Kobieta, mÄĹźczyzna, przyjaciele
Święta prawda. Dodam od siebie tylko, że aby wyjść z depresji, to potrzebna jest też praca nad emocjami, naszym postępowaniem i myśleniem, które wprawiło nas w tę depresję. Inaczej historia może się powtórzyć.
Lecz przeważnie potrzeba drugiej osoby, która chorej pewne sprawy uświadomi i będzie wspierać duchowo. Samemu wyjście z depresji graniczy z cudem.
Większość chorych oczekuje, że terapeuta całą pracę odwali za niego. Dobry terapeuta potrafi zmusić pacjenta do myślenia i działania. Większe efekty osiąga osoba, która nie bierze za swoją pracę wynagrodzenia tylko robi to od serca.
Tylko ty możesz to samej sobie dać. Dla mnie depresja, to jest całkowite odcięcie się od własnej duszy i tego, co ona nam szepcze.
A to, że człowiek nie da sobie rady, to nieprawda. Ja wychodziłam z depresji sama. Może nie znalazłam właściwego psychologa, tylko takich, którzy sprawę olewało? Lekarz wolał przepisać leki i do widzenia, bo tak prościej. A może po prostu taka moja droga tutaj, że ja zawsze muszę wszystko sama i po swojemu i inaczej nie wychodzi? W każdym razie ktokolwiek by przy tobie nie był i nie wiadomo jak by tobie pomagał, robotę w depresji odwalasz ty sam. Czasem samemu jest prościej, czasem trudniej, ale samemu można.
Bo lekarzowi, ani psychologowi nie zależy abyś była zdrowa. Masz się leczyć i kasę zostawiać.
Napisałaś, że sama wychodziłaś z depresji. Nie wiem czy dobrze rozumiem. Miałaś kilka wpadnięć w nią?
może po prostu taka moja droga tutaj, że ja zawsze muszę wszystko sama i po swojemu.Czasem samemu jest prościej, czasem trudniej, ale samemu można.
cała ja ....choć przez Innych zawsze odbierane było to jako przekora, upór... ale w końcu zrozumieli, że ja taka jestem,
rozwiązuję wszystkie osobiste problemy sama, dyskutując i analizując w myślach : )
Kochana Ewuniu,
dziękuję za arta i za temat.
Dziękuję wszystkim, którzy piszą w temacie.
Aniu Kahlan, przytulam Cię kochana
Ludzie zazwyczaj boją się tego tematu a nawet słowa "depresja" bo ono stygmatyzuje i to w oczach niektórych stygmatyzuje na zawsze jako coś nieuleczalnego.
Mniej więcej do połowy roku 2005 uważałem się za dziecko szczęścia. W co tylko ręce włożyłem, wszystko się udawało. Pieniędzy w bród. Ambitne cele zawodowe do przodu. I tak dalej.
Siedziałem w rozwoju duchowym już parę lat, zdążyłem zostać Mistrzem Reiki, pomagałem ludziom. Każdy kolejny rok był lepszy od poprzedniego.
Aż przyszła refleksja. Jak tak dalej będzie szło, to byle jaka przeciwność losu, drobiazg stanowiący uciążliwość na drodze życia, może stać się tragedią nie do przeskoczenia dla dziecka szczęścia.
I może mnie zabić.
Chyba zacząłem się wtedy modlić do Boga o drobne przeszkody w życiu, dla ćwiczenia. Nie jestem tego pewny, nie pamiętam, wycofałem to całkiem ze świ8adomości.
Przyszły sytuacje kryzysowe. Jedna sprawa, druga, trzecia, czwarta ....
Wiedziałem z psychologii i psychologii klinicznej, bo czegoś takiego kiedyś się uczyłem z ciekawości, że co najmniej kilka z moich problemów potrafiło zabić różne konkretne osoby i zabijało.
A mnie te problemy zaatakowały równocześnie!
Wiedziałem, że tylko spokój może mnie uratować. Nie miałem na kogo liczyć, jeśli chodzi o wsparcie, bo mi nie było potrzebne proste pocieszanie, a ludzie ponad to przeważnie nic nie umieją.
Wiedziałem z kolei, że jeśli oddam się w łapy medyków a nie daj Boże klinicystów, to będzie to mój koniec. Bo oni są jednak głównie od aplikowania charakterystycznych stygmatyzujących tzw. leków, które są trujące i uzależniające, a prawdziwych specjalistów w Polsce, pracujących jako psychiatrzy jest pewnie kilku. Najwybitniejsi już dawno nie żyją, myślę o profesorach Antonim Kępińskim i Kazimierzu Dąbrowskim.
Dużo dawała mi hibernacja procesów życiowych.
To polega na robieniu tylko tego co trzeba a poza tym niczego.
Jeździłem do pracy, zarabiałem na utrzymanie rodziny myłem się, coś jadłem i spałem całą resztę czasu.
Albo siedziałem przed kompem.
