Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Nienawidzę cię. Rzygam każdym twoim słowem, gestem, nutą. Nie znoszę, kiedy mijasz mnie na ulicy z obojętnym wyrazem twarzy, chociaż mieszkasz setki kilometrów stąd. Nie, nie jesteś moim narkotykiem, chociaż masz coś z niego. Bo nienawidzę chwil gdy o tobie myślę, chociaż nie potrzebuję, nie kocham, nie pragnę.
Kiedy rzucam kolejnym talerzem, ty udajesz pieprzonego filozofa, pisarza, poetę. Ach, ta wyjątkowość, oryginalność! Myślisz, że potrafisz, że możesz? Jakim prawem mnie osądzasz i dlaczego? Bo wbijam się w ekstazyjną przestrzeń i tańczę na marsjańskim pyle, kiedy ty zapalasz kolejnego papierosa? Koniec. Dosyć. Ja i Zygfryd Radamenes Antoniusz III wychodzimy. Znów patrzysz na mnie w ten sposób – jakbym była szalona. To nie świat zwariował, to tylko ty kochanie kręcisz się na tej różowej karuzeli. I tak: Zygfryd to kaktus. Żegnaj.
Ale jesteś szalona maleńka i niezależna narratorze! Chcę tego więcej, boże jakie to dobre, zgaś mi papierosa na klacie!
Mniam. Krótkie, ale dobre. Sam nie wiem co napisać. Podoba mi się po prostu. Ma to coś. Bezsensowny na pierwszy rzut oka z wylewającym się sensem po krótkim zastanowieniu. Pozytywny kaktus.
Słodko!