Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Było pochmurno i ponuro - jesienny mrok w świetle dnia - tak dobrze znany. Syf z listopada.
Wylazłem z auta i zacząłem szukać złotówek po kieszeniach. Musiałem zapłacić za parking.
Wysupłałem jakieś grosze. Automat nie chciał ich przyjąć. Zjadł kilka monet, zaliczył tylko złotówkę.
Tłum. Zszarzałe postacie jak widma przesuwały się w mżawce, która właśnie zaczynała kropić.
Przystanąłem na chwilę przed wystawą księgarni. Bez celu wodziłem wzrokiem po tytułach. W konturach mojej sylwetki, która malowała się na szybie, mieściły się kolorowe okładki książek i twarze z biografii znanych ludzi. Na to nakładały się cienie przechodniów za mną, uciekających przed jesienną niepogodą.
Patrzyłem na swoje odbicie i wydało mi się, że moja postać była większa, niż w rzeczywistości. Krzysiek Ratajczak żyjący na płaszczyźnie szyby, miał o kilkanaście centymetrów więcej. Był postawnym mężczyzną. Dotarło do mnie, że gdybym w każdym lustrze i w każdej szybie widział taką właśnie sylwetkę, nie miałbym powodów by nie wierzyć w jej autentyczność.
- O przepraszam - usłyszałem głos. Jakaś kobieta we mnie wlazła. Prawie mnie przewróciła - Przepraszam bardzo - dodała zakłopotana.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziałem, ale już tego nie słyszała. Pobiegła dalej.
Dobra. Dość marnowania czasu. Trzeba było działać. Kiedy się umówiłeś z Yoką baranie?. "Sprawdź na portalu jak nie pamiętasz". Na przeciwległej ścianie Rynku zauważyłem kolorowe logo kafejki internetowej. Nie szukałem, a znalazłem.
Drzwi uchyliły się łagodnie. Wszedłem zziębnięty i przemoczony. W środku było przyjemnie ciepło. W półmroku żarzyły się ekrany czekających komputerów.
- Który wolny?
Chłopak za biurkiem rozejrzał się niemrawo.
- Trzynastka - odparł po chwili.
Przysiadłem przed monitorem, kurtkę powiesiłem na oparciu krzesła. Ekran zamrugał, kiedy poruszyłem myszką. Zegar z boku zaczął odliczanie.
Dobra. Bez straty czasu. Włączyłem przeglądarkę. Wklepałem adres portalu. Po chwili zaczęło się wczytywać niebieskie tło. Login i hasło tym razem pamiętałem.
Kiedy wczytał, płaszczyznę pokryła czerń, a z niej wyłoniła się moja twarz.
Nowa usługa portalu ! Krzysiek Ratajczak ! Stwórz samego siebie !
Sloganowi towarzyszyło moje zdjęcie profilowe, w różnych odcieniach, z doklejoną fryzurą, w dredach, na łyso, z irokezem.
- Krzysiek - kreuj się ! - zachęcał slogan - Sprawdź kto już gra ! Poleć znajomym !
Poszukiwałem iksa by wyłączyć. Szary znaczek ledwie odcinał się od tła. W końcu się udało. "Idź w cholerę" - zakląłem w duchu. Reklama zwinęła się w rulonik i zniknęła.
Krzysiek Ratajczak. - Patrzyłem na swój profil. To samo przyjemne foto, które zamieściłem trzy lata temu, to samo niebieskie tło. Wszystko było zwyczajnie. Żadnych niespodziewanych efektów, tylko nuda, którą tak świetnie znałem. Poczułem się zażenowany. "Po co tu przyszedłem?" - myślałem o całym ciągu zdarzeń, który doprowadził mnie do tego miejsca i wyrzucałem sobie, że wmanewrowałem się w tą absurdalną historię.
"Dobra, to tylko ciąg nieporozumień" - powiedziałem sobie w duchu, zdecydowany by jak najszybciej znaleźć się w domu, przy kubku ciepłej herbaty.
Podniosłem się i chwyciłem za kurtkę, gdy zauważyłem mrugający komunikat: "Masz nowe wiadomości". Nerwowy impuls przebiegł mi po całym ciele. A więc jednak...
Nieprzeczytana wiadomość od: "Yoka"
Usiadłem. Rozwinąłem treść.
"I jak? Podobały się zdjęcia? Nie mogę się doczekać, jak jutro zjawisz się w pracy. Umieram wręcz z ciekawości. Chcę zobaczyć minę Kosińskiego i wszystkich jak przeczytają. Będzie się działo Smile
Co do kawy, to chętnie misiu Smile Rozumiem, że tam gdzie zwykle? Wyjdę z roboty o siedemnastej plus korki - myślę, że osiemnasta będzie ok. Buziaki, do zobaczenia i trzymam kciuki."
Tępo przyglądałem się ciągowi wyrazów. Przeczytałem jeszcze raz, później kolejny, później znów.
