Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
- Ileż do cholery mam jeszcze czekać? – ze zdenerwowaniem w głosie zapytał majstra Styrkawskiego, doktor Ruszkis– Czy naprawdę nie da się szybciej wykonać moich krzeseł?
- Ależ najjaśniejszy Panie – próbował wybrnąć z sytuacji rzemieślnik – krzesła mogą być gotowe i jutro rano, ale czy naprawdę chce Jaśniepan dostać coś, co załamie się pod ciężarem pańskiej teściowej? – próbował zażartować. Jednak na twarzy doktora nie widać było nawet lekkiego uśmiechu, przeciwnie, wydawać się mogło, że jest on jeszcze bardziej zdenerwowany.
- Panie, moja teściowa umarła miesiąc temu, a krzesła mają być jutro rano. Dowidzenia Panu.
- Dowiedzenia – odburknął majster Styrkawski. Pierwszy raz spotkał on tak ponurego i przemądrzałego klienta. Warto wspomnieć, że był bardzo dobry w swoim fachu, to jest w stolarce. Sam burmistrz Pietrzenic zamawiał u niego stół do swojej jadalni. Ołtarz w pietrzenickim kościele to także dzieło majstra Styrkwaskiego. Jakim prawem więc, jakiś doktorek będzie nim pomiatał, kiedy ważniejsze osobistości były zadowolone z wykonywanych przez niego usług? Długo nie myśląc majster zdecydował, że w nosie ma doktora Ruszkisa, i że idzie do domu, bo jest już śpiący. Warsztat Styrkawskiego znajdował się w dosyć sporej odległości od lokum, w którym mieszkał, toteż podróż zajmowała mu dobre pół godziny. Tego wieczoru jednak, z powodu deszczu, majster postanowił zatrzymać się na kufel piwa w barze, który był mniej więcej w połowie drogi między jego domem, a warsztatem. Knajpa była wypełniona po brzegi, zapewne z powodu pogody na zewnątrz. Styrkawski zamówił mocne piwo i zasiadł na, zapewne ostatnim, wolnym krześle. Po chwili pojawiła się kelnerka z kuflem złocistego płynu. Jakież było zdziwienie majstra, gdy w kelnerce, rozpoznał swoja niedoszłą małżonkę. Liczył na powspominanie dawnych czasów, ale gdy ta tylko go zobaczyła, od razu wróciła do kuchni, zapewne oddając zamówienie innej pracownicy tej speluny. Kiedy już majster dostał swoje zamówienie, czym prędzej je wypił i wrócił z powrotem na trasę wędrówki. Tego wieczoru powrót do domu był wyjątkowo długi. Na niebie powoli robiło się pusto, pozostał tylko wielki Księżyc. Dłużąca się podróż zmusiła Styrkawskiego do refleksji. Miał on już ponad 40 lat, a wciąż żył samotnie. Powrót do domu wcale go nie cieszył. W warsztacie pojawiali się przynajmniej jacyś klienci, a w domu ani żywej duszy. Miał majster kiedyś kota którego nazywał Rufus, ale ten zdechł po zjedzeniu trutki na szczury rozsypywanej po całej kamienicy. W końcu udało się Styrkawskiemu dotrzeć do drzwi swojego mieszkania. Włożył klucz do zamka, delikatnie nacisnął klamkę i zobaczył ciemną postać chowająca do worka wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Ewidentnie zdziwiony powrotem właściciela jegomość, dźgnął Styrkawskiego nożem prosto w serce. Wyjął mu jeszcze z tylnej kieszeni spodni portfel, starannie zamknął drzwi i uciekł. Ciało majstra znalazła dopiero po tygodniu sąsiadka, którą zaniepokoił fetor wydobywający się z mieszkania Styrkawskiego, oraz fakt, że dawno go nie widziała. Na pogrzebie nie pojawił się nikt.
Popraw te "dowidzenia". Hmmm, kończy się trochę jak Proces, z tym, że nie ma fabuły. Brakuje tu jakiejś głębi, przekazu, pozostał suchy opis. Brzmi jak ćwiczenie własnego stylu i narracji.
klimat tak jakby mi znany