ďťż
Strona Główna Kobieta, mężczyzna, przyjacieleOrliki i chodnikiSymulator TestĂłw do policjiNadciśnienie a odwołanie od decyzji komisji KatowicePrzewroty (w przĂłd i w tył)CiekawostkaDodatek za wysługę latNowe oferty pracy w HolandiiCzy na komisji lekarskiej mają historię choroby kaĹźdego kandDmuchnięcie w radiostacje ....:))))Bazyl
 

Kobieta, mężczyzna, przyjaciele

Imperator Absolutny
Monivrian

Miał wszystko, czego tylko by sobie nie wymarzył; władzę nad ogromnym królestwem, bogactwo oraz posłuszeństwo, szacunek i respekt jego poddanych, których tak naprawdę najpierw musiał sterroryzować strachem. Strach, według niego był doskonałym nauczycielem pokory i posłuszeństwa. Rządził ogromnym królestwem, które już dało się okrzyknąć imperium, ponieważ zajmowało ogromne połacie ziemi.
Słudzy skakali wokół niego, starając się usłużyć mu jak najlepiej, choć i tak wiedział, że robili to ze strachu, niż z miłości do niego. Nie obchodziło go, co czuli do niego jego poddani, bo i tak nie mieli żadnej władzy. Nic nie mogli zrobić, by mu zaszkodzić, był władcą absolutnym i nikt nie mógł podważyć tejże władzy nad całym królestwem.
Lecz w głębi swej czarnej duszy, doskonale rozumiał ich skryty strach i, może nawet, nienawiść. Przecież był Morvalatem rządzącym w ludzkim królestwie, które zdołał kiedyś zdobyć. Nienawidzili go za samo jego pochodzenie, choć nie okazywali mu tego wprost. Uważano go za tyrana bez serca, z czego jedynie śmiał się okrutnie, ponieważ nie znali go dokładnie. Doskonale wiedział, że byłby mniej okrutny, gdyby się nie opierali jego władzy. Nie musiałby wtedy uciekać się do przemocy. Zdawał sobie sprawę, że jeśli miał utrzymać porządek we własnym imperium musiał ukazywać stal albo aksamit, a to drugie tylko przypadku posłuszeństwa.
Przez pewną chwilę z zadowoleniem przyglądał się własnej sali tronowej. Było to rozległe pomieszczenie urządzone ze smakiem, ale jednocześnie z przepychem. Sufit ozdobiony różnymi obrazami miał strzelistą budowę, z licznymi uskokami i zaniżeniami, jakby architekt chciał przez to zaznaczyć obrazy, które były ważniejsze od innych. Na pomalowanych na smolistą czerń ścianach wisiały liczne flagi, na których była wymalowana czarna pantera z czerwonymi oczami oraz odwrócony symbol królestwa Erion, nim przejął nad nim władzę i doprowadził do stanu imperium. Zadowolony Mortarios wyszczerzył zęby do odzianych w purpurę gwardzistów, stojących obok jego tronu, jako straż przyboczna na wypadek prób zamachu ze strony zdesperowanych wojowników, którzy chcieli uwolnić swój lud od jego tyrani. Ledwo powstrzymał się od głośnego śmiechu na tę myśl. Był nazbyt pewny, że żaden śmiertelnik nie mógłby go pokonać.
Rozmyślania Imperatora przerwało nagle delikatne pukanie do wrót sali tronowej. Prawie nie było go słychać, ale mimo to doszło do uszu tyrana. Jeden z jego gwardzistów pochyli nieco głowę, by zadać swemu władcy pytanie i wysłuchać jego rozkazu.
— Panie, mamy pozwolić tej osobie wejść? — zapytał Morvalat lękliwie. — Godzinę temu posłałeś sługę po wino, ale do tej pory się nie zjawił. Może to on...
— Nie wiem, dlaczego tak się z tym guzdrali, ale pożałują tego. Wychłostam go osobiście — odrzekł zimno Mortarios. — Wpuść go.
— Wejść! — warknął Morvalat w stronę zamkniętych wrót.