To była odpowiedź Yoki. Słówko "ODPOWIEDŹ" jakoś mocniej zabrzmiało mi w głowie. To JA proponowałem kawę.
- Dodaj se fryzurę, wygol po bokach! Super! - ktoś krzyknął. Obróciłem się odruchowo. Na komputerze przy ścianie prostopadle do mnie, jakaś nastolatka przerabiała swoje zdjęcie profilowe. Skorzystała z propozycji portalu. Zdecydowała się zagrać w "Stwórz samego siebie". Chichotała przy tym jak szalona, a koleżanka obok niej głośno komentowała.
Chciałem wstać i zwrócić im uwagę, ale pomyślałem, że być może próbuję na nie przelać własne zdenerwowanie.
Krzysiek Ratajczak - wiadomości wysłane.
Najechałem kursorem na link. Chwila wahania. Czułem, że ręka mi drżała.
Wejście. Na płaszczyźnie rozwinął się pasek z listą. Wpatrywałem się w ekran z niedowierzaniem. Wysłanych wiadomości było szesnaście. Ostatnia wysłana do: "Yoka" - wczoraj.
"Cześć skarbie. Znów mam ochotę na twoją szparkę. Siedzę i jest mi smutno Wink Szykuję się na odbiór wypowiedzenia. Ale bym cię ujeżdżał kotku. Nie wyobrażasz sobie Smile
Jutro kawa? Jak będzie po wszystkim? A potem skoczymy do hotelu?
Tam gdzie zwykle, OK? Daj znać o której. Buziaczek."
Krople deszczu uderzały w szyby kafejki.
Podniosłem wzrok znad ekranu. Rozejrzałem się. Kasjer przy wejściu machał głową w rytm muzyki z nałożonych na uszy słuchawek. Wybierał postać, którą chciał być w popularnej grze komputerowej.
- Dodaj se makijaż! Nie taki! Wyglądasz jak pokraka! Albo czekaj ...Irokeza!!! - dziewczyny kilka metrów ode mnie, nadal grały w "Stwórz samego siebie".
Zrobiło mi się duszno. Czułem się jak przybysz, który znalazł się w obcej krainie, pełnej znaków, których nie był w stanie odkodować.
Przede mną czekał pulsujący ekran. Siedziałem przed własnym profilem - ale nie opuszczało mnie uczucie, że byłem intruzem, szpiegiem, który wdzierał się w czyjąś prywatności i poznawał głęboko ukrywane sekrety.
Błądziłem wzrokiem po liście maili.
Wcześniejsze wiadomości wysłane przez "Krzysiek Ratajczak": przedwczoraj - "Yoka", dwa dni temu - "Yoka", miesiąc temu - "Barbara".
Barbara?
"Basiu. Było mi cudownie, ale potraktujmy to jak przygodę. Nie mam ochoty się wiązać. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz. Chcę stąd wyjechać."
Dwa tygodnie temu - wiadomość do "Tomasz". Spojrzałem na mail odbiorcy - tomasz.kaziow@wp.pl . "Tomasz Kaziów" - wypowiedziałem w myślach to nazwisko i poczułem jak zrobiło mi się chłodno. Tomasz Kaziów to ten sam Tomasz,, którego codziennie widywałem w biurze i którego darzyłem czystą, nieskalaną nienawiścią.
"Hej stary! Tośmy sobie polatali. Zapraszam na powtórkę! Kiedy tylko chcesz. Klub paralotniarski - dzwoń."
Paralotnia? Przecież miałem lęk wysokości.
"Ktoś się pode mnie podszywa. To fikcyjne konto. Padłem ofiarą oszustwa" - Wymieniałem argumenty, rozmawiałem sam ze sobą. "Trzeba to gdzieś zgłosić, usunąć konto, coś zrobić. Wszystko odkręcić."
Błądziłem kursorem po ekranie całkowicie zdezorientowany. Profil żył tak, jakby jego właściciel regularnie go doglądał, każdego dnia. Zastanawiałem się, jak mogłem tego nie zauważyć, gdy zajrzałem do portalu wczoraj? No tak, po obejrzeniu fotek od Yoki od razu wyszedłem. Na nic więcej nie zwracałem uwagi.
Zakładka ze zdjęciami: Krzysiek Ratajczak - siedem galerii. Jak to? Przecież opublikowałem lata temu może ze trzy fotki...
Kliknąłem na fotografie. Zdjęcia wczytywały się powoli.
Obejrzałem jedno, potem drugie, trzecie i kolejne. Na zdjęciach był człowiek o twarzy, którą tak świetnie znam....."On" miał fotografie z rożnymi kobietami, obejmował Yokę, był na wycieczce w Paryżu, rozkładał paralotnię na jakimś wzgórzu, uśmiechał się do pozowanej fotki z Murzynem na tle Trafalgar Square, grał na gitarze w tłumie ludzi podczas domowej imprezy, robił krzywe miny, w tryumfalnym geście prezentował na wpół wypitą butelkę wódki, dla żartu obejmował się z jakimś facetem, był w tłumie, w grupie, ze znajomymi, był w pomieszczeniu z napisem "Klub Paralotniarski". Był w dziesiątkach pozycji i sytuacji.