Przyszedł czas w którym nie miałem już tyle pracy co dawniej i nie musiałem wychodzić z domu. Zauważyłem, że ta hibernacja życia naprawdę skutkuje zatrzymaniem procesów życiowych.
Gdybym tak postanowił, to zasnąłbym z intencją śmierci we śnie. I już nigdy bym się nie obudził.
Jak sobie to uświadomiłem to zacząłem weryfikować to wszystko z osobistego punktu widzenia i z punktu widzenia swojego losu.
Co mam zrobić? Dlaczego?Czy tak miało być? Po co ten cholerny wzrost, jeśli teraz jest spadek do zera?
Miałem sen.
We śnie usłyszałem swoje pytanie zadane Bogu:
Czemu to wszystko mi się wydarza?
I nagle usłyszałem głos Boga, który odpowiadał:
Spuściłem na Ciebie te wszystkie dopusty, bo nie dałbyś sobie nie będąc zahartowany, w kolejnym etapie życia, który będzie bardzo trudny, a Ty będziesz w nim potrzebny ludziom.
To było jak błysk.
Rozumiem.
Od tamtej pory minęło kilka lat.
Robię swoje.
Lata upływają, a ja jestem coraz zdrowszy, coraz szczęśliwszy, coraz lepiej mi idzie finansowo itd.
Jak to mówią, nie można narzekać. Aczkolwiek nie mam wszystkiego czego pragnąłem w okresie prosperity - bo wiem, że to były rzeczy, jakie przeszkadzałyby w realizacji moich prawdziwych celów życiowych.
Staram się stabilizować i trwać jak skała.
Bo idą czasy, gdy ludziom będą potrzebni ludzie jak skała.
Więc jestem.
Długo się to ciągnęło więc nie wiem, czy to można nazwać "wpadnięciem". To był długi i mozolny proces grzebania w sobie. Raz było gorzej, raz lepiej. Ale gdy się wie, że te uczucia nie są na zawsze, że po dole przychodzi góra, jest łatwiej.
Jesteś mocarzem Aniu.
Wielki szacun!
Czasami takie tchórzostwo może okazać się wielką siłą, której po prostu sobie nie uświadamiamy...
Właśnie, to nie tchórzostwo, a wielka odwaga. Tchórzostwem byłoby zakończyć przed czasem życie.
Goga,
przecież to jest Twoje motto
Nikt tak wtedy ponoć nie myśli
Żyję dość długo, więc miałem trochę okazji do myśli samobójczych.
Rzeczywiście je miałem a raz były nawet na tyle konkretne, że przeszedłem od myśli do próby wcielenia myśli w czyn.
To była piękna, wiosenna sobotnia noc w prawie opustoszałym akademiku. Miała to być śmierć przez powieszenie na klamce.
O takim sposobie rozstawania się z życiem meldował mi kolega, studiujący wówczas na WAT, którego koledzy w taki sposób wówczas rozwiązywali problemy z odejściem z tej uczelni.
Taka ciekawostka.
Nigdy z Ryszardem nie rozmawiałem o tym, jednak w środowisku wiedziało się, że Ryszard U. składał wnioski o odejście z WAT w trakcie studiów, jednak napotykały one odmowę.
I wtedy Ryszard "popadł w chorobę psychiczną".
O takiej metodzie kolega mi też meldował w latach 70-tych, jednak z uśmiechem mówił, że tego stygmatu już nie da się pozbyć do końca życia. Ciekawe, czy kolega znał się z Ryszardem? Już się tego nie dowiem pewnie, bo w sumie ta wiedza nikomu nie jest potrzebna.
Wracając do mojej nocy ciemnej.
W całym 4 -piętrowym akademiku nie znalazłem sznura.
A szukałem go do rana.
A przecież - dziś myślę - powinien on gdzieś być zamontowany choćby do wieszania większego prania.
Wtedy nie było.
Zasnąłem zrozpaczony.
Gdy się zbudziłem po krótkiej godzinnej drzemce na schodach - miałem zablokowane wejście do swojego pokoju - byłem wyposażony już w silną wolę życia i w silną wolę udowodnienia światu, że na złość światu będę żył i zrobię w swym życiu to co będę ja uważał za stosowne, a nie ulegał chamstwu, złu i złości świata i istot ze świata.
To było prawie 40 lat temu
Jeszcze może dodam, bo to znamienne.
Ja wtedy nie byłem przesadnie wierzący a tym bardziej praktykujący religijnie.
Jednak w trakcie moich poszukiwań poczułem i czułem coraz silniej obecność mojego Anioła Stróża, który był przerażony moim pomysłem i desperacją i coś mi tam szeptał do ucha, nawiasem bardzo mądre rzeczy mówił.
Tłumaczył mi, że osoba i sytuacja która sprawiła moje desperackie myśli nie jest warta w żaden sposób takich desperackich moich kroków.
Kochana Ewuniu za mgłą
Polana, którą założyłaś stała się dla mnie czymś w rodzaju Klubu Anonimowych Alkoholików, gdzie można przyjść i bez obawy zwierzyć się z najbardziej głęboko schowanych problemów.