Drzwi otwarły się z nieprzyjemnym skrzypem i do środka weszła drobna kobieta. Morvalat odziany w czerń i purpurę objął ją wzrokiem. Wydawała się bardzo młoda, wyglądała mu na jakieś piętnaście lat. Niosła w rękach tacę z dzbanem wina oraz pozłacanym, kunsztownie wykonanym kielichem. Mortarios z łatwością dostrzegł, że jej dłonie drżały, może nie mogła utrzymać tej tacy, która wydawała się za ciężka jak na jej smukłe, słabowite ramiona albo może bała się go, jak zło koniecznie. Tyran uśmiechnął się pogardliwie, nie obchodziło go to. Wiedział tylko, że jeśli dziewczyna to upuści, pożałuje dnia swych narodzin.
— Ostrożnie, moje dziecko... — Powiedział z pozoru łagodnie, lecz jego ton ociekał jadem i pogardą. — Jeśli to upuścisz, będzie cię bardzo b o l e ć — dodał z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowa.
— Nie wiem czy dam rady to donieść, panie — jęknęła dziewczyna, zaciskając z wysiłku usta. — Ta taca jest taka ciężka...
— Przestań użalać się nad sobą, głupia smarkulo, tylko przynieś mi to wino! — Przerwał jej ostrym tonem, a w jego czerwonych oczach zalśniły pełen groźby błysk.
Dziewczyna skuliła się ze strachu pod jego spojrzeniem, ale zaraz się opanowała. Postąpiła kilka kroków w stronę podwyższenia, na którym ustawiony był tron Morvalata. Postawiła tacę u ich stóp, po czym zaczęła się powoli wycofywać do wyjścia. W tej chwili pragnęła tylko wydostać się z sali tronowej, żeby znaleźć się jak najdalej od króla. Ta istota przerażała ją chyba bardziej niż śmierć. Choć był piękny i młody, jego okrucieństwo nie znało granic. Często słyszała opowieści z ust starszych, że z błahej przyczyny potrafił skatować niewinną osobę.
Kiedy już była blisko drzwi, Mortarios nagle wstał ze swego tronu i prędkim krokiem podszedł do dziewczyny. Złapał ją za ramię, dziewczyny jęknęła z bólu czując jak jego palce, niczym żelazne kleszcze brutalnie zaciskały się wokół jej skóry. Nawet nie próbowała się wyrwać, bała się, że swoim oporem rozzłości Morvalata jeszcze bardziej.
— Pozwoliłem ci wyjść? — Zapytał zimno. Roześmiał się złośliwie i pogardliwie. — Dziewczynko, nikt cię nie uczył, że nie można wychodzić bez mojego, wyraźnego polecenia?
Dziewczyna milczała. Nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie, z resztą i tak nie mogłaby z siebie niczego wydusić. Zbyt bardzo się bała oraz wiedziała, że głos mógł jej drżeć. To pytanie bardzo ją zaskoczyło, nikt jej przecież nie wspominał, że miała czekać, aż Mortarios łaskawie pozwoli jej wyjść. Była więc pewna, że on wymyślił to sobie, by utrudnić jej pierwsze dni służby w pałacu, do którego musiała pójść, by pomóc swym rodzicom finansowo. Spojrzała z wyraźnym lękiem w oczy króla.
— Nie... — Wyszeptała słabo. Głos jej drżał, cała się trzęsła ze strachu pod jego spojrzeniem. — Nikt z osób, które służą tu dłużej niż ja nie powiedział mi, że jest taka zasada...
— A więc jesteś tu pierwszy raz. — Zauważył Morvalat, uśmiechając się okrutnie. — Wiedz moja droga, że pobyt tutaj doskonale nauczy cię pokory, której nie masz w ogóle. — Wyprostował się nagle i zdzielił ją w twarz wierzchem dłoni. — Jak śmiesz zwracać się do mnie na „ty”, szmato?!