Ten człowiek miał moją twarz.
Przeglądałem zdjęcia jak w transie, nie mogłem oderwać oczu od ekranu. Krzysiek Ratajczak którego profil lustrowałem, był pewnym siebie, wesołym i aktywnym człowiekiem. Jeździł po świecie, otaczał się kobietami, uwielbiał sporty ekstremalne, miał wiele znajomości, prowadził bogate życie towarzyskie, cieszył się zainteresowaniem płci pięknej.
Patrzyłem na swoją twarz, patrzyłem jak dawałem buzi jakiejś ponętnej blondynce w dyskotece, patrzyłem na pozowaną fotkę na plaży gdzieś za granicą, z Mulatką i dwiema kobietami wyglądającymi na Polki. Widziałem siebie, jak rozkładałem duże skrzydła paralotni na tle ładnego górskiego pejzażu. Na tych zdjęciach byłem wszystkim, czym nigdy nie byłem, ale zawsze chciałem być...
Ta ostatnia myśl zabrzmiała wyjątkowo ponuro.
Siedziałem przed własnym profilem w sieci i dotarło do mnie, że był to profil moich ukrytych pragnień, których nigdy nie odważyłem się zrealizować.
Patrzyłem w oczy Krzyśka Ratajczaka, trzydziestolatka z dużego miasta w Polsce. Krzysiek miał pewne, zawadiackie spojrzenie. Na każdym zdjęciu dumnie prężył pierś. Uśmiechał się od ucha do ucha. Jego profil wyrażał radość z życia.
Jedyne co nas łączyło to zamiłowanie do mocnej muzyki. Na którejś z fotek rozpoznałem Krzyśka w miejscowym barze dla fanów ciężkich gitar. Podobnie jak lubił zjawiać się w "Piekielnych Wrotach".
Odsunąłem się na chwilę od komputera. Tępo wpatrywałem się w zegar wiszący nad rzędem stanowisk. Wydawało mi się, że wskazówka minutowa pozostawała bez ruchu. Chciałem ujrzeć jak przeskakuje, ale nie mogłem złapać tego momentu.
Czy to możliwe, żeby on żył równolegle?
Jeśli ten absurdalny scenariusz był w niepojęty sposób możliwy... Czy mogłem istnieć w dwóch wersjach? Niczym materia i jej bliźniacze zaprzeczenie?
Ogarnął mnie głęboki smutek. Przy Krzyśku byłem nikim. Byłem zerem. Moje życie prezentowało się jak zwyczajny, wypłowiały garnitur przy szytym na miarę Armanim. Nie wygrywałem konkurencji z samym sobą.
Jeśli - w jakiś boski sposób - on żył w świecie równoległym i przez niewiadome mi fizyczne prawa jego rzeczywistość zmieszała się z moją, to dla dobra samego siebie... Powinienem był odejść. Oddalić się. Pozwolić samemu sobie na zmianę.
Jeszcze jeden mail wysłany do Yoka - jakieś cztery dni temu:
"Wiesz kotku, zamierzam to zrobić, tak jak ci pisałem. Mam dość Kosińskiego. Zresztą nie chodzi już nawet o niego, choć przyznam, chcę go zdenerwować. Ale doszedłem do wniosku, że nie ma co tracić czasu. W tej pracy nic więcej mnie nie spotka, a kto nie gra, nie wygrywa. Jestem zbyt młody i pełen ambicji by tracić czas w tej zatęchłej atmosferze. Mam kilka pomysłów, ale na razie nie będę zapeszał. W każdym razie szykuj się na spore szopki w robocie. Zamierzam odejść z wykopem. PS. Uwielbiam smak twojej myszki."
Wolno czytałem słowa, które napisał Krzysiek. Byłem z niego dumny. Krążyłem po profilu domagając się więcej. Zauważyłem mail w wersjach roboczych, kliknąłem bez zastanowienia.
"Yoka wiesz, muszę ci coś wyznać. To były najwspanialsze dwa tygodnie w moim życiu. Wiele mi pomogłaś. Dodałaś mi wiary, że warto szukać dalej. Te słowa mogą cię zaboleć, ale... nasza historia dobiega końca. Mam dalszy plan. Chcę wyjechać - bardzo daleko, gdzieś w ciepłe rejony świata. Wiesz, nasza zima i szarzyzna Smile) Nie będę mieszał się z tłumem na Wyspach, zresztą nie zależy mi na ciułaniu funtów. Chcę pożyć. Dlatego sprzedaję mieszkanie. Wszystko jest już zaawansowane. Mam umówionych kupców, młode małżeństwo. Całą kasę wpakuję na konto i wiesz - świat jest mój. Myślałem o Bermudach. Dlatego musimy się rozstać, nie chcę tworzyć fikcji związku na odległość i pisania do siebie listów. Oboje jesteśmy dorośli. Zostaną mi po tobie wspaniałe wspomnienia. Wiem, że i ty sobie poradzisz. Buziaki. Krzysiek."