Całe życie mi brakowało czegoś takiego, kogoś takiego.
I choć pewnie się zawiodę na kimś z Was - tak mówi mi moje doświadczenie całego życia, to i tak zaufanie jakie mam dla Was jest dostatecznym dobrem by tu być i korzystać z tej możliwości otwierania się.
Bo cóż mi może zrobić ktoś złośliwy?
Rozpowiedzieć o tym na innych forach?
Zadzwonić do mojej żony?
Do moich szefów z pracy?
Śmiać mi się chce z głupoty tych uprzejmych złośliwych "przyjaciół".
Bo wszystko przeżyłem i wasze złośliwe próby wszystkie przeszedłem. I co mi zrobiliście?
Nadal żyję, nadal jesteśmy małżeństwem z moją kochaną żoną, nikt nas nie mógł poróżnić z naszymi dziećmi, mam z czego żyć i jestem zdrowy?
A jak tam u was?
Zdrowi? Szczęśliwi?
To niech Wam Pan Bóg da wszystko, czego potrzebujecie...
Z Panem Bogiem
Jeszcze raz Bóg zapłać Mgiełka
Goga,
przecież to jest Twoje motto
Jeszcze może dodam, bo to znamienne.
Ja wtedy nie byłem przesadnie wierzący a tym bardziej praktykujący religijnie.
Jednak w trakcie moich poszukiwań poczułem i czułem coraz silniej obecność mojego Anioła Stróża, który był przerażony moim pomysłem i desperacją i coś mi tam szeptał do ucha, nawiasem bardzo mądre rzeczy mówił.
Mnie łobuz straszył , gdy miałam dziwne myśli
Wiedział, że z przerażenia zapomnę o złu tego Świata i zajmę się tylko lękiem przed Duchami, chowając się pod kołdrę do rana
Dziękuję Goga
Miałem się nie urodzić mimo poczęcia.
Rodzice tak zdecydowali, mimo, ze wcześniej zdecydowali o moim poczęciu.
Pan Bóg pomógł i nie pozwolił mnie wyskrobać.
Moja mama dostała gorączki 38 stopni przez cały okres ciąży ze mną i żaden lekarz nie zdecydował się działać, z uwagi na nie wyjaśnionego pochodzenia "wewnętrzną infekcję", która po skrobance mogłaby doprowadzić do śmierci Mamy.
Urodziłem się i jestem.
Jednak okres ciąży to była jedna wielka trauma - nie tylko dla Mamy - przede wszystkim dla mnie, czas niechcianego porodu - to samo. Wiele lat po porodzie chodziłem po świecie przerażony ze strachem, że zza rogu nagle nadejdzie śmierć.
Śmierć niezasłużona, zupełnie niewinna a dokonana przez agresora, który mnie nawet nie zna i nie wie kim jestem i po co tu jestem.
Bardzo kocham moja mamę i ojca i jestem mamie wdzięczny za to, że mi powiedziała o tych historiach których sam bym się pewnie nie domyślił. Nie mam do nich ani żalu ani pretensji ani żadnych innych uczuć poza miłością. I cieszę się, ze w naszych relacjach zwyciężyła miłość.
Czego wszystkim życzę
Miałem się nie urodzić mimo poczęcia.
Miałeś żyć.I ŻADNA ziemska siła nie była w stanie tego zmienić.
Nawet włos z głowy nam nie spada bez Jego wiedzy....
Tak.
Dlatego nie dziwcie się, że w Niego wierzę.
Wierzę bo czuję Jego tchnienie na sobie.
Czuję Jego stałą obecność.
Tak.
Dlatego nie dziwcie się, że w Niego wierzę.
Wierzę bo czuję Jego tchnienie na sobie.
Czuję Jego stałą obecność.
A co ja mam powiedzieć? Mnie nikt nie chciał zabić, a ja nawet Go "słyszę" i odczuwam przez cały czas i widzę efekty Jego działania po przez moje uczynki
Nie trzeba nic mówić.
Po prostu być.
Tak jak On.
Ten Który Jest.
Nawet nie próbuj!!!
A co ja mam powiedzieć? Mnie nikt nie chciał zabić, a ja nawet Go "słyszę" i odczuwam przez cały czas i widzę efekty Jego działania po przez moje uczynki
Bo Ty Jesteś Inny , Twoja Dusza doświadczała , doświadcza nie co inaczej
i nic nie wskazuje na to, by Swej niezłomności przestała być wierna
To było pytanie retoryczne z mojej strony.
Szkoda, że nie odzyskałem pamięci poprzednich wcieleń.
Może Ty tego nie potrzebujesz , bo czujesz to w Sobie ,
zawsze przychodzisz z tym samymi Celami : )))
A skąd Ty o tym możesz wiedzieć?
Ciągle z tymi samymi celami? To przecież bym się nie rozwijał
Jakim cudem znasz moją Duszę?