Dziewczyna złapała się za zaczerwieniony policzek i opuściła głowę w dół, wbijając wzrok w podłogę wykonanego z czarnego marmuru. W jej fiołkowych oczach pojawiły się łzy. Przez moment wpatrywała się w piękną twarz Morvalata z żalem i gniewem. Nie rozumiała, dlaczego tak wszystkich upokarzał, jakby tylko na to sobie zasłużyli. Ścisnęła z całych sił wargi, z ogromnym wysiłkiem tłumiąc obelżywe słowa, które próbowały się z nich wyrwać. Naprawdę pragnęła wykrzyczeć mu w twarz, co o nim myśli, ale bała się, że jeśli to uczyni, on zabije jej rodzinę. Do tego za nic nie mogła dopuścić.
— Panie, wybacz mi... — Powiedziała w końcu, pokornym, sztucznym tonem, w którym nie było żadnego entuzjazmu. — Wybacz brak taktu z mej strony.
Mortarios zaśmiał się jej w twarz w odpowiedzi. Upokorzona kobieta ponownie opuściła głowę w dół, a na jej policzkach zapłonął rumieniec. Wiedziała już, że jej próby przeprosin tyrana spełzły na niczym i pozostał już dla niej tylko ból. Miała nadzieję, że jej rodzina za to nie ucierpi, nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła.
— Za to nie ma wybaczenia! — warknął Morvalat. — Twoja rodzina przez twą bezczelność i niekompetencje osoby, która kazała ci tu przyjść stracą życie. A tobie wystarczy porządna chłosta, jako odpowiednia nauczka na przyszłość! Martis, podejdź tu! — Zwrócił się do jednego ze swoich gwardzistów.
Morvalat w purpurowej szacie pokiwał głową i szybkim krokiem podszedł do swego władcy, gnąc się przy tym w pokłonach.
— Jakie są rozkazy, panie? — spytał słodkim, pokornym tonem.
— Każ aresztować członków rodziny tej szmaty — Mortarios popatrzył zimno na dziewczynę. — O wschodzie słońca publicznie stracą głowy...
Spojrzała z nienawiścią na tyrana, który z lekką dłonią skazał prawie całą niewinną rodzinę na śmierć tylko, dlatego, że zachowała się wobec niego nietaktownie. To nie było sprawiedliwe, wiedziała o tym. Zdawało się, że kruche, ludzkie życie było zabawką w jego rękach. Rzeczą, którą w każdej chwili można zabrać, zależ od tego, jaki tyran miał kaprys. Właśnie to budziło w niej strach i nienawiść.
— Jak każesz, panie — jej bolesne rozmyślania przerwał głęboki głos gwardzisty.
Kąciki ust tyrana wygięły się w pełnym zadowolenia uśmiechu; dał znać słudze, że może wyjść z komnaty, aby przekazać właściwej osobie rozkazy. Po pewnym czasie Martisa już nie było, młoda podeszła do wroga. Zastanawiała się, czy zdoła jeszcze w jakikolwiek sposób przekonać tyrana do zmiany decyzji. Czy powinna sama oddać się na śmierć, aby ocalić innych? Jeśli byłaby to jedyna droga, nie zawaha się.
Movalat stał spokojnie przed nią, z uwagą przeglądając jej myśli, czekając, na jaką opcje się zdecyduje. Czekał i niecierpliwił się coraz bardziej, mając okropną ochotę kogoś po torturować, a nie wypadało mu tego czynić bez konkretnego powodu. Wkrótce doczekał się. Dziewczyna uklęknęła przed nim, wpatrując się w jego bezlitosne, czerwone oczy z błaganiem w spojrzeniu.
— Panie, błagam, oszczędź moją rodzinę — wyszeptała potulnie, niczym maleńki baranek oddający się na rzeź. — Weź moje życie zamiast ich, bo nie przywiązuję do niego tak wielkiej wagi jak do ich losu...
Usta tyrana wygięły się w okrutny uśmiechu, objął twarz młodej za podbródek i uniósł go brutalnie do własnej twarzy, z sadystyczną radością wpatrując się w jej fiołkowe oczy. Po ciele dziewczyny rozlał się nieprzyjemny chłód strachu, który w obecnej chwili rósł w niej z zawrotną prędkością. Chciała się wyrwać, lecz jego zimne spojrzenie nie pozwalało jej choćby drgnąć i musiała cały czas patrzeć w nie jakby była zahipnotyzowana. Do jej oczu powoli zaczęły napływać łzy. Po pewnej chwili Mortarios puścił ją.