- Ten mail był szkicem. Nie został wysłany. Wpatrywałem się w niego, nie mogłem zebrać myśli. "Czy zerwiesz z Yoką Krzysiek? Co zrobisz?"
Podniosłem głowę znad ekranu. Zegar wiszący nad stanowiskiem wskazywał siedemnastą czterdzieści pięć. Za piętnaście szósta. "Co zrobisz Krzysiek?" - powtórzyłem pytanie w głowie i nagle przypomniałem sobie, że przecież...
Tak, musiałem wstać, nie mogłem się wahać ani chwili. Poderwałem się z krzesła, chwyciłem za kurtkę. Czas naglił. Musiałem wyjść.
Przy biurku kasjera nieporadnie wygarnąłem z kieszeni klepaki, rzuciłem mu na blat nie oczekując reszty.
Puściłem się biegiem przez zatłoczone ulice. Krople deszczu spływały mi po policzkach. Omijałem przechodniów, przebiegałem na czerwonym świetle, uważałem na rowerzystów.
Nie miałem czasu zadawać sobie pytań, zresztą były zbędne. Chciałem choćby na chwilę, na ułamek sekundy, ukradkiem - spotkać się z samym sobą. Zobaczyć się, choć raz. Rozpoznać. Biegłem na spotkanie z Krzysztofem Ratajczakiem.
"Tam gdzie zwykle" - no jasne. Tak wiele nas dzieliło, ale nie to. Nie mógł pójść gdzieś indziej. Biegłem do "Piekielnych Wrót". Krzysiek przepracował neurozę, której mi nie udało się pokonać, zwyciężył z oportunizmem i lękiem, potrafił obracać się wśród ludzi, co było dla mnie sztuką niezgłębioną, odważył się żyć dla swoich pragnień i marzeń.
Przy nim byłem karłem - a jednak coś nas łączyło. Obaj kochaliśmy dobre rockowe granie. Smutny fakt tylko jedynej zbieżności z sobą samym, w tamtej chwili dodawał mi otuchy.
Biegłem i myślałem o tym, że być może będziemy się w stanie dogadać, że będziemy jak dobrzy kumple. Oddychałem ciężko, chwilami traciłem równowagę, potrąciłem kilka osób, zbiegłem spod kół jakiegoś rowerzysty. "Być może wcale aż tak wiele nas nie dzieli, może okażemy się sobie bliscy, bardzo bliscy?"
Zbliżałem się do celu. Po drodze minąłem zegar uliczny. Była za pięć szósta. Zwolniłem, próbowałem złapać oddech. Dyszałem ciężko. Zatrzymałem się kilkanaście metrów od wejścia. Przed "Piekielnymi Wrotami" było pusto. Osiemnasta to zdecydowanie za wcześnie, by knajpę szturmował tłum.
Rozejrzałem się dokoła. "Skąd przyjdzie Krzysiek? Jak go przywitać, co zrobić, jak rozpocząć rozmowę?" - w głowie kłębiły mi się pytania.
Spojrzałem na odbicie w szybie. Patrzyłem długo na swoją twarz i wyobraziłem sobie, że to nie odbicie, że na przeciw mnie stałem ja sam, że musiałem wydobyć słowa takie by nawiązać porozumienie z samym sobą.
Patrzyłem długo, kleciłem w głowie jakieś zdania i czułem wyraźnie jak w mój umysł wkradał się lęk. Uświadomiłem sobie, że nie wiedziałem co powiedzieć samemu sobie, że byłem obdarty, nagi i bezbronny. Wszystkie powitania które szykowałem, były pretensjonalne i sztuczne, wymuszone, napełnione niepotrzebnymi frazesami. Nie umiałem powiedzieć nic szczerze, paraliżował mnie strach.
Musiałem się schować, decyzja zapadła błyskawicznie.
Nerwowo rozejrzałem się wokół - najbliższa brama po drugiej stronie ulicy, tam musiałem się ukryć. Nie było chwili do stracenia.
Przebiegłem przez jezdnię, nie dbając o kałuże. Wszedłem w cień bramy w starej, przedwojennej kamienicy. Oparłem się o ścianę. Zegarek? - zbliżała się 18 ta. Ukradkiem wyglądałem zza rogu, tak, by nie można było mnie dostrzec.
Oczekiwanie. Przechodnie snuli się pod pomarańczowym światłem latarń, minuty ciągnęły w nieskończoność. Każda sylwetka zbliżająca się do "Piekielnych Wrót" dawała nadzieję, by ostatecznie okazać się rozczarowaniem.
Osiemnasta już minęła. Napięcie wewnątrz nie odpuszczało. Zastanawiałem się jak to jest spojrzeć na siebie z boku, mieć tą wyjątkową możliwość przyglądania się sobie jak obiektowi świata zewnętrznego. To przecież marzenie przyświecało różnej maści myślicielom od zarania dziejów.
