jej trochę czasu, na przemyślenia.
''Kim my wszyscy jesteśmy? Złodzieje, mordercy, ćpuny, dziwki i męskie prostytutki. Po co to wszystko, dla naszych ideałów?
Nie, to tylko nasze przyzwyczajenie, tacy z nas... Mordercy- z przyzwyczajenia!''- Viv roześmiała się głośno, wyśmiała własne myśli.
Jak dawno nie słyszałem jej śmiechu. Jeszcze tylko kilka kroków.
*Evil klasnął w dłonie, wszyscy ludzie padli martwi na ziemię, tylko Viv dalej stała na środku sali.
Dlaczego ich zabiłeś? Zresztą, to nieważne, mamy siebie, wielką moc mamy. Nikt więcej nie jest nam potrzebny.
* Dwa odziane w czerń ciała, złączyły się w namiętnym pocałunku. Blade dłonie, ściągneły z włosów rudą perukę.
- Chodź ze mną kochanie- zamruczał Evil.
- Pójdę gdziekolwiek zechcesz.
Obok nich rozstąpiła się posadzka, buchnęły płomienie.
- Więc chodź ze mną do piekła.- rzekł Evil, ciągnąc za sobą Vivien i wskakując w otchłań.
Ostatni dźwięk jaki pamięta ta komnata, był rozpaczliwym krzykiem kobiety, tej co mordowała z przyzwyczajenia.
Ps. Wybaczcie za te dziwaczne imiona, kiedyś miałam straszne upodobanie do amerykanizacji wszystkiego co piękne i polskie.
Przeczytam w nieokreślonej najbliższej przyszłości ,ale nie dziś.Ostatnio dużo siedzę przez kompem:/
To wyrusz na piwo! Zawsze jakiś sposób na oderwanie się od monitora
Oj straszne rzeczy, straszne rzeczy...
Zakończenie dość frapujące. Gdzieś tam z tyłu głowy myślałam, że Evil jednak nie zmartwychwstanie, że coś tam się innego wydarzy.Ale w sumie chyba dobrze się stało, opowiadanie w sumie do tego zmierzało cały czas.
Ale ta sieczka straszna...No i kobiety zmasakrowane krzesłem...
Ogólnie dość płynnie się; tylko parę przecinków brakuje, a parę jest zbędnych.
Jak dla mnie fajnie się czyta. Fabuła niesamowita. Pozdrawiam
łał, dzięki, jak dla mnie tematyka trochę oklepana ale miło mi, ze Tobie miło : D