— Mówisz, że zrobisz wszystko, by ocalić swoją, w moich oczach, nic niewartą rodzinę — powiedział chłodno. — Udowodnij mi to. Podejdź do pręgierza... — Wskazał palcem na wąska kolumnę owiniętą kajdanami, które stanowiło miejsce kar dla tych, którzy otwarcie ukazali nieposłuszeństwo wobec władcy.
Młoda przełknęła głośno ślinę i bez szemrania oraz protestu zbliżyła się do pręgierza. Jej ciało drżało na myśl, co okrutny Morvalat szykował dla niej. Nie zamierzała się wycofywać, jeśli od tego, czy pozwoli mu na wszystko, miało zależeć życie jej rodziny. Była gotowa się za nich poświęcić i nie mogła się już wycofać. Nagle jej oprawca znalazł się przed nią, jednym, brutalnym ciosem w brzuch powalił ją na klęczki, po czym przykuł jej nadgarstki do kolumny. Niewiasta zaczęła się wyrywać rozpaczliwie i daremnie. Kajdany były zbyt mocne. Nagle poczuła coś ostrego i zimnego przesuwającego się po jej ciele. Ścisnęła mocno wargi, gotując się na nieunikniony ból.
Mortarios z pełnym zadowolenia uśmiechem, zamachnął się pejczem. Uderzył swą ofiarę z całej siły w plecy. Ciałem kobiet wstrząsnął dreszcz bólu, po grzbiecie zaczęły spływać ciepłe i lepkie strużki krwi. Każdy następny cios był bardziej bolesny od poprzedniego, niósł za sobą coraz silniejsze fale cierpienia. Dziewczyna krzyczała i płakała z bólu cały czas, choć z biegiem czasu jej głos porządnie ochrypł. Przymknęła oczy, modląc się o szybkie omdlenie.
Nagle Morvalat przestał; podszedł do niewielkiego paleniska obok swojego tronu, ubierając na dłonie rękawicę pancerne. Wyjął z ognia trzy rozpalone do czerwoności węgle niewielkich rozmiarów. Zbliżył się do wpół przytomnej kobiety i siłą rozwarł jej usta dłonią. Życie ludzkie, tak samo jak swe królestwo, traktował jak swe zabawki. Sądził, ze właśnie przez to może decydować o ludzki życiu i o jego końcu. Wiedział, co zrobić, aby śmierć tej śmiertelniczki była szybka i bardzo bolesna. Siłą wsunął węgle do jej ust. Z jej ust wyrwał się urwany jęk bólu, gdy ta poczuła ich gorąco na swym języku. Chciała je wypluć, lecz oprawca ją powstrzymał.
— Połknij! — polecił zimno.
Nie miała większego wyboru; powoli, z ogromnym bólem wykonała polecenie oprawcy. Ostatnie, co poczuła w swym życiu był żar spływający w dół jej przełyku spalający zarówno go, jak i resztę narządów. Jej krtań została doszczętnie spalona przez rozpalone węgle, do połknięcia, których została zmuszona.
Zwisła bezwładnie w kajdanach.

***

Recenzja
Dagi

Jamniki są urocze. Merdają ogonem, podnoszą swoje piękne, psie oczy na świat. Są długie – ta długość chyba potęguje fakt bycia uroczym. I choć dla jamnika długość jest rzeczą pożądaną, w tekstach nie zawsze wychodzi to na dobre. I bynajmniej nie chodzi mi tutaj o objętość utworu.
„Imperator Absolutny” wydaje mi się czasem być jakimś podręcznikowym schematem, w dodatku pisanym stylem naukowym pomieszaną z archaizacją. Zdania są długie (przez co czasem zostanie źle zastosowana interpunkcja). Długość mogłaby być, nie zaprzeczam, ciekawą metodą, jakimś środkiem stylu. Ale tutaj? Nie, tutaj rozprasza, irytuje, wprowadza monotonię. Zwłaszcza prostym i schematycznym zabiegiem wydaje się być stwarzanie zdań: „Był xyz, ponieważ zyx”. Czasem brzmi to jak pisanie definicji, co niewątpliwie nie jest korzystne dla tego typu tekstu.