- Czemu tu stoisz gapciu? Przecież miałeś być już w środku? - usłyszałem za sobą kobiecy głos. Przestraszył mnie.
- Chodźmy prędko, jest tak przenikliwie zimno. - Yoka chwyciła mnie pod rękę i pociągnęła za sobą. Nie zdążyłem zareagować. Starałem się coś z siebie wydusić, ale byłem kompletnie zaskoczony. Przechodziliśmy przez ulicę.
- Stoi w bramie jak jakiś zbir, zamiast zająć miejsce i zamówić coś ciepłego! - Yoka śmiała się - Brrr, byle szybciej, otwieraj.
Zatrzymałem się przed drzwiami. Chciałem wykrzyczeć jej prosto w twarz, że to fatalna pomyłka, że to nie ja, chciałem wszystko wytłumaczyć, ale nie mogłem. Wpatrywałem się w nią jedynie z kretyńskim wyrazem twarzy.
- No otwieraj Krzysiu, nie ma na co czekać! - Ponagliła mnie przestępując z nogi na nogę.
Nie miałem wyjścia. Ciężkie, metalowe drzwi ustąpiły po chwili oporu. W środku czuć było zapach grzanego wina. Z głośników sączyły się bluesowe dźwięki.
Co dalej? Myśli pędziły w głowie z prędkością odrzutowca. Krzyśka nie było. Nie przyszedł. Czy wiedział, że intruz próbował mieszać się w jego życie? Czuł, że sytuacja była fałszywa? A może chciał wysłać tego pożegnalnego maila Yoce? Może do spotkania miało nie dojść?
Stałem przy barze. Miałem coś zamówić. Yoka poszła do toalety. Krzywe lustro, powieszone nad rzędem butelek z trunkami, wyginało moja twarz. Chwilami była pociągła, przesadnie długa - niczym psi pysk, innym razem spłaszczała się, a policzki wyłaziły na boki jak u żaby.
Nie mogłem pozwolić na to by dać się odkryć. Musiałem grać - upodobnić się, na ile to tylko możliwe, do Krzyśka Ratajczaka. Takie podjąłem postanowienie. Na ten wieczór Krzysiek - zgorzkniały dupek, przepełniony pretensjami do świata, musiał zniknąć. Był jak trup, którego należało schować w szafie.
- Aleś trzasnął drzwiami od biura! Wiesz, że wtedy podskoczyłam na krześle? Normalnie myślałam, że coś wybuchło - Yoka miała świetny humor.
Siedzieliśmy przy małym stoliku, tuż obok okna na ulicę. Piliśmy grzańca. Z głośników sączyły się tym razem mocniejsze dźwięki. Charakterystyczny wokal Lemmyego przeprowadzał inwazję wojsk Motorhead na nasze uszy.
Muzyka dawała mi wytchnienie, ale tylko częściowe. Byłem napięty jak struna, wyczulony, przesadnie próbowałem się kontrolować.
Yoka pogłaskała mnie po policzku. Kiedy poczułem jej palce, zadrżałem, ale na szczęście nie zwróciła na to uwagi.
Rozmawialiśmy. Opowiadałem jej o tym, jak się czułem po wyjściu od Kosińskiego (zmyślałem, że wspaniale), później zeszliśmy na temat tego, co zrobię dalej. Później obgadywaliśmy ludzi z pracy, Yoka opowiadała mi jak wszyscy zareagowali na maila, którego wysłałem. Pytała też, kiedy zamierzam znów wybrać się na paralotnię. Musiałem kręcić, mówić o braku czasu i o tym, że jeszcze nie wiem.
Po trzecim kubku wina przesiedliśmy się na sofę w rogu sali, tak że byliśmy częściowo ukryci. Poczułem wargi Yoki i język, który niczym ryba w wodzie, wił się w moich ustach. Nie opierałem się.
Zanurzyłem się w rozkoszy. Na szczęście knajpa była pusta a barman najwidoczniej wolał posiedzieć na zapleczu.
Całowałem się z nią jak szalony, było mi tak bardzo przyjemnie. Pragnąłem jej od zawsze, od momentu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Wielokrotnie onanizowałem się wyobrażając sobie Yokę na moim penisie. Setki razy przyglądałem się jej krągłym pośladkom, niby mimochodem zahaczałem wzrokiem o biust.
Przez trzy lata była seksualną królową mojej wyobraźni. Brałem ją w wannach i pod kołdrami. Zachowywałem się jak chłopiec karcony przez mamę, onieśmielony niczym uczniak, besztany przez Panią w szkole. Przez pierwszy rok mamiłem się, że była w moim zasięgu. Próbowałem reperować swój wizerunek, obmyślałem strategie, próbowałem być męski, dowcipny, zagadkowy. Wszystko na próżno. Z każdą podjętą próbą zwrócenia na siebie uwagi grzązłem coraz bardziej w nieszczerości, fałszu i kompromitacji. Byłem niespójny, niepewny.
Po jakimś czasie dotarło do mnie, że nie miałem u Yoki żadnych szans, że nie szanowała mnie. Wyparłem wtedy z myśli tę sprawę, tak jakby nigdy jej nie było. Narzuciłem odpowiedni filtr, dzięki któremu zdołałem samego siebie przekonać, że niczego nie straciłem. Jedynie czasami, przed snem, widziałem w wyobraźni obrazy, w których zapuszczałem się między jej soczyste uda.
" Najpiękniejsza fantazja nigdy nie dorówna rzeczywistości" - pomyślałem wymacując jej cycki. Drażniłem sutki, drapałem po karku, wsadzałem język w małżowinę. Miałem ją i zanurzałem się w głębiny pożądania, a jednak było coś, co nie pozwalało mi zanurzyć się całkowicie.
Tym czymś było nieodparte poczucie, że wcale nie chciałem, że miało się to nie wydarzyć. Nie wiedziałem czemu, ale to uczucie było coraz silniejsze. Nie mogłem się mu oprzeć.
Rzeczy działy się coraz szybciej. Drżącymi rękami rozpiąłem jej koszulę i wyciągnąłem jedną z półkul. Czułem jak wsadziła dłoń w mój rozporek. Chwyciła nieporadnie za penisa i zaczęła bawić się futerałem.
"Nie!" - wewnętrzna blokada kazała mi hamować, musiałem to przerwać. Nie mogłem pozwolić wydarzeniom na obecnym kursie na to, by zaistniały.
- Chodźmy do hotelu - mam straszną ochotę - Yoka wyszeptała mi na ucho
Nie odpowiedziałem. Całowaliśmy się namiętnie, ale mój język stawał się coraz bardziej mechaniczny i przewidywalny, a jej był coraz bardziej mdły. Odciągnąłem jej dłoń od moich spodni. Całowaliśmy się jeszcze chwilę czując, że sytuacja zaczynała być na siłę. W końcu przerwałem.
- Co jest? - zapytała zaskoczona.
Chwila ciszy. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Patrzyłem w blat stolika obok nas.
- Krzysiek?
- Nie mogę - wydukałem. - Nie wiem...
- O co chodzi? Coś jest nie tak? - Yoka nie ściągała ze mnie wzroku.
Milczałem. Byłem zagnany do narożnika. Opowiedzieć jej całą tę niewiarygodną historię?
To nie miało sensu. Nie uwierzyłaby mi. Patrzyłem na jej pełne usta i wypieki na policzkach. Była czystą namiętnością a jednak czułem wyraźnie, że nie chciałem tego. Brakowało mi tylko wyjaśnienia.
Co zrobiłby na moim miejscu Krzysiek Ratajczak? Na chwilę wydało mi się, że byłem poza sytuacją, że znajdowałem się gdzieś w środku. "Co powinienem zrobić?" - pytałem samego siebie, tego siebie, którego uwielbiałem i któremu zazdrościłem, tego, który był dla mnie wyzwaniem, któremu chciałem dorównać.
No tak. Przecież znałem odpowiedź. Odwróciłem się do Yoki i chwyciłem ją za dłoń.
- Słuchaj...muszę ci coś wyznać - usłyszałem swój głos - To były najwspanialsze dwa tygodnie w moim życiu. Wiele mi pomogłaś. Dodałaś mi wiary, że warto szukać dalej - tu zrobiłem pauzę. Spojrzałem jej w oczy. - Te słowa mogą cię zaboleć, ale... Nasza historia dobiega końca. Mam dalszy plan. Chcę wyjechać - bardzo daleko, gdzieś w ciepłe rejony świata. Wiesz, nasza zima i szarzyzna... Nie będę mieszał się z tłumem na Wyspach, zresztą nie zależy mi na ciułaniu funtów. Chcę pożyć. Dlatego sprzedaję mieszkanie. Wszystko jest już zaawansowane. Mam umówionych kupców, młode małżeństwo. Całą kasę wpakuję na konto i wiesz - świat jest mój. Myślałem o Bermudach. Dlatego musimy się rozstać, nie chcę tworzyć fikcji związku na odległość i pisania do siebie listów. Oboje jesteśmy dorośli. Zostaną mi po tobie wspaniałe wspomnienia. Wiem, że i ty sobie poradzisz- skończyłem i spojrzałem na nią.
Zapadła długa cisza.
- Wiedziałam, że chcesz się pożegnać - powiedziała po chwili.
Dopiliśmy wino, próbując dociągnąć sytuację do końca. Po wyjściu z baru każde z nas poszło w swoją stronę.
***
Pogoda wieczorem - po całym dniu deszczu - zdecydowanie się poprawiła. Powietrze było świeże, naelektryzowane. Czuć było wilgoć, ale też unosił się charakterystyczny zapach zbliżającej się zimy.