Jest jeszcze archaizacja. Tu akurat przemilczę, bo sama lubię stosować archaizmy. Acz, cóż, zawsze należy widzieć, dlaczego zastosowało się takie słowo. I pamiętać, by tego nie nadużywać. (Chyba, że tego wymaga specyfika fabuły – ale to już inna bajka).
Sam fragment, hm… Podejrzewam, że to część czegoś większego. W zaprezentowanym tekście Imperator wścieka się o błahostkę, torturuje i zabija swoją służącą. Sytuacja realistyczna – pomimo swego okrucieństwa; ot, wystarczy sobie chociażby o wyczynach Iwana Groźnego poczytać. Jednak sposób zapisu spowodował, iż, przynajmniej dla mnie, była ona raczej komiczna niż tragiczna. Brakowało mi tutaj czegoś, zdecydowanie.
W moim odczuciu źle wykreowano bohaterkę. Sama jej sylwetka jest dobra – prosta dziewczyna kochająca rodziców, jest gotowa oddać życie za rodzinę. Próbowano tutaj zastosować chwyty wykorzystywane w powieściach psychologicznych – opis myśli, refleksji, odczuć. Zbyt powierzchownie, niestety, bez żadnej analizy. Poza tym, są tutaj pewne niedociągnięcia. Przykładowo, sam akt poświęcenia się. Z własnej woli podchodzi do narzędzi tortur, gotowa oddać swoje życie, by chwilę później „wyrywać się rozpaczliwie i daremnie”. I tak już jęczy do końca. Więc jak to w końcu było? Chciała się poświęcić z godnością czy wrzeszczała dla zasady? A może zdeterminował ją jej biologizm, może zaczęła wątpić, może chciała krzykami przyśpieszyć nieuniknione? Warto zadbać o takie detale, jeśli już przez cały tekst bada się psychikę bohaterów. Bo, wiadomo, jeśli skupiałoby się jedynie na akcji, nie wyskakujemy nagle w środku opisu bitwy na temat tego, czy ziemniak jest alegorią ludzkiej egzystencji. (Hm, chociaż…).
Podoba mi się trudność tematu, z którą trzeba się zmierzyć. Pisarze zazwyczaj chcą przemycić w swych tekstach własny światopogląd; wcielenie się w kogoś zupełnie od nas innego umożliwia nam poszerzenie wyobraźni, uczy empatii, psychiki człowieka. Od pisarza jednak zależy, jaki stosunek do bohatera będzie miał czytelnik. Będzie mu współczuł z jakiś powodów? Albo nienawidził? Będzie starał się go zrozumieć czy stwierdzi, że ta osoba nie zasługuje na zrozumienie? Taak… od tego, w jaki sposób wykreujemy postacie i jak je opiszemy, naprawdę dużo zależy.
Cóż, jesteś na dobrej drodze, choć wiele pracy przed Tobą. Zarówno pod względem technicznym, jak i merytorycznym. Choć, podkreślając – zamysł jest naprawdę niezły, trzeba go tylko umiejętnie wykorzystać.


Dagi, przede wszystkim chciałam ci podziękować za fachową recenzje tego tekstu. Dawno nikt mi tak dokładnie nie pokazał, jakie błędy popełniam i jestem ci za to wdzięczna. Zamierzam poprawić ten tekst i wprowadzić twoje rady w innych moich tekstach.
Co do samego tekstu, jest dość stary sprzed dwóch lat. Pisałam go w 2009 roku. Pierwotnie miał trafić na pojedynek z Psią Gwiazdą na tym forum, do którego nigdy nie doszło. Temat brzmiał "Być zabawką w rękach silniejszego". Chciałam w tym tekście przekazać, że Królestwo i życie ludzkie czasami może się stać zabawką w rękach władcy. Mam jednak wrażenie, że to nie do końca mi się udało.
Być może wygląda to na fragment większej całości i wydaje mi się, że gdyby napisać ten fragment od nowa i pociągnąć to dalej, to mogłoby coś z tego wyjść.
Jeszcze raz dziękuję za wyczerpującą ocenę i bardzo cenne dla mnie rady.
Pozdrawiam serdecznie.