Szedłem powoli. Nie śpieszyło mi się. Może dlatego, że wszystko już wiedziałem. Wszystko było jasne. Po raz pierwszy tego dnia odczuwałem wewnętrzny spokój. Scenariusz został przecież napisany, nie mogłem z nim walczyć.
Wyciągnąłem mandat zza wycieraczki mojej Fiesty. Uśmiechnąłem się. Teraz był już bez znaczenia. Zrobiłem z niego kulkę i ładnym koszykarskim rzutem skierowałem do kosza.
Wsiadłem, odpaliłem silnik. Ruszyłem w drogę do domu, po rzeczy i dokumenty.
Wszystko zostało przygotowane. Plan się realizował. Jeszcze dziś nocny autobus, droga na lotnisko, odprawa, kawa z automatu i fajka w oczekiwaniu. A rano nowy świat. Nowy, wspaniały świat.
Spełniałem swoje marzenia. Było w tym coś z obrzędu. Każdą czynność właściwie od początku dnia wykonywałem specjalnie, tylko ten jeden raz, każde działanie było inne niż dziesiątki czy setki powtarzalnych czynności, z których składa się codzienność.
Włączyłem odtwarzacz i podkręciłem głośność. Rozległy się pierwsze mocne dźwięki, później kanonada perkusji i wściekły ryk wokalisty.
Jazda dawała mi radość. Pędziłem wieczornymi, prawie pustymi ulicami miasta, przyglądając się im z dziecięcym zdziwieniem. Patrzyłem na nie po raz ostatni, żegnałem się z nimi. Przypominałem sobie sytuacje i wydarzenia, które rozegrały się w mijanych miejscach.. Tu kiedyś dostałem po mordzie, tu spotkałem swoją pierwszą dziewczynę, tam miałem stłuczkę. Wszystkie te sytuacje żegnałem spokojnym, ciepłym uśmiechem.
Zaparkowałem przed blokiem. Miejsce wiernie czekało. Na klatce było ciepło. Energetyka już zaczęła grzanie.
Zapukałem cicho.
- Kto tam? - odezwał się damski głos.
- Właściciel, przyszedłem zgodnie z umową ...
- A tak, oczywiście. - Drzwi otworzyły się ze szczękiem.
Wśród stert nieznanych mi rzeczy, wśród mebli, które oczekiwały na razie na korytarzu, wśród dziecięcych zabawek ustawionych w koszu przy drzwiach łazienki, poznałem swoje dwie torby. Zapakowane i przygotowane.
W mieszkaniu paliły się wszystkie światła.
- Dobry wieczór - powiedziała mi dziewczynka z kucykami, która wychyliła się na chwilę z małego pokoju.
- Zuzia. Już pora spać, co mówiłam? - mama zwróciła jej uwagę.
Wyciągnąłem z kieszeni klucze.
- Proszę. Tak jak się umawialiśmy. To ostatnie - uśmiechnąłem się
- Dziękuje bardzo - odparła kobieta.
- To co, wygląda na to, że już wszystko? - Spojrzałem na nią. Przytaknęła.
- Mam nadzieję, że będzie tu państwu dobrze.
Chwyciłem za torby i skierowałem się do wyjścia.
****
Torby podróżne na kółkach furgotały ciągnięte po kafelkowej podłodze. Z głośników sączyły się komunikaty w różnych językach. Ludzka masa przewalała się we wszystkie strony przez poczekalnię. Część szturmowała sklep wolnocłowy w poszukiwaniu świetnych okazji. Dzieci marudziły mamom na kolanach, panowie opowiadali sobie o przebytych podróżach, dzielili się doświadczeniami i analizowali rozkład, spoglądając co jakiś czas na zegarki.
Plastikowe krzesełko wbijało się w moje plecy, ale nie zwracałem na to uwagi. Obserwowałem, przez duże przeszklenie na przeciwko, jak kołowały maszyny z całego świata.
- Jestem z Ciebie dumny - usłyszałem znajomy głos. Obróciłem głowę.
Był naprzeciw mnie. Patrzył mi w oczy i uśmiechał się. Chciałem coś powiedzieć, zrobić, poderwać się ale nie mogłem. Spoglądałem tylko w jego kierunku.
- Dałeś radę. Wierzyłem w Ciebie. Zawsze w Ciebie wierzyłem - mówił spokojnie.
- Co teraz? - zdołałem wydusić z siebie tylko te słowa i spojrzałem na niego próbując pokonać onieśmielenie.
- Nic. Za chwilę masz samolot - odparł i uśmiechnął się.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
- Dziękuję - rzekłem cicho. - Zmieniłeś moje życie.
- To również moje życie - rzekł i jeszcze raz szczerze się zaśmiał.
- Jest samolot. - Wskazał na bramę przed którą kołowała wielka, metalowa maszyna.
Chwyciłem torby i ruszyłem przed siebie. Obok mnie nikogo nie było.
Moim zdaniem Ratajczak kłamie temu doktorowi! A tak na serio: ciekawe, ale bez fajerwerków. Już przed przeczytaniem miałem wrażenie, że znowu użyjesz tych samych motywów co wcześniej: seks, wulgarność, szara codzienność. Nie pomyliłem się. Co najgorsze styl, opis, treść łudząco przypomina pewien schemat, który najwyraźniej sobie upodobałeś.
ja w naiwności swojej określam to jako budzący się własny styl ale może masz rację, może popadam w rutynę.
Tyle, że Twój styl jest mocno połączony z treścią. Do motywów, które podałem wyżej dochodzi jeszcze onanizacja(chociaż to podchodzi pod seks), fantazje erotyczne, nowoczesna komunikacja (internet, smsy), marginalizowanie roli kobiet, odwoływanie się w dość charakterystyczny sposób do "myślicieli", filozofii i literatury. Ekspansywne naturalizowanie świata, poza metafizycznymi elementami, potrzebnymi do zawiązania, prowadzenia i/lub zakończenia fabuły(Nie wiem czy dobrze to ująłem, ale dla mnie brzmi bardzo inteligentnie). Jak chcesz zrobię Ci notkę na wikipedii ;
podoba mi się twoje recenzowanie - jest o czym rozmawiać.
na innych forach często skupiają się na litanii brakujących przecinków, niefrasobliwości składniowych itp
generalnie zgadzam się z Tobą co do charakterystyki mojego pisania ale z 2 zastrzeżeniami.
główny bohater mimo wulgaryzmów, fantazji seksualnych i męskiego szowinizmu oraz obrzydzenia w stosunku do codzienności - prawie zawsze przełamuje w tekscie własne kategorie - odkrywa ich fałsz
po drugie - metaizyka - owszem pełni rolę czasem ułatwiającą mechanikę tekstu ale też taki metafizyczno - metaforyczny obraz jest punktem wyjścia , podstawą od której zaczyna się pisanie. np myślę w głowie by napisać tekst o gosciu który mierzy się ze swoim wyobrażeniem, alter ego itp. i tak powstaje tekst
muszę napisać coś w innym stylu żeby pokazać ci że potrafię
na wikipedie chyba jeszcze za wcześnie
pzdr
Takie "edytorstwo" tekstów na forum jest dobrym pomysłem, ale jest pewna przekraczalna(!) granica, po której nie jest już potrzebne. Bo to faktycznie robota dla edytorów. Na nieszczęście fora przepełnione są analfabetami, których można, albo poprawiać, albo wyśmiać, stąd chyba przyzwyczajenie do tego typu systemu oceniania.
Co do zastrzeżeń:
Wydaje mi się, że główny bohater większość z tych cech zmienia na tej samej płaszczyźnie. Np. Zamiana walenia konia na kobietę, zamiana obrzydzenia szarością życia na kolorowe życie. Zgadzam się, że jest to pewna dynamika postaci, ale zawsze oczekiwałem czegoś więcej jeśli już ktoś bazuje właśnie na jednej dynamicznej postaci. To tak jakbym średniowiecznego chłopka posadził na tron i napisał, że teraz inaczej patrzy na życie. Przesadziłem z przykładem, ale pewnie wiesz gdzie podążają moje intuicje.
Co do metafizyki, naprawdę nie wiem co miałem dokładnie na myśli. Coś jest takiego w Twojej narracji i opisach, co nadaje światu wrażenie powszechności, serialowości. Chyba składają się na to po trosze wszystkie pozostałe elementy, ale jest coś jeszcze, co stanowczo odziera cały ten świat zarówno z ducha, jak i mechaniki. Wiąże się to też z tym co opisałem wyżej, zdaje się jakby bohater był dynamiczny, ale na dość płaskim poziomie. Pewnie się nie zgodzisz, bo przecież nie tylko przyjął swoją nową rolę, ale i się do niej dopasował, jednak ja to tak widzę.
Napisz jakąś bajkę dla dzieci!
muszę przyznać, że stawiasz przede mną trudne zadanie - mam powiedzieć co autor miał na myśli.
mówisz, że zmiana postaci następuje na tej samej płaszczyźnie. jakby zmieniał słaby element na lepszy. zgoda, ale nie to było dla mnie najważniejsze.
raczej chciałem pokazać surrealistyczną sytuację - wykreowałem obraz w głowie, w którym (obrazie) człowiek jest "prześladowany" przez samego siebie.
tylko tyle było moim zamierzeniem. chciałem uzyskać efekt "paranoiczny" gdzie świat wewnętrzny bohatera będzie się zlewał ze światem zewnętrznym.
nie należy więc tego traktować w kategoriach moralitetu - owszem - koleś niczym w filmach z holywood na końcu obrabował ten bank i nie żył już więcej w biedzie po drodze jednak nie zabili go i nie uciekał - tylko gonił... samego siebie
co do bajki - to chyba nie czuję się na siłach.
ale chcę napisać coś rzeczywiście w innym stylu.
A próbowałeś z czymś satyrycznym? Wydaje mi się, że takie elementy dobrze zrobiłyby Twoim opowiadaniom.